Wilki i ludzie Wilki i ludzie
i
„Little Red Riding Hood”, Elizabeth Tyler Wolcott, 1918–1920 r., published by the National Child Welfare Association (domena publiczna)
Ziemia

Wilki i ludzie

Anna Maziuk
Czyta się 10 minut

Według oficjalnych statystyk w Polsce żyje około dwóch tysięcy wilków. W większości przypadków trzymają się od ludzi z daleka, nie jest łatwo je zobaczyć ani usłyszeć. Od ponad 20 lat są pod ochroną, ale wciąż padają ofiarą ludzi – o czym pisze Anna Maziuk, dziennikarka i propagatorka wiedzy o przyrodzie. Oba poniższe fragmenty pochodzą z jej książki Instynkt (wyd. Czarne). 

****

Kosy był największym samcem widywanym w Roztoczańskim Parku Narodowym. Sześcioletni, a więc dojrzały już wilk, ważył czterdzieści kilogramów, nosił obrożę telemetryczną, a do tego cztery miesiące przed śmiercią został ojcem czwórki szczeniaków.

„Wilk parkowy”, jak określiła go Sabina Pierużek-Nowak [naukowczyni, działaczka ekologiczna i prezeska Stowarzyszenia dla Natury „Wilk”  – przyp. red. Przekroj.org], bo niemal całe jego terytorium leżało na terenie parku, zginął rankiem 12 września 2019 roku. Został zastrzelony z ambony myśliwskiej po tym, jak wyszedł na sąsiadujące z parkiem pole. Teren dzierżawiony przez Koło Łowieckie „Słonka” w Zwierzyńcu. Mocno krwawił i ponoć resztkami sił dobiegł pomiędzy pobliskie drzewa, by dopiero tam wydać ostatnie tchnienie.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Po tym zdarzeniu Stowarzyszenie dla Natury „Wilk” odkryło, że miesiąc przed nim zginęła także jego partnerka Debra. W sierpniu 2019 roku jedna z fotopułapek zarejestrowała wilka z urwaną łapą. Dwa dni później, kiedy nagrał się po raz kolejny, był już wyraźnie osłabiony. Potem w ukrytej leśnej kamerze pojawiał się tylko Kosy, który sam opiekował się szczeniakami. Po jego śmierci młodsze rodzeństwo próbowała odchować jego ponadroczna córka. Nie poradziła sobie. Wszystkie wilczki umarły z głodu.

Ponad rok później terytorium po Kosym przejął inny samiec. SdN „Wilk” udało się go odłowić. Wygląda na to, że Szur – tak badacze nazwali wilka – związał się z którąś z córek Kosego. Wilczyca dostała imię po gwieździe rocka – Korze, która miała niedaleko dom.

Po blisko półtora roku od zastrzelenia wilka, w styczniu 2021 roku podejrzany czterdziestodwuletni mieszkaniec powiatu biłgorajskiego, członek koła „Słonka”, zgodnie z doniesieniami prasowymi usłyszał zarzuty. Potencjalnego sprawcę udało się namierzyć tylko dlatego, że zamojska policja wykazała się skrupulatnością i szybko przeprowadziła wizję lokalną na miejscu zdarzenia. To pozwoliło odnaleźć kulę, którą postrzelono zwierzę. O wiele trudniejsze okazało się ustalenie tożsamości sprawcy, bo w dniu, kiedy zabito wilka, nie zostało zgłoszone żadne polowanie na tym terenie. W Polsce wciąż nie działa centralny elektroniczny rejestr polowań, dzięki któremu wiadomo byłoby, kto, gdzie i kiedy poluje. (…)

W praktyce jednak stąd do prawomocnego wyroku i ukarania sprawcy jeszcze długa droga. Pocieszające jest to, że w tym przypadku łatwiejsze powinno być udowodnienie spowodowania istotnej szkody w świecie zwierząt. W końcu niecodziennie dochodzi do eksterminacji całej wilczej rodziny. Prawo skonstruowane jest w ten sposób, że jeśli skarżący chce wnioskować o najwyższy wymiar kary: pozbawienie wolności do pięciu lat, ma obowiązek udowodnić, że czyn spowodował istotną szkodę w środowisku. Jeśli na danym terenie nie prowadzi się badań naukowych dotyczących konkretnego drapieżnika, prokuratura zwyczajnie nie ma jak w krótkim czasie dostarczyć sensownych dowodów tego typu. Z kolei w ustawie o ochronie przyrody jest mowa jedynie o karze grzywny lub aresztu za zabicie zwierzęcia chronionego.

