Hindusi, muzułmanie, buddyści, sikhowie, dźiniści, chrześcijanie, zoroastrianie i żydzi, i jeszcze bahaici. Eremici, nauczyciele, święci mężowie, szarlatani… Życie religijne Indii jest różnorodne i bogate, a sama religia ma olbrzymi wpływ na prawie każdą dziedzinę życia.
Girlandy jaskrawopomarańczowych nagietków i aksamitek na ogrodzeniach, potężne billboardy z podobiznami świętych mężów, reklamy szkół religijnych i ośrodków medytacyjnych. Wokół mnie tysiące ludzi, na samym wydarzeniu – miliony. Stoją na chodnikach, ulicach, zwieszają się z balustrad, wspinają na okoliczne słupy. Naokoło miasta niekończące się miasteczka namiotowe. W 200-tysięcznym Haridwarze na północy Indii jest w tej chwili 5, 6, może nawet 7 mln pielgrzymów. Widać ich na każdym kroku. Ubrani w szafranowe szaty sadhus (święci, z sanskrytu: dobrzy ludzie), asceci, eremici, jogini… Przyjechali tu celebrować Kumbh Melę, czyli Święto Dzbana (naczynia, z którego leje się święta woda), najważniejsze wydarzenie religijne hinduizmu, rekordowe pod względem liczebności uczestników nie tylko w Indiach, lecz także na całym globie. Dość powiedzieć, że podczas wielkiej Kumbh Meli w 2001 r. w Prajagradźu (dawniej Allahabadzie) świętowało 70 mln ludzi, a 18 lat później – aż 120 mln. Należy jednak zaznaczyć, że to suma wszystkich pielgrzymów, którzy przewinęli się przez miasto w ciągu dwóch miesięcy. Nie bez przyczyny Święto Dzbana nazywane jest największym zgromadzeniem religijnym w historii ludzkości.
Razem z wiernymi idę w stronę ghatów, czyli betonowych schodów na nabrzeżu, gdzie będą zanurzać się w wodzie. Przyjechali tu, szukając samooczyszczenia, przebaczenia za grzechy i pokuty (prajaścitty), by poszerzyć świadomość oraz wzmocnić siłę swojej woli, a także by wreszcie otworzyć rozdział nowego, lepszego życia. Zarówno sama tirtha (miejsce pielgrzymki), jak i kąpiel to etapy na drodze do osiągnięcia mokszy, czyli wyzwolenia z sansary – cyklu narodzin i śmierci. Ważne, by woda, która obmyje ciało, pochodziła ze świętej rzeki. A tych jest kilka: Ganges, Jamuna, podziemna Saraswati, Godawari i Shipra. Kumbh Melę świętuje się naprzemiennie co 12 lat w jednym z czterech miast: Prajagradźu, Haridwarze, Udźdźajnie i Naśiku, a więc raz na trzy lata gdzieś w Indiach można doznać oczyszczenia.
Rytuał ten ma bardzo długą historię. Opis podobnych praktyk można znaleźć już w pradawnych tekstach wedyjskich, m.in. w słynnym poemacie epickim Mahabharata, gdzie jeden z bohaterów – pogrążony w rozpaczy i smutku po wielkiej wojnie Yudhistira – jedzie do Prajagradźu, by poprzez kąpiel w Gangesie odbyć pokutę i zaznać spokoju. Spokoju nie tylko duszy – w hinduskich pismach są opisy cudownych uzdrowień, do jakich dochodziło podczas kolejnych zgromadzeń. Współcześni badacze religii tłumaczą je mocą jednoczenia we wspólnocie; według nich pielgrzymi w takich miejscach zaczynają myśleć bardziej w kategorii „my” niż „ja”, co pomaga im wyzwolić się z niektórych dolegliwości. Sama idea Kumbh Meli zrodziła się około VIII w. po Chrystusie, a za jej twórcę uważany jest żyjący wtedy filozof sadhu Adi Śankara. To on publicznie deklarował potrzebę wielkich zebrań hindusów w celu oczyszczania się z grzechów, ale też wzmożonej dyskusji teologicznej. Jednak aż do XIX w. w źródłach historycznych nie znajdujemy relacji z podobnych wydarzeń.
