Ten tekst został napisany przez dwa umysły: świadomy i nieświadomy. Ile w nim świadomego, a ile nieświadomego – oceń już, Czytelniku, sam. Najlepiej posługując się swoimi dwoma umysłami.
Obi-Wan Kenobi nie ma najmniejszych wątpliwości. Wszystkie te skomplikowane i nowoczesne urządzenia pokładowe – duma inżynierów projektujących małe i zwinne samoloty X-Wing – do niczego się młodemu Skywalkerowi nie przydadzą.
Dlatego właśnie w kluczowym momencie pierwszych (chronologicznie) Gwiezdnych wojen, kiedy to początkujący Jedi leci w stronę Gwiazdy Śmierci, żeby do jej wnętrza wrzucić ładunek wybuchowy, Obi-Wan – a dokładniej duch Obi-Wana – znienacka nawiedza jego umysł. I mówi: „Użyj mocy, Luke”.
Świadomy gigantycznego ryzyka i odpowiedzialności, ścigany przez samego lorda Vadera, Luke postanawia posłuchać swojego mentora. Wyłącza monitory, na których wyświetlają się skomplikowane obliczenia: parametry prędkości, odległości, trajektorii lotu. Zamiast polegać na urządzeniach – decyduje się zaufać intuicji. To znaczy zdać się na „bezpośrednią wiedzę, nagły wgląd pojawiający się bez wcześniejszej obserwacji i rozumowania” osiągnięty spontanicznie, bez wysiłku i koncentracji. W ten właśnie sposób charakteryzuje intuicję Słownik Webstera. Trzeba przyznać, że idealnie pasuje to do działań Luke’a. Jak z pewnością pamiętacie, wiedziony jakimś ze wszech miar trafnym przeczuciem, precyzyjnie umieszcza on bombę w samym środku wojskowej bazy Imperium.
Wszyscy chcielibyśmy nawiązać tego typu relacje z „mocą”, nieprawdaż? W gąszczu decyzji, które na co dzień musimy podejmować – poczynając od tych najprostszych: w co się ubrać albo co zjeść, aż do tych bardziej skomplikowanych: z kim spędzić życie albo w co zainwestować oszczędności – móc zawsze polegać na niezawodnym przewodniku. Osobistym doradcy, który nigdy się nie myli. I do którego mamy nieustanny dostęp za pośrednictwem naszych subtelnych odczuć na pograniczu ciała i umysłu.
Wyłączyć myślenie i zdać się na jakąś inną busolę – nieomylną, niewymagającą wysiłku, mającą zawsze pod ręką gotowe rozwiązania… Czy można sobie wyobrazić coś lepszego w dzisiejszym arcyskomplikowanym świecie, w którym każdy nierozważny ruch mógłby okazać się fatalny w skutkach?
Ale czy mądrość „mocy” dostępna jest wyłącznie rycerzom Jedi, czy też mogą z niej skorzystać również tak zwani zwykli ludzie?
Tyrania wyboru
Jak każdy dobry mit Gwiezdne wojny dotykają głębokich fundamentów ludzkiej kondycji. Czynią to przy tym w kostiumie zrozumiałym dla współczesnego człowieka. Stąd zapewne ich gigantyczny komercyjny sukces. Dzisiejsza rynkowa rzeczywistość bardziej niż kiedykolwiek zmusza nas do permanentnego dokonywania wyborów, od których – jak powszechnie słyszymy – zależy nasz ekonomiczny, społeczny i osobisty dobrostan. Zarazem w warunkach globalizacji i zaawansowanego rozwoju ekonomicznego paleta możliwości, spośród których mamy dokonywać tych selekcji – przedmiotów, działań albo kierunków – jest praktycznie nieskończona. Słoweńska filozofka Renata Salecl nazywa tę sytuację wprost „tyranią wyboru”. I w książce pod tym samym tytułem przekonująco pokazuje, że późny kapitalizm – ze swoją skrajnie rozbudowaną ofertą, z niezliczoną liczbą wariantów każdego towaru, usługi i ścieżki, którą można podążyć – tylko z pozoru jest cudowną krynicą wolności. De facto bowiem okazuje się pułapką, w którą wpadają ci, którzy przekaz współczesnej kultury – że życie stawia przed nami mnóstwo atrakcyjnych opcji i nic tylko z nich czerpać – pojmują w sposób naiwny i dosłowny. Czyli praktycznie my wszyscy.