***

– Wyobrażałem sobie, że może kiedyś będzie mi dane uczestniczyć w polowaniu z fladrami – przyznaje szczupły, szpakowaty mężczyzna, kiedy w jego ozdobionym mandalami pokoiku do medytacji popijamy zieloną herbatę.

Zenek Kruczyński nie poluje od dwudziestu czterech lat. Myśliwym był niewiele krócej, bo mniej więcej przez siedemnaście. W siedemdziesiątym ósmym, kiedy zaczynał, na wilki wciąż jeszcze intensywnie polowano. Choć sam nie brał nigdy udziału w zorganizowanych łowach, z zazdrością czytał o nich w czasopiśmie „Łowiec Polski”.

Chociaż tamtego okresu w swoim życiu długo się wstydził, w końcu zrozumiał, że to po prostu jego los. Każdy ma jakiś los, mówi. Był bardzo wrażliwym dzieckiem, ale jak to chłopcy marzył, żeby spędzać czas z tatą. A ojciec polował. Polowanie to było całe jego życie. Zenek zaczął się więc hartować. Udawał, że pewnych rzeczy nie widzi. Aż się wylało. Otworzyło się to, co odkładał latami. Pewnie nie bez powodu dziś zawodowo zajmuje się pracą ze stresem. Napisał też książkę Farba znaczy krew, rodzaj osobistego rozliczenia i spowiedzi.

Opowiada o znalezionych kiedyś w Narewce dwóch wilkach, które dostały ołowicy – to kolejne z nowo poznanych przeze mnie myśliwskich określeń. Znaczy tyle, co dostać kulkę. Według niego w tamtym czasie większość myśliwych, jak zobaczyła wilka, nawet jeśli nie mieli go na odstrzale*, chętnie by mu tę kulkę wsadziła.

– Jako myśliwi czuliśmy się bezkarni. Jeśli powiedziałbym moim kolegom: „Mam skórę wilka, wisi u mnie w domu”, nikt by mnie nie wsypał. Nikomu by to do głowy nie przyszło. Myśmy siebie nawzajem kryli. I to pokutuje do dziś. Co jakiś czas odkrywane są niektóre przypadki kłusownictwa, ale nieodkrytych jest o wiele więcej – mówi spokojnym głosem Zenek.

Sam też do wilka celował, ale nie ustrzelił. Twierdzi, że chciał go ukatrupić, ale coś – pan Bóg albo anioły – zakrzywiło kulę. Bo chybić z bliska do nieruszającego się wilka, to niemożliwe! Widział, jak przez leśną przecinkę przeszły dwie sarenki. Chwilę po nich na ścieżce w oddali pojawił się duży pies. Lornetka skorygowała błąd – nie pies, ale wilk! Pierwszy w jego życiu. Przyklęknął więc ze sztucerem i obserwował przez lunetę. Drapieżnik doszedł do śladu sarenek, zaczął obwąchiwać. Stanął do Zenka bokiem. Dzieliło ich jakieś osiemdziesiąt metrów. I kula uderzyła w śnieg, pod nim. Wilk odskoczył, ale po chwili wyszedł z krzaków powąchać miejsce, w które walnął nabój. Zenek strzelił więc po raz drugi i raz jeszcze trafił pod wilka. Wtedy zwierzak się oddalił, a on nie mógł uwierzyć, że znów spudłował. Był zrozpaczony.

– Czemu strzelałeś? – próbuję zrozumieć.

– Bo to wilk! – Otwiera szeroko ciemne oczy. – Trofeum, które przebija byka, jakiego mój kolega zabił poprzedniego dnia. Jakbym mu pokazał wilka, to z zazdrości szlag by go trafił.

Chwilę milczymy, po czym pytam, dlaczego według niego wilk jest aż tak cennym trofeum. Zenek długo się nie odzywa, a potem głęboko wzdycha.

– Myślę o niskim poczuciu własnej wartości, wyniszczającym współczesną ludzkość: mężczyzn, kobiety, dzieci. Myśliwi to zszarpane poczucie własnej wartości w ten sposób sobie podwyższają. Między polującymi panuje swego rodzaju umowa polegająca na tym, że jak zastrzelisz dziesięć zajęcy, dużego odyńca czy byka, to dostaniesz tytuł króla polowania i medal. Wszyscy będą ci zazdrościć, będziesz się czuł wspaniale. A im cenniejsze trofeum, im trudniej je zdobyć, tym większa chwała. Drapieżniki są absolutnie na szczycie trofeów. Żaden słoń czy nosorożec, tylko lew, tygrys, lampart. Czyli zwierzę, które może cię zabić, chociaż słonie zabijają znacznie więcej ludzi niż jakiekolwiek drapieżniki kotowate na świecie. A najwięcej osób ginie przez hipopotamy. To w każdym razie jest powód, dla którego trofeum z wilka czy też niedźwiedzia jest w Polsce najbardziej cenione.