Rozchwianym mostem przechodzę na drugą stronę rzeki. Mam tu szansę obserwować ludzi podczas rytualnych ablucji. Ganges w tym miejscu również wygląda inaczej niż np. w Waranasi, gdzie płynie wolno, a w porze deszczowej rozlewa się na szerokość kilkuset metrów. W Haridwarze rzeka jest raczej wąska, ale rwąca. Dlatego w wielu punktach w wodzie wbito paliki, na których opiera się ogrodzenie. Dzięki temu wiernych nie porywa wartki nurt. W tłumie oglądam kolejnych wskakujących do wody. Wyróżniają się wśród nich tzw. naga sadhus – mędrcy pozbawieni odzienia. Jedynym ich „ubraniem” są w tym momencie naszyjniki z aksamitek i popiół pokrywający skórę. Zanim zanurzą się w chłodnych wodach Gangesu, stroją miny, przybierają groźne pozy, czasem wymachują szablami będącymi tu symbolem godności i mocy. Świętych mężów najłatwiej spotkać podczas rytuału Mahaśiwaratri, czyli Nocy Sziwy, która wypada zawsze, gdy Księżyc jest w nowiu – z 13 na 14 dzień miesiąca magha (w hinduskim kalendarzu to 11. miesiąc roku, rozpoczynający się w styczniu, a kończący w lutym). Starsi naga sadhus dostojnie zażywają kąpieli przy brzegu, przytrzymując się barierek, młodsi ruszają rączym kraulem przed siebie. Podziwiający ich pielgrzymi w tym czasie klaszczą, mantrują, śpiewają, wymachują pomarańczowymi flagami oraz transparentami ze znakiem Om – w tradycji indyjskiej i tybetańskiej reprezentującym świętą sylabę, pierwszą głoskę wszechświata. Om oznacza oddech Stwórcy i zapewnia opiekę sił najwyższych. Kolor pomarańczowy symbolizuje zaś drogę poszukiwania wewnętrznego światła, ofiarę i wyrzeczenie się ego. Wyraża też czystość i abstynencję seksualną.
„Hari, Mahadev!” – słyszę z wielu gardeł. Hari to inne imię boga Wisznu, a także jego inkarnacji – Kryszny, z kolei Mahadev odnosi się do boga Sziwy. Dwa pomniki tego ostatniego oglądam nieopodal Gangesu. Na większym z nich jest on przedstawiony jako chmurny, blady młodzieniec z długimi, kruczoczarnymi włosami i karminowymi ustami. Według hinduskiej mitologii to najpotężniejszy z bogów, stwórca i niszczyciel o 1008 imionach. Jest tym, do którego pielgrzymi z Haridwaru modlą się najczęściej, mimo że innych bóstw hinduskich jest mnóstwo – sami Indusi nie są w stanie ich policzyć. Choć należy podkreślić, że najbardziej liczy się Wielka Trójca (Trimurti) – poza wspomnianymi Wisznu i Sziwą uzupełnia ją Brahma.
Według hinduskiej tradycji każdy z nich odgrywa we wszechświecie ważną rolę: ten ostatni stwarza, pierwszy – podtrzymuje, a drugi – niszczy. Poza nimi w panteonie tych świecących najjaśniej znajdziemy Krysznę, Saraswati, Lakszmi, Durgę czy Ramę. Jest radosny Ganesza – o twarzy słonia. Jest przypominający małpę Hanuman. Jest krwawa i posępna Kali. Ich podobizny można spotkać wszędzie: na fasadach domów, w urzędach i zakładach pracy, na stadionach i uczelniach, na stacjach benzynowych i w jadłodajniach, jako breloczki do kluczy czy wisiorki w rikszach i taksówkach… Bogowie są patronami szpitali oraz szkół, ale też centrów handlowych, sklepów z narzędziami czy zwykłych spożywczaków. W gruncie rzeczy jednak wszyscy oni są emanacją absolutu, w hinduizmie zwanego brahmanem. Brahman rządzi światem i trzyma go w ryzach. I to jest pewnik.
Wiara w reinkarnację – a więc migrację duszy – i szacunek dla świętych pism są powszechne. Cała reszta interpretowana jest dość swobodnie. Hinduizm to zbiór różnych tradycji pozbawionych spójnej doktryny czy formy kultu. Łączy się w nim wiele rozmaitych koncepcji filozoficznych, choć żadna z nich nie jest nadrzędna. Poza bogami wierzy się w to, co nas otacza: święte rzeki, góry, drzewa, zagajniki. W samych Indiach zresztą hinduizm nie jest nawet nazywany hinduizmem, lecz Sanatana Dharma, czyli odwiecznym prawem. Wyznacznikiem dobrego życia są dla hindusów Wedy – napisane w sanskrycie święte księgi sprzed blisko 4 tys. lat, które stanowią całość wiedzy człowieka o świecie ludzi i bogów. Tym zaś, co łączy hinduizm z wieloma innymi religiami, jest idea nieśmiertelnej duszy. W tym przypadku dotyczy to zarówno ludzi, jak i zwierząt, roślin oraz przedmiotów. Chociaż dusza została stworzona na podobieństwo bogów, różni się od nich tym, że wciąż nie jest doskonała. Zanim tę doskonałość (poprzez mokszę) osiągnie, musi przejść przez serię wcieleń (kołowrót sansary). Według tej koncepcji ludzka dusza może odrodzić się w ciele ludzkiego niemowlaka, ale też zwierzęcia czy rośliny. Mokszę zaś osiągnąć można na trzy sposoby: przez karma jogę (bezinteresowne działanie), bhakti jogę (miłość i oddanie) albo dźńana jogę (nabycie mądrości duchowej).
