Pod koniec stycznia szedłem Plantami, na których Wyspiański po raz pierwszy zobaczył chochoła. Teraz chochołów już nikt nie ustawia, może przez globalne ocieplenie, a może przez to, że smog okazał się znacznie bardziej skuteczny w chronieniu roślin przed mrozami.
Chochoły były produktem ery preindustrialnej, smog jest produktem industrialnym, korzysta z efektu skali. Przed stuleciem trzeba było żmudnie chronić każdą roślinę, dziś – dzięki ekonomii współpracy i współdzielenia – smog pokrywa całe miasto i cały kraj: współpracujemy przy nim wytrwale, a potem go niezmordowanie dzielimy wśród siebie. Tak jak chochoł tuli nas sennie i lepko, wszystkie rośliny, drzewa, domy, kościoły. Jest jak wielka katedra nad nami, która chroni nas przed szarym słońcem. Suniemy przez Kraków i przez całą Polskę, ogłuszeni, automatyczni, z przyzwyczajenia, nieświadomi, jakby gdzieś prowadzeni. Zamiast chocholego tańca praktykujemy smogowy pochód. I tak idziemy, idziemy przez kolejne dni, miesiące i dekady. Patrzę na nasze twarze. Twarze moich rodziców, mojej siostry, mojej żony, moich dzieci. Nasze maski: mina mądra, zatroskana życiem („Nie możemy cały czas za was sprzątać”), mina zaciekawiona („Jak minął ci dzień w szkole”), mina wściekła, a potem zrozpaczona swoją wściekłością. Mina chmurna albo empatyczna, ale za każdym razem zmęczona sobą.
Po wielkim sukcesie Wesela Wyspiański zaczął pisać Wyzwolenie. Cel był ten sam: ożywić nas i wyrwać z nieświadomości („w niewiadomości człowiek żyje”). W tej profetycznej sztuce najważniejszy jest drugi akt, w którym Konrad stacza walkę z maskami-myślami-głosami. Usłyszeć je i zobaczyć, jak tłoczą się w naszych głowach, to pierwszy krok ku wyzwoleniu. Trzeba pożegnać się ze złudzeniem, że nasza psychika stanowi jedność i że w ogóle wiemy, kim jesteśmy. Bo kto miałby to wiedzieć? Konrad wpada w złość, nie jest już w stanie rozróżnić, gdzie jest on, a gdzie ktoś inny, gdzie kończą się jego myśli, a gdzie rozpoczynają się myśli cudze. Czy maski, które widzi, nie są jego prawdziwą twarzą? Słyszy głosy – cudze? własne? – które wzbudzają jego gniew, pragnienie, niepokój, żądzę. Maski atakują go, chcą mu pomóc, milczą, i on atakuje je, milczy i wspiera.
W ten sposób Wyspiański zaprezentował wewnętrzny, chaotyczny świat człowieka, który pragnie się wyzwolić. Kiedy Konradowi wydaje się, że rozbił wszystkie obce głosy i jest wreszcie sobą, pojawia się maska najbardziej wyrazista: Hestia, która obejmuje nad nim absolutną władzę. Na początku uspokaja go, a następnie porywa do czynu, „by naród wstał na krwawą rzeź”. Konrad w gniewie bierze pochodnię, ale wyzwolenie wcale nie następuje, a w kolejnym akcie znów słychać bezimienne głosy. Konrad wzywa Polaków do wolności, do ostatecznego „zerwania więzów”, ale sam nadal nie wie, kim jest, komu, jakiej bogini służy, jest rozbity na wiele ról: brata, kochanka i – cały czas – niewolnika.
Jak pośród tych wszystkich głosów i ról ma odnaleźć swoją duszę? Powrócić do dzieciństwa? Widok jego żony, która czekając na Boże Narodzenie, karmiła córeczkę, na chwilę dał Konradowi wytchnienie. Tak, dzieci mogą dać nam wolność. W sekundy przechodzą od płaczu do śmiechu, od samobójczych prób („Chcę się zabić”) do dzikiej chęci życia, kiedy biegają nad Wisłą i w szale rozbijają bryły nadbrzeżnego lodu. Od absolutnej rozpaczy do absolutnego śmiechu. Skupienie, ich twarze są tak skoncentrowane: nad rysunkiem, wycinanką, plasteliną albo kiedy słuchają bajki czy fałszowanej kołysanki. I te wysunięte języki, jakby wyznaczały kierunek myśli i działań, jakby wzywały naprzód i naprzód – tak samo skupione. Ich twarze naraz zimne: czerwone, stężałe od mrozu, a zaraz potem rozgrzane rzewnymi łzami albo wyciem wniebogłosy. Dzieci nie dają wolności sobie, ale na chwilę ofiarowują ją nam.
Czekać na cud? Z naszego tańca i pochodu raz apatycznego, to znów spastycznego nic nie potrafi nas wyrwać. Może po raz ostatni odnaleźliśmy swoją duszę po śmierci Jana Pawła II, a jeszcze wcześniej podczas pierwszej Solidarności. Wtedy – w tym dziwnym karnawale, gdy zrzuciliśmy maski – nie mogliśmy się poznać. Tak bardzo byliśmy przyzwyczajeni do dawnych min, a tu raptem spadły na nas niezwykłe chwile. Ludzie wyszli z kryjówek, spod prochu i zapomnienia, i ukazali prawdziwe twarze. Jak dzisiaj zobaczyć w naszych maskach ludzki profil? Za kim pójść? Jak kochać nieprzyjaciół, tzn. samych siebie? W głowie słyszę tylko nieskończony ciąg myśli. Automatycznie podnoszę lewy nadgarstek, a palce układają się jak szpony z rzeźby Szukalskiego. Serce? Jest tam mały kawałek lodu, który zostawiła jakaś królowa ze złej bajki.