Zamiast cieszyć się wielością potencjalnych rozwiązań, popadamy więc w coraz większą dezorientację. Mnogość wariantów raczej nas paraliżuje, niż inspiruje do działania. Standardowe instrumentarium, którego używamy nawet w sprawach tak banalnych jak wybór telefonu komórkowego – zestawienie zalet i wad, rozważenie stosunku jakości do ceny – okazuje się kompletnie niewydolne. I nie daje żadnych jednoznacznych podpowiedzi. Nawet specjalnie do tego celu zaprojektowane narzędzia, czyli porównywarki cen i właściwości produktów, nie są w stanie zadośćuczynić naszemu wrażeniu kompletnego pomieszania. A co dopiero wtedy, gdy przychodzi do wyborów znacznie bardziej masywnych: kierunek studiów, zawód, małżeństwo…
Amerykańscy psycholodzy David Myers i Barry Schwartz – ten pierwszy jest autorem wydanej także po polsku książki Intuicja. Jej siła i słabość, drugi zaś napisał bestseller Paradoks wyboru (oryg. The Paradox of Choice) – przyglądają się w swoich pracach opisanemu powyżej krajobrazowi – właśnie w tych cechach współczesnej kultury widzą m.in. przyczynę rosnącej epidemii depresji.
Myers twierdzi dodatkowo, że niezwykła kariera, jaką w ostatnich dekadach zrobiło pojęcie intuicji, wiąże się bezpośrednio z poczuciem kryzysu oraz impasu w kwestii podejmowania choćby najprostszych życiowych decyzji. I rzeczywiście, po wpisaniu słowa intuition w wyszukiwarce popularnej internetowej księgarni dostajemy grubo powyżej 10 tys. wyników. Oprócz bezmiaru poradników obiecujących rozwinięcie „magicznej mocy intuicji” w ofercie pojawia się jeszcze mnóstwo innych artykułów, włącznie z intuicyjnymi… maszynkami do golenia.
Wspólnym mianownikiem jest tu obietnica osiągnięcia stanu, w którym czynności na co dzień sprawiające nam kłopot albo też będące źródłem stresu, wymagające zaangażowania energii, czasu i siły – będą się realizować niejako same. Automatycznie i płynnie, a przy tym dokładnie w taki sposób, w jaki byśmy sobie tego życzyli. Popularne „czucie brzuchem” – angielski zwrot gut feeling to właśnie dosłownie znaczy, choć tłumaczy się go zwykle jako „przeczucie” – ma być tu gwarantem powodzenia w bez mała większości obszarów ludzkiego życia. Czy jest to jednak wyłącznie efekt sprawnych marketingowych zabiegów odpowiadających na ewidentny deficyt pewności i poczucie zagubienia? Czy też może, faktycznie, w epoce triumfu nauki i postępu technologicznego zapomnieliśmy o mądrości, która drzemie ukryta w naszych „brzuchach”? I która potrafi powiedzieć nam o świecie znacznie więcej niż wszystkie razem wzięte uczonych szkiełka i oczy?
Już starożytni Grecy…
O tym, że niektóre rzeczy jawią się nam w sposób bezpośredni, oczywisty i niebędący wynikiem żadnych długotrwałych operacji myślowych, wiedział już Platon. Choć nie jest to w jego przypadku żadna szczególna osobliwość, zdefiniował wszak całe intelektualne pole, po którym do dzisiaj się poruszamy. Uwaga poczyniona niegdyś przez Alfreda Northa Whiteheada – że mianowicie cała filozofia to po prostu zbiór przypisów do Platona – jest wprawdzie odrobinę karkołomna, niemniej trudno jej odmówić pewnej zasadności. Czy zatem słynny uczeń Sokratesa zawdzięczał swoją legendarną przenikliwość właśnie nadzwyczaj rozbudowanej intuicji? W każdym razie twierdził bez wątpienia, że poznanie ludzkie – to realne i prawdziwie istotne, którego przedmiotem są idee, nie zaś ich materialne odbicia, z którymi na co dzień obcujemy – polega nie tyle na przyswajaniu jakichś nowych informacji, ile raczej na przypominaniu sobie tego, co już skądinąd w naszej duszy preegzystuje. A to z tego powodu, że jeszcze zanim wcieliła się ona w ludzkie ciało, pomiędzy jednym a drugim żywotem, oglądała bezpośrednio świat idei – o czym niestety z chwilą inkarnacji zupełnie zapomniała. Wystarczy jednak skierować ją na odpowiednią ścieżkę, a wszystko sobie przypomni. Będzie mieć wtedy poczucie, że ta wiedza w niej jest i że ma do niej teraz dostęp z pełną i przejrzystą oczywistością.