Bogowie czczeni są na różne sposoby. Wierni modlą się do nich w świątyniach, odbywają pielgrzymki do świętych miejsc, składa się im też ofiary. Pewnym reliktem jest wciąż rytuał, który towarzyszy modłom do bogini Kali, czyli jednego z wcieleń małżonki boga Sziwy – Śakti. Już samo jej demoniczne oblicze może przerażać – Kali przedstawiana jest jako postać o ciemnej skórze, z wysuniętym czerwonym językiem, kłami i wieloma ramionami dzierżącymi miecze i sztylety, a także z wieńcem z ludzkich głów. Rytuał poświęcony Kali obserwuję w Kalkucie (mieście, którego bogini jest patronką), w dzielnicy zwanej Kalighat. Tuż obok działa hospicjum założone przez Matkę Teresę, a nieco dalej – najsłynniejszy kalkucki pigalak. Regularnie o poranku w intencji przebłagania Kali i dobrobytu jej wyznawców zarzyna się tu po kilka koźlątek. Kali kontroluje życie człowieka od poczęcia aż do śmierci i ma wielką moc, nie można więc żałować jej niczego, również krwi.
Hindusi stanowią blisko cztery piąte indyjskiego społeczeństwa, co przekłada się na około miliardową populację wyznawców. Hinduizm jest największą, chociaż wcale nie jedyną indyjską religią. Blisko 14% Indusów to muzułmanie, prawie 2,5% to chrześcijanie (30 mln), 1,7% – sikhowie (ponad 20 mln). Oprócz nich w Indiach są jeszcze dźiniści (około 4 mln), bahaici, zoroastrianie, żydzi oraz praktykujący wiele innych religii i kultów.
Pamięć o Ibrahimie
Gdy w 1947 r. Indie Brytyjskie wybijały się na niepodległość, wspólnie z brytyjskimi kolonizatorami uzgodniono, że zostaną one podzielone według kryteriów religijnych: na hinduskie w przeważającej większości Indie oraz muzułmański Pakistan Zachodni i Wschodni (ten ostatni 23 lata później ogłosi niepodległość i stanie się Bangladeszem). Problemem okazał się Kaszmir. Na skutek politycznych zawirowań i ambicji rządzącego nim maharadży Hariego Singha ten w przeważającej większości islamski region ostatecznie został w granicach Indii. Od tego czasu Kaszmir jest polem bitwy. Konflikty wybuchają tu co kilka, kilkanaście lat. Pakistan uznaje ten przepiękny górski region za terytorium sporne, Indie – za integralną część kraju. W zbrojnych starciach giną ludzie. Niewiele brakowało, a w roku 1999 doszłoby tu do konfliktu nuklearnego. Na skutek przekroczenia linii demarkacyjnej w Kargilu przez pakistańskich pograniczników rząd w Delhi zmobilizował 200 tys. żołnierzy i zdecydował o bombardowaniach okolicy. W Islamabadzie generałowie zaproponowali, by przeciw Indiom użyć broni atomowej. Na szczęście do tego nie doszło, ale sytuacja w Kaszmirze nadal jest napięta.
Dziś indyjski islam nie różni się znacznie od tego praktykowanego w Pakistanie czy innych państwach regionu. Wiara w Allaha jako jedynego Boga i przywiązanie do świętej księgi – Koranu – jest takie samo jak w całym świecie islamu. Filary islamu to: szahada – wyznanie wiary, hadż – pielgrzymka do Mekki, zaka – jałmużna, saum – post, a także salat – modlitwa kanoniczna. Ich rozwinięciem i uzupełnieniem jest sunna (tradycja), składająca się z hadisów, czyli opowieści o czynach, gestach i słowach proroka Mahometa. Tak jak w innych państwach islamskich rytm dnia wiernych wyznaczają kolejne modlitwy – w sumie pięć dziennie, obowiązkowo z twarzą zwróconą w stronę Mekki.
