O rzece, która była kiedyś ostoją wolności, ale potem wraz z nią uregulowano środkowoeuropejską duszę, pisze niemiecki biolog i filozof.
Ren – dla mnie to las. Ren to przejrzysta zieleń osik, wierzb, topoli i grabów nad cichym, łagodnym zakrętem rzeki, zieleń rozwijająca się w wiosnę i jaśniejąca, jakby nie tylko pochłaniała, ale sama wytwarzała światło, które migocze i lśni na powierzchni wody.
Ren – dla mnie to zaklęte łęgi na zachód od gminnego miasteczka Sasbach am Kaiserstuhl, to skrzące przedwiośnie, pełne świateł i głosów. Tu po raz pierwszy usłyszałem wilgę, tego dużego śpiewaka o cytrynowożółtym upierzeniu i czarnych skrzydłach, którego fletowe gwizdy wyczerpują swoją prostą słodyczą granice melodyjności.
Kiedy studiowałem biologię we Fryburgu, często słyszałem wiosną śpiew wilgi w nadreńskich łęgach. Widziałem ją tylko raz, żółtą błyskawicę