Antoninę wysiedlono z rodzinnego Powroźnika. Jej córka i wnuczka urodziły się już na Dolnym Śląsku. Dziś wszystkie trzy mówią, że są i Polkami, i Łemkiniami. Warto poznać ich historię, zwłaszcza teraz, gdy na świecie znów mnożą się podziały, a rządy różnych krajów wyznaczają kolejne granice.
Antonina pamięta z dzieciństwa piosenkę:
Tam w górach Karpatach smutne dni mijają,
bo już nasze Łemki góry opuszczają.
Tam w górach Karpatach już Łemków nie ma,
bo wywieźli na zachód, gdzie piaszczysta ziemia.
Sama była wśród wysiedlonych. Jej córka i wnuczka urodziły się już na Dolnym Śląsku. Dzisiaj wszystkie trzy mówią, że są i Polkami, i Łemkiniami.
Pomiędzy zielonymi wzgórzami Beskidu Sądeckiego, w pół drogi pomiędzy Krynicą-Zdrój a Muszyną, leży wieś Powroźnik. Dzisiaj stara, drewniana cerkiew św. Jakuba jest kościołem rzymskokatolickim. Nielicznych mieszkańców, którzy – po wygnaniu na zachód – powrócili na rodzinną ziemię, z roku na rok ubywa.
Antonina
80 lat wcześniej częściej używano nazwy łemkowskiej – Povoroznik. Ale mieszkańcy nie przywiązywali wagi do różnic kulturowych i językowych. Bardziej martwili się o to, co włożyć do garnka. Do wsi czasem zachodził wałęsający się po okolicy Nikifor. W podzięce za jedzenie zostawiał mieszkańcom namalowane przez siebie obrazki – ale na co komu obrazki na wsi?
Na zdjęciu trzyosobowa rodzina, która siedzi prawdopodobnie na stołkach (trudno określić, są na łące). W tle widać góry. Z prawej poważny, elegancko ubrany ojciec z dłońmi na kolanach. Po lewej lekko uśmiechnięta kobieta, cała w czerni, z chustą na głowie. Między nimi jasnowłosa dziewczynka w ludowym stroju. Biała koszula, serdaczek, fartuszek. Strój łemkowski, a może jednak krakowski? „I polskie, i łemkowskie święta się obchodziło, nie było różnicy – opowiada pochodząca z Powroźnika Antonina. – W obu językach się mówiło, ludzie sobie pomagali, rozmawiało się o wszystkim”.
Wszystko zmieniło się w jednej chwili. Jest rok 1947. Antosia ma 12 lat. Pewnego czerwcowego ranka spokojne życie w Powroźniku się kończy. Mieszkańcy wsi dostają dwie godziny na spakowanie całego swojego dobytku. Wyruszają na zachód – tam ma być ich nowy dom. Jednak to, co zastają na tzw. Ziemiach Odzyskanych, trudno nazwać domem. Antonina ma dziś 86 lat, lecz wciąż nie potrafi mówić o tamtych wydarzeniach spokojnie.
„Byłam dzieckiem jeszcze, ale pamiętam, jaki był płacz, kiedy opuszczaliśmy wioskę – opowiada. – Co myśmy mieli, jak przyszliśmy na zachód? Nic”.
Gdy po dwóch tygodniach wędrówki rodzina dociera do przydzielonego jej miejsca, widzi tylko ruinę z wystającym kominem. Antosia zaczyna przeraźliwie szlochać.
„Czemu ona tak płacze?” – pyta sołtys, który ich przyprowadził na miejsce.
„A do czego my tu mamy wejść, powiedz pan – odpowiada jej ojciec. – Do czego?”.
Łemkowszczyzna
Moje pierwsze wspomnienia związane ze słowem „Łemkowie” to opuszczone wsie w Bieszczadach. Odwiedziłam nieistniejącą wieś Tworylne pośród meandrów Sanu, gdzie w zielonej dolinie sterczą jeszcze tu i ówdzie pozostałości murów. Położony na szczycie wzgórza cmentarz, na którym leżą mieszkańcy Zawoju. Cerkiew w otoczonej drzewami owocowymi dolinie Łopienki. Wtedy miała już dach, ale dziurawe gdzieniegdzie ściany z kamieni wpuszczały do środka śnieg. W środku figura Chrystusa Bieszczadzkiego o korpusie z pnia drzewa i królująca nad wnętrzem ikona. Przedstawia Matkę Boską Łopieńską – eleusę, czyli miłosierną – tulącą do siebie dziecko. Obraz oprawiono w niezwykłą, misternie rzeźbioną ramę, na której przeplatają się liście i kwiaty, a wśród nich można dostrzec jaskółki, nietoperze, motyle. Artysta specjalnie jeździł do innej miejscowości, by znaleźć odpowiedni kolor kamieni na oczy żabki. Teraz cerkiew w Łopience – już od wielu lat – jest wyremontowana, otynkowana i pomalowana na biało; odwiedzają ją setki ludzi.