Muzułmanów jest w Indiach mniej więcej 140 mln. Zbierają się w meczetach, nierzadko bardzo efektownych. Jak choćby w pięknym Dżama Masdżid w Starym Delhi, który jest znakomitym przykładem stylu mughal w architekturze. Budynek powstał w latach 1654–1658 na zlecenie jednego z najsłynniejszych muzułmańskich władców Indii sprzed wieków – cesarza Szahdżahana z dynastii Mogołów. To dzięki niemu wzniesiono też inne, dziś już ikoniczne budowle, takie jak grobowiec jego żony – Tadź Mahal w Agrze – czy potężny Czerwony Fort w Delhi.
Cztery piąte indyjskich muzułmanów to sunnici. Pozostali – szyici i sufici. I mimo że w zestawieniu z hindusami muzułmanów jest blisko 10 razy mniej, to są oni bardzo widoczni w indyjskim społeczeństwie. Wyznawcami islamu jest np. wielu gwiazdorów Bollywood, czyli filmowej fabryki snów z Bombaju. Na ich czele stoi niekwestionowany numer jeden wśród tutejszych aktorów – Shah Rukh Khan. Jest on uwielbiany przez przedstawicieli bodaj wszystkich wyznań, chociaż to nie znaczy, że religia, z którą się identyfikuje, pozostaje bez znaczenia. Zdarza się, że radykalni politycy hinduscy nawołują do umniejszania roli wyznawców islamu w życiu publicznym czy wręcz do uniemożliwienia ich działalności. Aktywiści z partii Shiv Sena (Armia Sziwy) głośno i gwałtownie żądali bojkotu klubu krykietowego Kolkata Knight Riders, którego Khan był właścicielem, tylko dlatego, że aktor zatrudnił w nim muzułmańskich zawodników pochodzących z Pakistanu. A krykiet to przecież indyjski sport narodowy.
O indyjskich muzułmanach głośno robi się zwłaszcza dwa razy w roku – w lutym i marcu, gdy szykują się na hadż, a więc obowiązkową pielgrzymkę do Mekki. I kilka miesięcy później, przeważnie w lipcu, podczas święta Id al-Adha, u nas – za sprawą rodzimych Tatarów – lepiej znanego pod turecką nazwą Kurban Bajram. Id al-Adha, czyli Święto Ofiarowania, to zdecydowanie najważniejsze dni w roku dla wyznawców islamu. Rozpoczyna się ono 10. dnia miesiąca zu al-hidżdża i trwa trzy–cztery dni. Upamiętnia ono ofiarę, którą Ibrahim (Abraham) zamierzał złożyć z własnego syna, by dowieść Bogu swego posłuszeństwa. Ostatecznie Bóg pozwolił Ibrahimowi złożyć w ofierze barana zamiast dziecko, więc na pamiątkę tego wydarzenia każdy muzułmanin będący ojcem składa w ofierze barana, kozę, wielbłąda lub krowę. Zgodnie z rytuałem zwierzę jest zarzynane, a jego mięso dzielone na trzy części: pierwszą rozdaje się potrzebującym, drugą – krewnym, a trzecia trafia na świąteczny stół właściciela. Dla mahometan Id al-Adha jest dniem wolnym od pracy. Odwiedzają oni wówczas świątynie, rozdają jałmużnę i obdarowują się prezentami. Przekazują również datki na rzecz instytucji dobroczynnych.
Przejście do drugiego pokoju
Siedzi przede mną na ławce, uśmiecha się. Ma najwyżej 20 lat, a na twarzy maseczkę z gazy (rzecz dzieje się jeszcze przed pandemią COVID-19). W ręce trzyma miotełkę, która podczas spaceru służy jej do oczyszczania drogi. Jest dźinistką: „Przyszłam tutaj odpocząć i boję się, że jeśli przysnę, do moich ust dostanie się jakiś owad, a wtedy mogłabym go niechcący połknąć. To biedne stworzenie zmarłoby w moich wnętrznościach, a nasza religia surowo zabrania wszelkiego zabijania. Dlatego mam gazę na twarzy”.
Rozmawiamy o jej wyznaniu, o jednej z najstarszych, ale też najbardziej surowych religii świata. Jej nazwa wywodzi się od słowa dźina, czyli „zwycięzca”, i odnosi się do duszy, która pokonuje swoich „wewnętrznych wrogów”, osiągając stan wyzwolenia. Narodziła się ona w Indiach w VIII w. p.n.e., a jej twórcą był Parśwa – 23. z tzw. tirthankarów (budowniczych mostów), a więc tych, którzy położyli fundamenty pod nową doktrynę. Równie ważny, a może nawet ważniejszy dla jej rozwoju był żyjący w VI w. p.n.e. – czyli w czasach Siddharthy Gautamy, twórcy buddyzmu – Wardhamana Mahawira (Wielki Bohater), jak Budda pochodzący z wysokiej kasty kszatrijów. Odrzucił on ziemskie przyjemności, wiarę w istnienie osobowego bóstwa i zanegował system kastowy. Drogą do wyzwolenia miała stać się skrajna asceza, a najważniejsza z prawd dźinizmu została zawarta w zdaniu: Ahimsa paramo dharma (niestosowanie przemocy jest najwyższym prawem).