Według Zenka myślistwo to forma uzależnienia. Polowanie dostarcza bardzo silnych emocji, takich, o które w codziennym życiu raczej trudno. Jego zdaniem myśliwi sami nie wierzą, kiedy mówią, że dbają o dziką przyrodę. Interesują się najwyżej trzydziestoma gatunkami zwierząt. Tymi, do których wolno im strzelać, a przecież w Polsce jest około sześciuset gatunków kręgowców.

– Nie są w stanie uzmysłowić sobie, że tymi pięciuset siedemdziesięcioma gatunkami nikt nie zarządza. Nie dokarmia, nie reguluje pogłowia, a w tych naturalnych procesach wszystko chodzi jak w szwajcarskim zegarku. Myśliwi przestrzegają okresów ochronnych, ale „nie widzą”,że cała żeńska przyroda wtedy, kiedy ją zabijają, jest w mniej lub bardziej zaawansowanej ciąży. Jeśli w bardzo zaawansowanej, to z łani wyciąga się w pełni ukształtowany płód z białawymi kopytkami. Jak się zastrzeli lochę tuż przed rozwiązaniem, to wyjmuje się z niej pęcherz płodowy z kilkoma warchlaczkami. Myśliwi nie chcą tego zobaczyć, bo wtedy człowiek mógłby uzmysłowić sobie, jak bardzo jest okrutny. Jeżeli zastrzelona łania karmiła młode i rozcina się jej brzuch, to mleko miesza się z krwią i robi się różowe. A do tego kilkaset metrów dalej, gdzieś w krzakach, stoi jej cielak i czeka: gdzie matka? Albo te ptaki, hekatomba. Myśliwi liczą to, co spadnie z nieba po strzale, na około dwieście tysięcy ptaków rocznie, a jeszcze pięćset tysięcy ranią, minimum. Te ptaki są skazane na powolną śmierć. Ranne zwierzęta trzeba dojść z psami – które tego postrzelanego biedaka szarpią, gryzą, przytrzymują w miejscu… – i w końcu dobić strzałem za ucho albo w nasadę karku. Zresztą, ranne zwierzę nie zawsze się odszuka, bo ono zrobi wszystko, by się ukryć. I tego wszystkiego nie możemy zobaczyć jako myśliwi, bo to zbyt trudne i nie jesteśmy w stanie się z tym skonfrontować.

* Odstrzał – wydawana przed zarządcę danego lasu zgoda na zabicie konkretnego gatunku zwierzęcia.

***

Fragmenty pochodzą z książki „Instynkt” Anny Maziuk, wyd. Czarne 2021

Anna Maziuk:

Dziennikarka, propagatorka wiedzy o przyrodzie. Prowadzi autorskie warsztaty dla dzieci i dorosłych związane z tworzeniem, często inspirowane wyprawami w dzicz. Mieszka na Warmii.

Czytaj również:

Puszcza Karpacka Puszcza Karpacka
i
Gawra, schronienie niedźwiedzia. W Bieszczadach niedźwiedzie zimują we wnętrzu starych jodeł. Poza parkiem narodowym takie drzewa są niestety wycinane./zdjęcie: Michał Książek
Ziemia

Puszcza Karpacka

Michał Książek

Na początku była Puszcza. Między Uralem a Pirenejami. Karczują ją niemal wszyscy historyczni przechodnie sprzed i z naszej ery. Ci z nich, którzy osiedli między Wisłą a Odrą, musieli się w tym wyróżniać, skoro ich siedziby (od powstających pól) nazwano opolami, a część z nich Polanami.

Nikt dokładnie nie wie ile, ale już wtedy zauważalną część kraju pokrywały pola (głównie wokół grodów). Rąbał każdy, komu było zimno i kto chciał siać proso. Nieco później średniowieczni panowie werbowali osadników do karczunku puszczańskich włości. Kusili drwali wolnizną, czyli wieloletnim zwolnieniem z czynszu. Nazwy wsi, na przykład Wolnica, mogą pochodzić już z tamtego okresu, na pewno tak jest w przypadku warszawskiej Pragi (od prażyć, wypalać). Na początku pod topór szły żyzne dąbrowy. Bory sosnowe na piachach stały dłużej.

Czytaj dalej