Proces ten nosi nazwę anamnezy. I jeśli mielibyśmy znaleźć w historii dokładną zapowiedź tego, w jaki sposób psycholodzy rozumieją dzisiaj intuicję, byłby to z pewnością ów platoński opis. Oczywiście metafizyczna opowieść o reinkarnacji i przypominaniu sobie tego, z czym obcowaliśmy jeszcze przed narodzinami, nie mieści się w światopoglądzie współczesnej nauki. Cała reszta jednak odpowiada w pełni temu, w jaki sposób obecnie używamy pojęcia intuicji.
Czy raczej – w jaki opisujemy działanie nieświadomości. Choć pojęcie intuicji jest bowiem wciąż w obiegu, jego status we współczesnej psychologii empirycznej i neuronaukach nie jest wcale oczywisty. W odróżnieniu od takich myślicieli, jak choćby Kartezjusz, Immanuel Kant czy – zwłaszcza – Carl Gustav Jung, którzy intuicję postrzegali jako wyraźnie osobną funkcję psychiczną albo poznawczą, David Myers czy Daniel Kahneman, psycholog i laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, autor znakomitych Pułapek myślenia, wolą mówić bardziej generalnie o działaniu umysłu nieświadomego. Czy też po prostu o nieświadomości.
Albo jeszcze inaczej – o dwóch równoległych systemach funkcjonujących w naszym umyśle. Tym racjonalnym, świadomym, posługującym się rozmaitymi procedurami rozumowania, wiążącym się z subiektywnym poczuciem skupienia, wyboru, a także intencjonalności. Oraz tym nieświadomym – działającym automatycznie, szybko, bez wysiłku albo z wysiłkiem relatywnie niewielkim, a co najważniejsze: do którego poczucie kontroli zupełnie się nie stosuje.
Perfidny erotoman?
Rozumienie nieświadomości, jakie wyłania się z badań współczesnych neurobiologów i psychologów empirycznych, niewiele ma jednak wspólnego z nieświadomością, o której pisał twórca psychoanalizy Zygmunt Freud. Istnieją oczywiście pewne punkty wspólne, niemniej różnic jest znacznie więcej.
Nieświadomość w ujęciu psychoanalitycznym – zwrócił na to uwagę m.in. Daniel Dennett w swoim monumentalnym dziele Świadomość – przypomina kogoś w rodzaju naszego drugiego „ja”, kto celowo i przemyślnie, z użyciem jakichś niebywale skomplikowanych sztuczek i strategii, nieustająco wyprowadza nas w pole. Starannie kamufluje autentyczną naturę naszych pragnień, mistyfikuje relacje, jakie nawiązujemy z innymi, ukrywa przed nami nasze własne emocje. A przede wszystkim – do rozmaitych wzniosłych motywacji dosztukowuje inne, raczej nieszczególnie wzniosłe, związane z zaspokajaniem instynktu seksualnego.
Żeby do tej ukrytej warstwy psychiki dotrzeć i choćby w niewielkim stopniu rozpoznać jej naturę, trzeba się najpierw nauczyć alfabetu, którym się ona posługuje. W jego skład wchodzą uporczywe nerwicowe symptomy, czynności omyłkowe, przejęzyczenia oraz – last but not least – marzenia senne, będące, jak to kiedyś określił Freud, „królewską drogą do nieświadomości”.