To Mahawira rozwinął nauki Parśwy i opracował pięć tzw. małych przykazań (anuvratas), które obowiązują dźinistów do dziś. Na pierwsze z nich – powstrzymywanie się od zadawania cierpienia (ahimsa) – powołuje się moja rozmówczyni. Także dlatego dźiniści są wegetarianami. A chcąc chronić inne stworzenia, zawsze cedzą wodę do picia i zamiatają drogę przed sobą. Poza tym nakazem religijnym jest unikanie kłamstwa (satya), kradzieży (asteya), cudzołóstwa (brahmaćarja) i przywiązania do kogoś lub czegoś, a zwłaszcza dóbr materialnych (aparigraha). Surowe zasady obejmują szczególnie dźinijskich mnichów oraz mniszki, których obowiązuje ścisły celibat i zakaz posiadania czegokolwiek na własność. Dobre życie to takie, co zakłada wyrzeczenie się wszelkich namiętności, pragnień, ambicji i dumy. W najczystszej postaci dźinizm jest więc religią nonteistyczną – odrzuca istnienie osobowego bóstwa – a ważne hasła jego wyznawców to: „przez cierpienie do wybawienia” oraz „dusze służą sobie wzajemnie”. Owych dusz (dźiwa) jest nieskończenie wiele. Poza ludźmi i zwierzętami obdarzone są nimi także rośliny, kamienie czy woda. Wszystko, co istnieje, może mieć w sobie pierwiastek życia. Tym, co łączy dźinizm z hinduizmem, jest koncepcja sansary (łańcucha wcieleń), karmy (czyny człowieka determinują jego przyszłą inkarnację) oraz mokszy (wyzwolenia). Również dla dźinisty moksza jest ostatecznym celem życia.
Wyzwolona dusza nazywana jest siddha (doskonałe istnienie). Aby ten stan osiągnąć, należy dążyć do zdobycia tzw. trzech klejnotów. Pierwszy z nich to należyte spojrzenie, a więc szczera wiara w dźinijskie prawdy objawione, o których traktuje około 50 tekstów religijnych. Drugim jest należyte poznanie – w zakresie działania karmy i jej związków z duszą. Trzecim zaś – należyte postępowanie, czyli przestrzeganie Pięciu Przykazań. Tym, co ponadto różni dźinistów od hindusów, jest pojmowanie karmana. Ci pierwsi rozumieją go jako substancję materialną, która zanieczyszcza oraz obciąża duszę chciwością, dumą, gniewem i złudzeniem, przez co nie pozwala jej poczuć błogości i szczęścia. Aby osiągnąć wyzwolenie, trzeba pozbyć się karmana z poprzednich żywotów, a jednocześnie żyć tak, by nie zbierać nowego.
W dźinizmie można wyróżnić dwie szkoły: digambarów i śwetambarów. Ci pierwsi to najsurowsi asceci w całych Indiach. W sanskrycie słowo digambar oznacza dosłownie „odzianego w sferę nieba/w przestwór” i odnosi się do tego, że w przeszłości digambarowie odmawiali noszenia ubrań – unikając w ten sposób pokusy przywiązania się do przedmiotów. Z kolei śwetambarowie nosili się zawsze na biało. Najbardziej radykalni mnisi dźinijscy niegdyś ostentacyjnie lekceważyli też wygląd zewnętrzny i rezygnowali z mycia ciała. Jedna z inskrypcji w świętym dla dźinistów mieście Śrawanabelagola opowiada o mnichu tak brudnym, że „wyglądał, jakby miał na sobie szczelną czarną zbroję”. Dziś mnisi mają już prawo wycierać się mokrym ręcznikiem i co kilka tygodni prać ubrania. Zabronione są wciąż kąpiele oraz używanie mydła.
