Czy bajki o lisach to wyłącznie nasze projekcje, pragnienia i lęki? Może naprawdę w tych zwierzętach jest coś głęboko ludzkiego, a w człowieku – lisiego?
Historia relacji lisa i człowieka trwa od niepamiętnych czasów. Nie znaczy to, że udomowiliśmy lisa, jak to się nam udało z jego kuzynem wilkiem kilkanaście tysięcy lat temu, kiedy zmieniliśmy Canis lupus w Canis familiaris, dzikiego drapieżnika w psa – zwierzę „poczciwe, wierne i lojalne” (Marcel Proust, W poszukiwaniu straconego czasu). Gdy człowiek nie może oswoić zwierzęcia na tyle, by mogło z nim spać w jednym łóżku czy żyć we wspólnym domostwie, wybiera działanie symboliczne: włącza je w opowieści o świecie, daje mu głos, oczywiście też ludzki, i obdarza swoimi cechami. Jednym słowem: opowiada dzikie zwierzę w bajce.
Zastanawiam się jednak, czy w przestrzeni takiej bajki możliwa jest jakakolwiek wolność jej bohatera, czy to jedynie inny rodzaj pułapki na drapieżnika? A może tylko dlatego opowiadamy dzieciom i sobie nawzajem bajki, że od wieków fantazjujemy o kłach, pazurach i rozjarzonych ślepiach? O własnej dzikości, czymś, co wydaje się jeszcze znajome, choć dawno temu uszło z nas albo zatraciło swój pierwotny blask?
Lis jest chyba najlepszym przykładem zwierzęcia błąkającego