Oprócz niewątpliwego uroku ta koncepcja ma niestety jedną wadę – brakuje jej podstaw eksperymentalnych. Dlatego właśnie Freuda czyta się dzisiaj i komentuje raczej na wydziałach filozofii i literaturoznawstwa niż psychologii. No chyba że na wykładach z historii tej dziedziny. Tak czy owak, nieświadomość w ujęciu współczesnych neuronauk ma zgoła odmienną naturę niż ta Freudowska. Nie przypomina złośliwego i perfidnego erotomana, lecz raczej – jak twierdzi wspomniany już David Myers – energicznego pomocnika starającego się wykonać za nasze świadome „ja” całą masę pracy, którą w innym przypadku musiałoby ono mozolnie realizować samodzielnie. Prowadzone w ostatnich dekadach eksperymenty jednoznacznie pokazują, że zakres działania tego pomocnika w dużym stopniu wykracza poza oczywiste automatyzmy naszego myślenia i działania. Takie chociażby jak regularne powtarzanie rutynowych czynności, z których wykonywania nie zdajemy sobie na co dzień sprawy: poranna toaleta czy jazda samochodem. Albo proces mówienia – ostatecznie nie jesteśmy właściwie w stanie prześledzić, w jaki dokładnie sposób słowa układają się w naszych myślach i ustach w pełne zdania.
Nasze życie składa się w przeważającej mierze z takich automatyzmów, a za nie wszystkie bez wyjątku odpowiada właśnie nieświadoma część umysłu. Co więcej – za każdym razem, kiedy podejmujemy jakąś decyzję, ona także w tym procesie uczestniczy. Czasami za pośrednictwem niezależnego od naszej woli nastroju, czasami w wyniku przemożnego poczucia, że powinniśmy postąpić właśnie tak, a nie inaczej. Co się wtedy w naszych mózgach dzieje? Przede wszystkim aktywizują się w nich obszary odpowiedzialne za emocje i myślenie – nie istnieją bowiem procesy decyzyjne bazujące wyłącznie na samej zimnej racjonalności. To mit. W grze jest również pamięć. Nasz automatyczny system umysłowy dokonuje po prostu błyskawicznego przeglądu zarówno dotychczasowych doświadczeń, jak i sytuacji, w której się aktualnie znajdujemy. W ciągu kilku sekund przetwarza miliony informacji – z czego zupełnie nie zdajemy sobie sprawy – a następnie dostarcza umysłowi świadomemu efekt końcowy w postaci specyficznej emocji albo jakiegoś odczucia w ciele. Są to zarazem dyskretne podpowiedzi, jak postąpić. Naukowe książki o intuicji – czyli po prostu o nieświadomym umyśle – pełne są przykładów tego rodzaju. Nie tylko anegdotycznych, ale też dotyczących konkretnych eksperymentów, w których badano te fenomeny poznawcze.
Jakie to przykłady? Oto kilka najpopularniejszych. Doświadczony strażak, który podczas gaszenia pożaru w dużym budynku nagle krzyczy do swoich kolegów, że trzeba uciekać, choć zupełnie nie wie dlaczego. Chwilę później cała konstrukcja się zapada. Kobieta, która w młodym i sympatycznie wyglądającym człowieku natychmiast rozpoznaje kogoś niebezpiecznego – co okazuje się zgodne z prawdą. Systematyczne badania, które pokazują, że w ciągu kilku sekund jesteśmy w stanie adekwatnie zrekonstruować stan emocjonalny innych ludzi – na poziomie adekwatności równym ocenom eksperckim. Testy konsumenckie wskazujące, że natychmiastowy wybór jakiegoś produktu, którego dokonujemy bez zastanowienia, owocuje znacznie trwalszym poczuciem zadowolenia niż wybór poprzedzony długotrwałą analizą. A wreszcie metodycznie prowadzone studia nad fachowcami w określonych dziedzinach – np. specjalistami od identyfikowania płci młodych kurcząt, policjantami i członkami brygad antyterrorystycznych typującymi zagrożenia na lotniskach – dowodzące, że z biegiem lat potrafią oni, choć nie wiedzą jak, wykonywać swoją pracę, bazując wyłącznie na przeczuciach.
No właśnie – czy aby na pewno wyłącznie? Tylko z pozoru. Podobnie jak w wizji Platona, w której cała wiedza już gdzieś w umyśle jest obecna i chodzi tylko o to, żeby ją wydobyć na powierzchnię, tak i nasza psychika pracuje wyłącznie na tym, co jest jej realnie dostępne. Znaczy to, ni mniej, ni więcej, że działanie naszej nieświadomości w prostej linii zależne jest od tego, jakiego rodzaju materiałem wyjściowym ona dysponuje. Dlatego właśnie intuicja działa najlepiej u ludzi, którzy posiadają w danej dziedzinie jak największe doświadczenie.