Mocnym i kontrowersyjnym założeniem ultrakonserwatywnych digambarów jest stosunek do kobiet. Według doktryny nie mogą one osiągnąć mokszy (wybawienia), dopóki w łańcuchu reinkarnacyjnym nie narodzą się jako mężczyźni. Nie mogą także zostać mniszkami, co w drugim odłamie jest dość popularne. Życie młodej dźinijskiej mniszki dobrze opisuje szkocki reporter William Dalrymple w książce Dziewięć żywotów. Na tropie świętości we współczesnych Indiach. Prasannamati Matadźi z klasztoru w świętym mieście Śrawanabelagola po śmierci przyjaciółki rozpoczyna proces sallekhany, czyli dobrowolnej i świadomej śmierci głodowej, do której prowadzi rezygnacja z kolejnych pokarmów. To dla niej prawdziwe ukoronowanie dobrego, ascetycznego życia. Ostateczne wyrzeczenie. Jej zdaniem w takiej śmierci nie ma nic okrutnego ani niepokojącego. „Samobójstwo to wielki grzech, skutek rozpaczy. A sallekhana to triumf nad śmiercią, wyraz nadziei – mówi Matadźi. – Śmierć nie oznacza końca, zaś życie i śmierć uzupełniają się wzajemnie. Tak więc dokonując sallekhany, przyjmuje się całe nowe życie. To jak przejście z jednego pokoju do drugiego” (tłum. Saba Litwińska).
Przed wiekami dźinizm był na subkontynencie indyjskim religią potężną i powszechną, dzisiaj jednak liczbę wyznawców szacuje się na 4 mln. Mieszkają głównie w Radżastanie, Gudźaracie, Madhja Pradeś i Karnatace.
Basen wypełniony nektarem
Jadę do Amritsaru w indyjskim Pendżabie. Tu mieści się Harmandir Sahib (Złota Świątynia), najświętsze miejsce wyznawców sikhizmu, a przy tym jedna z największych turystycznych atrakcji Indii. Tu przechowywany jest oryginał świętej księgi sikhów, nazywanej Sri Guru Granth Sahib (albo Pani Księga).
Według tradycji swój początek sikhizm datuje na rok 1497, kiedy to guru Nanak miał doznać objawienia podczas ablucji w rzece. W jego wizji nowa religia łączyłaby to, co najlepsze w islamie i hinduizmie. „Nie ma hindusów i muzułmanów. Ścieżka, którą pójdę, jest ścieżką Boga” – głosił Nanak. Twierdził przy tym, że istnieje jeden bezosobowy Bóg o wielu imionach, wobec którego wszyscy są równi. Tezy Nanaka rozwinęło 10 kolejnych guru. Rytuały sikhizmu podobne są do tych znanych z hinduizmu, za to z islamem łączy go odrzucanie bałwochwalstwa (idolatrii), czyli kultu wizerunków. Przy tym jednak sikhowie sprzeciwiają się systemowi kastowemu; tradycyjnie wszyscy mężczyźni noszą również to samo imię – Singh. Ich religia jest pochwałą uczciwego, skromnego, oszczędnego i rodzinnego życia oraz ciężkiej pracy, ale też bogacenia się. Bo to przynosi dobre efekty nie tylko w życiu pozagrobowym, lecz także tu, na ziemi. Zgodnie z nauczaniem guru Nanaka każdy mężczyzna zobowiązany jest do samodzielnego utrzymywania się z uczciwej pracy, wspierania bliźnich i służby dla społeczności, musi też pamiętać o równości wszystkich wyznawców oraz o szacunku wobec kobiet. Dla pobożnego sikha ważne są moralność, zdrowa dieta, a nawet sposób ubierania się. To najkrótsza i najlepsza droga do zbawienia. I jeszcze jedna reguła: żadnego nepotyzmu! Sam Nanak, mimo że miał dwóch zdrowych na ciele i umyśle synów, na swego sukcesora namaścił najzdolniejszego ze swoich uczniów. To wyznaczyło drogę jego następcom.
Do Amritsaru zjeżdżają dziś sikhowie z całego świata – ich liczbę w Indiach i poza ich granicami szacuje się obecnie na 30 mln. Harmandir Sahib to dla nich miejsce najświętsze ze świętych. A że na świętości zarabiać nie można, nie tylko wstęp do zabytkowej budowli jest bezpłatny. Darmowe są tam także posiłki i napoje. I nie ma znaczenia, czy jesteś sikhem, czy wyznawcą innej religii, czy agnostykiem lub ateistą. Wspaniałą sikhijską tradycją jest zarówno tolerancja, jak i obowiązek życia w przyjaźni z wyznawcami innych religii.
Progu Złotej Świątyni nie można przekroczyć w butach i bez nakrycia głowy. Prawdziwy bogobojny sikh wchodzi tam wyłącznie w turbanie, pod którym będzie miał fantazyjnie zwinięty kołtun włosów. Jego twarz zdobi długa broda. Sikh bowiem – niczym biblijny Samson – głęboko wierzy, że we włosach jest siła. Wystawienie ich na widok publiczny jest zaś sprawą intymną, wstydliwą.