Zdawałam sobie sprawę, że mieszkańcy tego regionu zostali zmuszeni do opuszczenia swoich domów w czasie akcji „Wisła”. Wśród nich byli głównie Ukraińcy, Bojkowie, Dolinianie, Łemkowie. Gdzie podziali się ostatni z tej grupy – ci, którzy opuścili Łopienkę, Tworylne i Zawój? Niewielu z nich mieszka wciąż na terenach dawnej Łemkowszczyzny: w zachodnich Bieszczadach, Beskidzie Niskim i Sądeckim. Większość jest na Dolnym Śląsku. Według spisu powszechnego z 2011 r. narodowość tę zadeklarowało 9641 osób, z czego 4735 zamieszkałych właśnie w województwie dolnośląskim. Pozostałe duże grupy Łemków znajdują się w Małopolskiem i Lubuskiem.
W ukryciu
Przesiedleni do Miłocic pod Wrocławiem jakoś sobie radzili. Nie mieli pieca chlebowego, więc na podwórku zrobili wykop, z którego mogły naraz korzystać dwie gospodynie. Pracowali na polach miejscowych gospodarzy, którzy w zamian zapewniali im dach nad głową. Gdy Antonina miała 14 lat, zaczęła chodzić do pracy do PGR-u.
Na zdjęciu z 1952 r. jest już szczupłą 17-latką z długim, jasnym warkoczem, w luźnej sukience odsłaniającej ramiona. Spogląda w obiektyw troszeczkę spode łba, odrobinę podejrzliwie, ale z przekornym uśmiechem i ciekawością. Zupełnie tak samo jak mała dziewczynka w ludowym stroju, którą była lata wcześniej na drugim końcu Polski. W 1959 r. Antonina wyjdzie za mąż za Łemka z rodzinnej wsi, a dwa lata później na świat przyjdzie ich starsza córka – Maria.
Dolny Śląsk już w latach 50. stanowił etniczną mozaikę. Do przesiedlonych Łemków dołączyli Polacy z Kresów, przybysze z Jugosławii, Grecy. Jednak Łemkowie wciąż znajdowali się pod lupą i baczną obserwacją innych mieszkańców. W domu mówili zatem po swojemu, a na zewnątrz – wzorowi Polacy katolicy. W okolicy nie było kościoła greckokatolickiego, więc decydowali się na konwersję. Maria wychowała się już w wierze rzymskokatolickiej. „Mimo to święta obchodziliśmy podwójne – opowiada. – Na przykład Wigilię dwa razy. Nie w pełnym kształcie, ale chociaż symbolicznie. Na wsi z sąsiadami mówiło się po polsku, a w domu po łemkowsku. Mogę chyba powiedzieć o sobie, że jestem dwujęzyczna. Ale łemkowskim za bardzo się nie chwaliłam na zewnątrz. Byliśmy trochę Łemkami w ukryciu, bo niektórzy utożsamiali nas z UPA, banderowcami. Całe dzieciństwo czułam obciążenie tym pochodzeniem, byłam nazywana Ukrainką. Myślę, że byliśmy podejrzani dla innych, bo rozmawialiśmy w swoim języku”.
Język
Czom ty ne pryjszoł
Jak misjac zijszoł
Ja tebe czekała
Czy konia ne mał
Czy steżky ne znał
Maty ne puskała
To jedna z pierwszych łemkowskich piosenek, jaką zapamiętałam z wizyt w Bieszczadach. Dość znana jest wersja śpiewana przez zespół Dom o Zielonych Progach. Czy tak samo brzmiało to w wykonaniu łemkowskiej kapeli, którą słyszałam w Cisnej prawie 20 lat temu? Być może… Łemkowski to nie jest jednak jednolity i spójny język. Chociaż zalicza się go do grupy wschodniosłowiańskiej, zawiera też elementy zachodnio- i południowosłowiańskie, komponenty cerkiewnosłowiańskie, ewoluował pod wpływem węgierskiego i rumuńskiego. Nic dziwnego, dawna Łemkowszczyzna rozciągała się nie tylko po polskiej stronie Karpat, ale przechodziła także na ukraiński obwód zakarpacki i słowacką Preszowszczyznę. W każdym z tych regionów język mieszkańców nabierał innych cech, zapożyczając z lokalnej mowy.