Innymi słowy: naszego nieświadomego pomocnika trzeba do wykonywania tych wszystkich zadań starannie przygotować. Na tym skądinąd polega edukacja. Jej etapy doskonale odzwierciedlają proces, o którym mowa. Najpierw uczymy się – języka, jakiejś dziedziny wiedzy albo praktycznych umiejętności – powoli i mozolnie, przywiązując wagę do każdej czynności albo wypowiedzianego zdania. Potem zaś – ale nigdy do końca nie wiemy kiedy – wszystko to ulega uwewnętrznieniu. I od tej pory mamy poczucie, że na dobrą sprawę ktoś w nas robi lub mówi to sam, niemal bez naszego udziału.
Zwrot przeciwko naturze
Warto jednak przy tym pamiętać, że zasadniczym punktem odniesienia dla neuronauk jest teoria ewolucji. Umysł postrzega się tu zatem w pierwszym rzędzie jako twór, który ewoluował zgodnie z pewnymi regułami, mając na uwadze określone cele. Dokładniej rzecz biorąc, cała aparatura poznawcza, którą dysponuje ludzki organizm, spełnia przede wszystkim funkcje adaptacyjne. Innymi słowy: ma zagwarantować nam przeżycie i reprodukcję, czyli pomyślne przekazanie materiału genetycznego.
I w tym właśnie tkwi szkopuł, który sprawia, że poppsychologiczna opowieść o nieomylnej intuicji zapewniającej nam powodzenie i życiowy sukces zdecydowanie nie odpowiada faktom. Umysł nieświadomy – jakkolwiek nieustannie przetwarzający masę informacji i odpowiedzialny za cały szereg automatycznych działań i procesów mentalnych – niekiedy radykalnie się myli.
Choć historia kultury oraz rozmaite mistyczno-religijne tradycje – o współczesnych poradnikach już nawet nie wspominając – wyposażyły intuicję w zgoła nadnaturalne możliwości, jest ona zawodna dokładnie tak samo jak każda inna odmiana ludzkiego poznania. Po prostu: nasz umysł, na który właściwie składają się dwa umysły tworzące aparat psychiczny, jest zainteresowany nie tyle poznaniem obiektywnej rzeczywistości, ile właśnie przetrwaniem i reprodukcją.
Przy minimalnym wydatku energii – dodajmy. Dlatego często chodzi na skróty, stosując strategie określane przez Kahnemana i Myersa mianem heurystyk poznawczych. Chodzi tu o rozmaite schematy, dzięki którym jego codzienna praca staje się odrobinę mniej męcząca. Nie pozostaje to jednak bez wpływu na jej jakość. Dlatego właśnie, jak podkreśla Myers, historia nauki to dzieje systematycznego obalania mnóstwa naszych najgłębszych intuicji i odruchowych przekonań. Słońce krąży wokół Ziemi – to przecież szeregowy przykład klasycznego intuicyjnego przekonania. To znaczy takiego, które narzuca się nam z całą oczywistością. Nie dziwi zatem, że osiągnięcie powszechnej akceptacji modelu heliocentrycznego było procesem długotrwałym i pełnym przemocy.
Powstanie i rozwój nowoczesnej nauki jest więc – z tej perspektywy – zwrotem przeciwko naturze, opus contra naturam, jak określali swoją działalność średniowieczni alchemicy. Stworzenie metody eksperymentalnej, opracowanie procedur wieloetapowej i wielostronnej weryfikacji każdego twierdzenia – m.in. przez wymóg niezależnego powtarzania doświadczeń – to w istocie takie uzbrojenie ludzkiego oka, które ma mu dawać maksymalne gwarancje rzetelnego postrzegania świata. Celem nauki jest poznanie rzeczy, jakimi są – celem jednostkowego umysłu jest przetrwanie i rozsiewanie genów.