Położona na cyplu w Amritsarze gurudwara (sikhijska świątynia) robi wielkie wrażenie. Cały budynek świeci się od złota. Prawdziwego! Do pokrycia dachu użyto aż 750 kg tego kruszcu. Całość okala sztuczne jezioro Amrit Sarovar (co w języku pendżabskim oznacza basen wypełniony nektarem), od którego nazwę wzięło miasto. Kąpiel w basenie daje podobny efekt jak ta w Gangesie – oczyszcza z grzechów. Pierwsza świątynia powstała tu w XVI w. Blisko 200 lat później zburzył ją władca państwa Mogołów Ahmad Shah Durrani, lecz po kilku następnych latach sikhowie ją odbudowali. Współczesny złoty dach pochodzi z XIX w. i był podarunkiem od maharadży Randźita Singha. Kształt przybytku – inspirowany zarówno architekturą hinduską, jak i muzułmańską – to w założeniu odwrócony kwiat lotosu, co ma symbolizować sikhijskie cechy: pobożność i czystość.
Na nabrzeżu trafiam na mężczyzn, którzy tylko w majtkach i turbanach ostrożnie zamaczają się w błękitnej wodzie. Obok mnie dziadek z wnuczkiem, nieopodal dwóch krzepkich 30-latków, kawałek dalej trzej bracia – jak sądzę – a tuż za nimi grupa staruszków. Wszyscy skupieni, przejęci. Mam wrażenie, że dbają o to, by nie zmarnowała się żadna kropla nektaru z jeziora. Tu już nie ma gorączkowej przepychanki z Haridwaru. Sikhowie kąpią się dostojnie, elegancko.
Sikhizm nie ma liturgii w sensie ścisłym, a działalność religijna to samotne lub wspólne czytanie Pani Księgi, ale też śpiew. Przed wejściem na teren świątynny spotykam zespół czterech muzyków. Śpiewają kirtany, czyli sikhijskie hymny. To również jeden z nakazów religijnych. Wiele z granych na muzułmańską modłę hymnów skomponował zresztą sam guru Nanak. Wykonywał je na przemian z medytacją – w imię Boga. Jego zdaniem to była najlepsza droga do oświecenia. I dlatego kirtany śpiewa się codziennie. Nie tylko tu, lecz także w każdej gurudwarze na świecie.
Innymi nakazami religijnymi są gościnność i dzielenie się z innymi. W Złotej Świątyni każdego dnia średnio 40 tys. ludzi, bez względu na narodowość i wyznanie, niezależnie od koloru skóry i stosunku wobec doczesnego świata, spożywa przygotowany przez tutejszych kucharzy posiłek. Razem z innymi ustawiam się w ogonku po blaszany talerz, miskę i sztućce. Potem, już piętro wyżej, czekam w korytarzu przed ogromną halą stołówkową (langar) zwaną Guru-Ku-Langar w towarzystwie jakiejś setki ludzi. Trwa to 15 minut i wreszcie drzwi się otwierają. W środku siadamy po turecku w kilku bardzo długich rzędach. Mistrz ceremonii odmawia krótką modlitwę, a do roboty zabierają się kelnerzy. Dzierżą w dłoniach metalowe wiadra i wielkie chochle. Idąc między ludźmi, szybko i sprawnie, leją zielone curry, dhal i kleik ryżowy. Inni błyskawicznie rozdają podpłomyki, jeszcze inni rozlewają wodę do blaszanych miseczek. Obiad trwa 10, może 15 minut i jest smaczny. Ale trzeba się śpieszyć, bo w kolejce czeka już następna partia głodnych. Takie wspólne posiłki mają w sikhizmie bardzo długą tradycję. Co ważne, od początku spożywano je razem z przedstawicielami różnych warstw społecznych, co dla wielu hindusów nawet dziś jest czymś nie do wyobrażenia. Dla kolejnych sikhijskich guru był to wyraz odrzucenia podziałów. Co więcej, każdy sikh ma obowiązek pomagania w kuchni gurudwary.
Schodzę na dół, gdzie podziwiam kunszt tutejszych pomywaczy. Blaszane naczynia, które tu trafiają, myte są w ogromnych beczkach. Zaraz potem lądują na wielkiej stercie nieopodal. Towarzyszy temu huk tysięcy uderzeń blachy o posadzkę.
Droga Siddharthy
Indyjskich buddystów spotykam na północy. W Himalajach i Karakorum. A zwłaszcza w klimatycznym i bardzo cichym jak na Indie Ladakhu, historycznie nazywanym także Tybetem Zachodnim. To położna w wysokich górach część stanu Dżammu i Kaszmir. Tutaj wyznawcy buddyzmu są w dużej przewadze. Choć w skali całego kraju nie jest to znaczący procent. Mimo to warto pamiętać, że buddyzm to religia rdzennie indyjska. Jego twórcą był legendarny – wspominany już – Siddhartha Gautama, zwany Buddą. Pochodził on z rodziny królewskich kszatrijów, był księciem i filozofem. Według buddyjskiej tradycji na skutek oświecenia odkrył prawdę o cierpieniu i wyzwoleniu z niego. To zapoczątkowało rewolucję.