Po łemkowsku powstają teksty literackie, tłumaczenia, funkcjonują media. W Polsce jest językiem jednej z czterech mniejszości etnicznych (pozostałe to karaimska, romska oraz tatarska) i można zdawać z niego egzamin maturalny na poziomie rozszerzonym. W 2019 r. maturę z języka łemkowskiego zdawały trzy osoby. W 2020 – jedna, w 2021 – również tylko jedna. Mimo to świadomość językowa i narodowa z pewnością nie wymiera: powstają inicjatywy zachęcające do deklarowania w spisie powszechnym, że jest się Łemkiem.
Maria pracuje w liceum jako nauczycielka, ma wykształcenie polonistyczne. Kiedyś otrzymała też propozycję sprawdzania matur z łemkowskiego, ale nie zdecydowała się. Nie była pewna, jak blisko oficjalnej wersji języka jest ta, w której do dziś rozmawia z mamą. Nawet w oddalonych od Powroźnika o kilkanaście kilometrów wsiach ludzie mówili już inaczej, a co dopiero Łemkowie zamieszkujący Bieszczady.
Kostium
Aleksandra, córka Marii i wnuczka Antoniny, z powodów służbowych od ponad roku mieszka w Radomiu. Pracuje jako inżynier przy budowie lotniska. Wcześniej konstruowała tramwaj na gdańskie Stogi. Jednak najbardziej związana jest z Dolnym Śląskiem – Bolesławcem, w którym się wychowała, i Wrocławiem, gdzie studiowała. Do domu daleko, ale to tylko tymczasowo. Za rok kontrakt się skończy, może będzie mogła wrócić do Wrocławia. Śmieje się, że jest jak Rzeczpospolita Obojga Narodów – mama to stuprocentowa Łemkini, a korzenie taty były skomplikowane: dziadek wywodził się z małopolskiego chłopstwa, babcia zaś mogła mieć pochodzenie szlacheckie i żydowskie. Sama w tegorocznym spisie powszechnym zaznaczyła dwie narodowości: polską i łemkowską. Łemkowski rozumie, bo od zawsze słyszała go w domu, ale nie nauczyła się w nim mówić. Historie Łemków są jednak bardzo różne. Wspomina chociażby kolegę ze studiów – prawosławnego Łemka, który zaangażował się w pielęgnowanie tradycji na tyle mocno, że zdecydował się szukać żony tylko o pochodzeniu łemkowskim. Udało się. Z kolei jej kuzynki identyfikują się bardziej z tożsamością ukraińską.
„To trochę jak Żydzi w Stanach Zjednoczonych – stwierdza. – My jesteśmy jak ci z Brooklynu, którym zostało podrzucanie na krześle, a oni są chasydami”.
Aleksandra podkreśla, że mimo styczności z językiem od dzieciństwa, nie została wychowana w kulcie łemkowszczyzny. I nie ma się czemu dziwić, skoro źródłem cierpienia jej rodziny była właśnie odrębność. „Jestem ostrożna wobec mitologizowania – mówi. – Sporo osób przesiedlonych z Kresów opisywało Ukrainę jako krainę mlekiem i miodem płynącą, ale to przecież nie miało związku z tym, jak było naprawdę. Tego życia, z którego wyrwano ich i moich dziadków, już nie ma. Powinno się mówić o swoim pochodzeniu i uczyć dzieci języka, ale z drugiej strony, jeśli Amerykanin przyznaje, że jest np. Irlandczykiem albo Polakiem w szóstym pokoleniu, to jest to już tylko kostium”.
Rozmycie
Jak więc pielęgnować tradycję, by nie stała się wydmuszką? To kolejne trudne pytanie. „Co w tym rozmytym spektrum łemkowszczyzny jest prawdziwie łemkowskie, a co funkcjonuje na obrzeżach? – zastanawia się Aleksandra. – Czy w ogóle można to zdefiniować, jeśli mówimy o terenie od Krynicy, gdzie Łemkowie byli »prawie Polakami«, do Bieszczad, gdzie byli »prawie Ukraińcami«?”. Niełatwo powiedzieć, co tak naprawdę jest czystą tradycją łemkowską i gdzie kończy się Łemko, a zaczyna Polak czy Ukrainiec.
