Są dwie skrajnie odmienne kultury w edukacji – kultura nauczania i kultura uczenia się. O tym, jak edukacja powinna wyglądać, żeby dziecko zdobywało wiedzę i prawidłowo się rozwijało, mówi dr Marzena Żylińska.
W wiosennym numerze „Przekroju” (nr 18/2021) rozmawiałyśmy z dr Marzeną Żylińską o neurodydaktyce (m.in. o tym, kim są dzielni wypełniacze obowiązków i dlaczego mózg dziecka najlepiej uczy się, pracując w trybie konewki). Dziś spotykamy się po raz drugi, aby rozwinąć to zagadnienie i ze strefy teorii przenieść się w strefę praktyki, a więc do szkolnych ławek. A raczej przed ekrany komputera, ponieważ naszym głównym tematem będzie edukacja zdalna.
Berenika Steinberg: Wszyscy mamy nadzieję na powrót dzieci do szkół. Nie wiadomo jednak, jak rozwinie się sytuacja jesienią. Możliwe, że nauka w trybie zdalnym zostanie z nami na dłużej, dlatego wciąż warto o niej rozmawiać. Ma Pani kontakt z wieloma nauczycielami. Z jakimi rozterkami zwracają się do Pani w związku z nauką online?
Marzena Żylińska: Nauczyciele i nauczycielki, z którymi mam do czynienia, nie mają problemów ze zdalną edukacją. To osoby, które stworzyły dobre relacje z uczniami jeszcze przed pandemią i dla nich lekcje zdalne działają. Bo każda edukacja wymaga relacji – tam, gdzie są one dobre, problemy się pokonuje. Podczas lockdownu w marcu zeszłego roku rozmawiałam z Lidią Mokarską, nauczycielką klas 1–3 z Bydgoszczy. Przyznała, że w ciągu pierwszych dni miała kłopot i nie wiedziała, jak ogarnąć nowe technologie. To był moment, kiedy większość nauczycieli wysyłała po prostu dzieciom e-mailem porcje zadań do zrobienia. Lidia to jednak genialna nauczycielka. Wie pani, na jaki pomysł wpadła? Nagrywała różne rzeczy na komórkę i wysyłała swoim uczniom –