O tym, że człowiek jest istotą, która na wiele rozmaitych sposobów sama siebie wciąż wyprowadza w pole, nie trzeba zresztą nikogo przekonywać. Jeśli jednak ktokolwiek miałby w tym względzie jakiekolwiek wątpliwości, warto sięgnąć nie tylko do klasycznych dzieł literackich – nie ma wszak lepszej psychologii niż wielka literatura – ale także do historii współczesnej psychologii empirycznej. Takie gruntownie potwierdzone doświadczalnie koncepcje jak choćby teoria dysonansu poznawczego – dowodząca, że zamiast zmieniać przekonania pod wpływem sprzecznych z nimi faktów, jeszcze bardziej się w nich utwierdzamy – pokazują to w sposób nader jednoznaczny. Podobnie – zjawisko torowania. O co w nim chodzi? O to mianowicie, że na naszą ocenę danej sytuacji wpływają bezpośrednio doświadczenia poprzedzające dany akt poznawczy. Weźmy dla ilustracji wspomnianą powyżej zdolność nieświadomego umysłu do błyskawicznego odczytywania cudzych stanów emocjonalnych.
Paweł Lewicki, polski psycholog pracujący na University of Tulsa w Oklahomie, zaprezentował kiedyś grupie studentów serię zmodyfikowanych komputerowo zdjęć przedstawiających ludzkie twarze. Odpowiednio: zaokrąglone albo wydłużone. Następnie poinformował, że osoby o wydłużonych twarzach są nieżyczliwe i niesympatyczne, a pozostałe wręcz przeciwnie. W kolejnej części eksperymentu pokazano tej samej grupie inną serię zdjęć – tym razem bez żadnych modyfikacji – i poproszono o ocenę intencji i nastawienia przedstawionych osób. Okazało się – jak nietrudno zgadnąć – że większość studentów nieświadomie przypisała złe intencje tym o pociągłych twarzach.
Stąd właśnie biorą się stereotypy. Tak też działa nasz nieświadomy umysł, o ile nie przyglądamy się krytycznie jego wskazaniom i nie bierzemy nieustannie pod uwagę, że może się w swoich wskazaniach sromotnie mylić.
Jeśli nie jesteś Skywalkerem
Wróćmy na koniec do Luke’a Skywalkera, który powodowany tajemniczymi poruszeniami przenikającej wszechświat mocy skutecznie umieszcza bombę w środku Gwiazdy Śmierci, mimo że uprzednio wyłącza wszelkie instrumenty racjonalnej i obiektywnej analizy. Choć to rozczarowujące – zwłaszcza dla tych z nas, którzy są oddanymi fanami tej genialnej sagi – tego rodzaju atrakcje pozostaną zarezerwowane chyba wyłącznie dla rycerzy Jedi.
Nie oznacza to jednak wcale, że żyjąc w świecie tyranii wyboru, nie możemy częściej i bardziej świadomie – chociaż brzmi to paradoksalnie – posługiwać się nieświadomością. Wręcz przeciwnie. Rozumiejąc nieuchronne ograniczenia poznawcze wynikające z faktu przynależności do gatunku ludzkiego, a zarazem zdając sobie sprawę z natury współczesnego rynku, mamy dziś szansę używać intuicji w sposób zgodny z jej realnymi kompetencjami. To znaczy również: zwracać uwagę na momenty, w których może wywieść nas ona w pole. I w porę korygować jej potencjalne poznawcze zakrzywienia.
Poza wszystkim zaś warto mieć w pamięci słowa Barry’ego Schwartza, który powiedział kiedyś, że znakomitej większości wyborów dokonuje w sposób całkowicie bezwiedny. Ot, na przykład idąc do sklepu po nowe spodnie, pilnuje tylko, żeby zgadzał się rozmiar i bierze z półki pierwszą z brzegu parę. I nigdy tego później nie żałuje.
Czy to dlatego, że jego intuicja działa w odniesieniu do spodni w sposób absolutnie niezawodny? Jego własna interpretacja jest w każdym razie nieco odmienna. Uważa on mianowicie, że w 90% przypadków nie ma tak naprawdę większego znaczenia, co wybierzemy, bo różnice pomiędzy tymi wariantami są minimalne. I tylko marketing wytwarza w nas przekonanie, że są niezmiernie ważne. W gruncie rzeczy więc to dokładnie wszystko jedno, czy kupimy takie spodnie czy inne albo czy pojedziemy na taką czy inną wycieczkę.
Mnie to w każdym razie przekonuje. A Was? Co Wam w tej sprawie podpowiada nieświadomy umysł?
Tylko nie zastanawiajcie się zbyt długo nad odpowiedzią.