Członkowie zagubionego w buszu plemienia Hadza nie chorują na serce, cukrzycę i otyłość wcale nie dlatego, że tak zdrowo jedzą i dużo się ruszają, ale ponieważ udało im się zachować pradawną, utraconą na drodze rozwoju cywilizacji sztukę zdrowego odpoczywania.
Kolejne upalne popołudnie w północnej Tanzanii, kolejna runda gry w gorące krzesła. Wróciliśmy do obozu wykończeni słońcem. Marzymy tylko o tym, żeby usiąść. Patrzymy na siebie i na jedyne wolne krzesło. Na drugim siedzi uśmiechnięty od ucha do ucha Onawasi. Jest poważanym starcem z tutejszej społeczności, a przy tym prawdziwym szelmą. Ewidentnie cała sytuacja go bawi.
Spędzaliśmy lato z plemieniem Hadza – to jedna z ostatnich na świecie grup zbieracko-łowieckich. Jej członkowie nie chorują na serce, omijają ich też inne problemy powszechne w krajach rozwiniętych. Chcieliśmy się dowiedzieć dlaczego. Załadowaliśmy się więc do dwóch land cruiserów, wypakowanych po sufit sprzętem, dzięki któremu mogliśmy dokładnie mierzyć, jak poruszają się członkowie Hadza i ile spalają kalorii, kiedy tropią zwierzynę albo zbierają miód, bulwy czy jagody. I wyjechaliśmy w busz.
Tego dnia Onawasi cały poranek spędził na polowaniu, więc zasłużył na krzesło bardziej niż my. Niemniej czuliśmy, że sprawy wymykają się spod kontroli. Nasze bezcenne, składane krzesła, które przytargaliśmy do buszu, działały na Hadza jak magnes. Każdy, kto odwiedzał nasz obóz, ciągnął do nich jak ćma do lampy ogrodowej.
Oczekiwaliśmy, że sporo dowiemy się od Hadza o tym, jak pozostać na długie lata aktywnym fizycznie, ale przy okazji nauczyliśmy się od nich