W reformie religijnej Gautamy kluczowe były współczucie, miłość i niestosowanie przemocy. To na nich oparł swoją doktrynę. W przeciwieństwie do hinduizmu buddyzm nie skłaniał się ku absolutowi, ale raczej unikał metafizycznych odniesień. Budda negował też system kastowy i obrządki wedyjskie, głosił równość i tolerancję dla odmiennych wierzeń i poglądów oraz dostępność zbawienia dla każdego (również dla kobiet). Wymagał od swoich naśladowców czystości serca, życzliwości wobec wszelkich form życia i pomocy cierpiącym, oczekiwał także wyrzeczenia się ziemskich uciech. Ważna jest przy tym medytacja i przestrzeganie wzorców moralnych. Z hinduizmu Siddhartha przejął koncept karmy, reinkarnacji i nirwany. To wszystko nie podobało się wpływowym duchownym hinduizmu. W ciągu lat pracy wędrownego nauczyciela Siddhartha przeszedł całą środkową część doliny Gangesu. Stopniowo dołączali do niego kolejni uczniowie – ze wszystkich warstw społecznych.
Jednak, co ciekawe, nauki Buddy dużo większą karierę zrobiły poza granicami Indii niż w jego rodzimym kraju. W Indiach przez długi czas buddyzm uważany był za doktrynę heretycką, ponieważ nie uznawał objawienia świętych Wed, przeciwstawiał się rytualizmowi ofiarnemu i tym samym klasie braminów (kapłanów), podważając w ten sposób sens ich egzystencji. Dziś hindusi uważają Buddę za jedną z inkarnacji boga Wisznu. Miejsca z nim związane są ośrodkami pielgrzymkowymi również dla nich.
By dopełnić uproszczonego obrazu religii w Indiach, należy wspomnieć o dużej, liczącej około 30 mln osób, diasporze chrześcijańskiej. Wśród nich są zarówno katolicy, jak i protestanci: metodyści, baptyści, prezbiterianie, maronici oraz inni. Wielu katolików spotykam w dawnej portugalskiej kolonii – stanie Goa na zachodnim wybrzeżu. W mieście Old Goa zagęszczenie zabytkowych kościołów na kilometr kwadratowy jest być może najwyższe na całym subkontynencie. Sporo jest ich także w położonym na południu stanie Kerala, gdzie od wieków katolicy sąsiadowali z żydami i zoroastrianami.
A o tym, że opisanie całego religijnego życia Indii – choćby w zarysie – w jednym tekście do kwartalnika jest absolutnie niemożliwe, przekonuję się, gdy wracając do Europy, w stołecznym Delhi oglądam efektowną Świątynię Lotosu ufundowaną przez tutejszych bahaitów.
Korzystałem z książek: The Holy Book of Hindu Religion (praca zbiorowa), Hindu Religious and Charitable Trust, 2006; William Dalrymple, Dziewięć żywotów. Na tropie świętości we współczesnych Indiach, Bloomsbury Publishing, 2009; Maciej Wesołowski, Szpagat w pionie. W drodze przez Indie, The Facto, 2015.
Ważniejsze święta religijne w Indiach w 2022 r.
Mahaśiwaratri (1 marca) – najważniejsze święto wyznawców Sziwy, obchodzone także podczas Kumbh Meli.
Holi (19 marca) – hinduskie Święto Wiosny.
Ramanawami (10 kwietnia) – upamiętnia narodziny boga Ramy.
Mahavir Dźajanti (14 kwietnia) – urodziny Mahaviry Wardhamany, współtwórcy dźinizmu.
Wielki Piątek (15 kwietnia) – najważniejszy moment chrześcijańskiej Wielkanocy, upamiętnia ukrzyżowanie i śmierć Chrystusa.
Urodziny Buddy (16 maja) – urodziny Siddharthy Gautamy, twórcy buddyzmu.
Id al-Adha (10 lipca) – najważniejsze święto muzułmańskie, poświęcone Ibrahimowi, który okazał posłuszeństwo Allahowi.
Muharram (9 sierpnia) – Nowy Rok Muzułmański.
Krysznadźanmasztami (19 sierpnia) – urodziny boga Kryszny.
Diwali (25 października) – hinduskie Święto Światła.
Guru Nanak Gurpurab (8 listopada) – rocznica urodzin guru Nanaka, twórcy sikhizmu.
Podziel się tym tekstem ze znajomymi z zagranicy lub przeczytaj go po angielsku na naszej anglojęzycznej stronie Przekroj.pl/en!