Gdy Maria wychodziła za mąż, nikt już nie patrzył krzywo, że zdecydowała się poślubić Polaka. „Ale są rodziny, które zakładają, że małżeństwo jest dopuszczalne tylko w swoim kręgu – zaznacza. – To może pomóc pielęgnować język. Z drugiej strony wielu Łemków zbliża się do kultury ukraińskiej, więc ich codzienna mowa też przejmuje elementy ukraińskiego. Żywy język ulega wpływom, pojawiają się zapożyczenia czy nowe słowa odnoszące się do współczesnej rzeczywistości. Nasz łemkowski jest już zamknięty na te nowości. Z mamą rozmawiam, ale o sprawach codziennych”.
Jak więc kultywować tradycję tak, żeby pozostawała żywa, jednocześnie nie zamykając się na świat? Maria wskazuje na trzy filary pamięci: język, religię i rodzinę. To utrzymywanie kontaktów w ramach bliższej i dalszej rodziny, pielęgnowanie wspomnień oraz celebrowanie świąt pomaga pamiętać na co dzień o pochodzeniu.
Dom
Wszystkie trzy kobiety określają się jako osoby o podwójnej narodowości, choć Aleksandra podkreśla: „Zaznaczyłam w spisie narodowość łemkowską, bo taki jest stan faktyczny. Zostałam wychowana w świadomości, że połowa mojej rodziny to 100% Łemka w Łemku”.
Maria uważa, że polskość nie wyklucza innej tożsamości. To dwie warstwy, dwa poziomy – jak mała i wielka ojczyzna. Pierwsza to ta, w której się wyrasta, zawierająca najbardziej osobiste wspomnienia. Dopiero później pojawia się świadomość przynależności do większej, różnorodnej grupy. „Rozszerzenie perspektywy kulturowej i narodowej następuje, gdy zaczyna się chodzić do szkoły – mówi Maria. – A przynajmniej tak było w moim przypadku, ale obecne pokolenia wyrastają już w innej świadomości, bo mają większą łatwość nawiązywania kontaktów, możliwość podróżowania. Łemkowska tożsamość wpisuje się moim zdaniem w nadrzędną – polską. Górale, Ślązacy, Kaszubi też pielęgnują swoją odrębność i są z niej dumni. To jest ta pierwsza warstwa, mała ojczyzna, która jest najbardziej osobista i zawiera najwięcej wspomnień. Dlatego nie lubię mówić, że Polacy to ktoś inny niż my. Każdy z nas ma swoje korzenie, trzeba o tym pamiętać. Ale podkreślanie różnic nam nie służy, powinniśmy budować wspólnotę mimo odmienności kulturowych i religijnych”.
Dziś w rodzinie pozostały niemal same kobiety. Aleksandra wraca często do Bolesławca, odwiedza mamę i babcię. Chociaż nie chciałaby mieszkać tu na stałe, dom wywołuje u niej poczucie ciepła w sercu. Jednak potrafi się zadomowić w każdym miejscu, do którego trafi („Byleby było czysto i nie było robaków!”). Może odziedziczyła tę zdolność po babci? Antonina, chociaż czasem wspomina dzieciństwo w Powroźniku, w każdym miejscu czuła się podobnie – i w Miłocicach, i w Bolesławcu, do którego przeprowadzili się całą rodziną, gdy Maria miała 13 lat.
„To było moje miejsce” – mówi Maria o Miłocicach, rodzinnej wsi, mimo tego, że niekiedy czuła się obca.
Wspomina również, jak duże wrażenie zrobił na niej pomnik wysiedlonych gdynian, który zobaczyła, gdy odwiedziła córkę w Trójmieście – trzy brązowe figury stojące nieopodal dworca, które upamiętniają 60 tys. Polaków zmuszonych w czasie drugiej wojny światowej do opuszczenia domów. Chłopiec ciągnie wózek z dobytkiem. Dźwigająca walizkę matka odwraca się, ponaglając córkę, która żegna zostającego w oddali psa.
„Chyba wszyscy ludzie, którzy musieli nagle opuścić swoje miejsce zamieszkania, dzielą takie same emocje i doświadczenie” – mówi Maria.
Pamięć o wysiedleniu nie zmieniła tożsamości Antoniny, Marii i Aleksandry. Chociaż tamtego życia już nie ma, nadal pozostają Łemkiniami. „To, że jesteśmy Łemkami, było naturalne – podkreśla Aleksandra. – Jak i to, że jesteśmy Polakami. To nie było żadne objawienie, tylko bezdyskusyjny fakt. Tak jak to, że słońce wstaje na wschodzie”.