Acedia
i
„Lenistwo (Desidia)”, seria „Siedem grzechów głównych”, Pieter Bruegel starszy, 1558 r., Bibliothèque royale, Bruksela; zdjęcie: domena publiczna
Doznania

Acedia

Marek Bieńczyk
Czyta się 13 minut

Przed demonem południa nikt nie może się uchronić, ale szczególnie groźny jest dla mnichów i uczonych. Niesie za sobą smutek i rezygnację. Porzućcie wszelką nadzieję, którzy go spotkacie.

Słowa te należy czytać, gdy słońce znajdzie się w zenicie. Jeśli o tej porze przenosisz wzrok, przechodniu, z ziemi na powabne kształty pani lub pana, którzy usiedli na ławce naprzeciw, znaczyć to może, że kusi Cię demon południa, Demon Godziny Południowej, nikczemny dostarczyciel acedii. Tradycja chrześcijańska zna acedię od wczesnych wieków średnich, z opisów ojców pustyni, którzy szczegółowo przedstawili jej oznaki. Godzina, o której demon atakuje, została podana. Ze skutków dotąd jeden: nagła cielesna pożądliwość; oto więc pozostałe. Najpierw w opisie świętego Nila z dzieła De octo spiritibus malitiae: „Chory, którego posiadła acedia, uporczywie się wpatruje w okno, a jego wyobraźnia podsuwa mu obraz fikcyjnego gościa; przy każdym skrzypnięciu drzwi podskakuje na piętach, słysząc głos ludzki, podbiega do okna; zamiast jednak wyjść na ulicę, wraca na miejsce, nieprzytomny jakby, i nieruchomieje. Kiedy czyta, przerywa mu niepokój i zaraz też zasypia; albo pociera twarz obiema dłońmi, prostuje palce i porzucając książkę, kieruje wzrok na ścianę; wracając do książki, przebiega kilka linijek, mrucząc końcówkę każdego słowa, które czyta; zarazem wypełnia sobie głowę jakimiś próżnymi rachunkami, liczy strony i kartki w swych zeszytach; i nabierając nienawiści do liter i pięknych rycin, które ma przed oczyma, zamyka książkę i podkłada ją sobie pod głowę; zapada wówczas w krótki i lekki sen, z którego budzi go uczucie ssania i nagłego głodu”.

A teraz w słowach Kasjana: „Demon wzbudza przerażenie miejscem, w którym nieszczęśnik się znajduje, i wstręt do braci, którzy żyją obok niego […]. Ujawnia mu nicość wszelkiej pracy, której się w swej celi podejmuje; zakazuje mu przebywać w niej w spokoju ducha i oddawać się lekturze. Nieszczęśnik jękliwym tonem skarży się, że niezdolny jest do działania duchowego; że on, który mógłby być pożyteczny gdzie indziej, do niczego nie doszedł i nikomu nie pomógł. Rozpoczyna pochwałę odległych klasztorów, gdzie mógłby w pełnym zdrowiu szczęśliwie spędzać czas; wyobraża sobie tam szczęśliwe wspólnoty i żarliwe rozmowy o rzeczach ducha. Wszystko to, co znajduje w zasięgu ręki, wydaje mu się pozbawione wszelkich zalet, a trud sprawia mu nawet jedzenie […]. Wreszcie około godziny piątej czuje wielką słabość i wściekły głód, tak jakby wycieńczała go ciężka praca, długa podróż albo jakby pościł przez trzy dni. Kręci wówczas głową w lewo i w prawo, wielokrotnie wychodzi z celi i do niej wraca […]”. I we fragmencie z Ewagriusza, z ojców Kościoła najbardziej zasłużonego dla opisu acedii: „Demon acedii jest gorszy niż wszystkie inne […]. Zaczyna od tego, że słońce zdaje się niezdolne do ruchu, sprawiając w ten sposób wrażenie, że dzień trwa 50 godzin. Zmusza do nieustannego spoglądania przez okna, wychodzenia z celi, wpatrywania się w słońce i obliczania, jak daleko jest jeszcze do godziny dziewiątej […]. Ponadto wzbudza nienawiść do miejsca, do życia, które jest w nim prowadzone; sugeruje, że miłosierdzie u braci zniknęło i nie ma nikogo, kto by go pocieszył. Wzbudza pragnienie, by udać się w inne miejsca, gdzie łatwiej będzie mnichowi znaleźć to, czego potrzebuje, i wykonywać łatwiejszy i popłatniejszy zawód”.

I na koniec wersja literacka. Mówi święty Antoni z opowiadania Flauberta: „Ależ się nudzę! Chciałbym gdzieś pójść, lecz nie wiem gdzie; nie mam nawet woli, by pragnąć chcieć […]. Czuję, jak nad duszą moją ciążą niby całuny, mam w brzuchu śmierć. Będę zwijał się na ziemi i krzyczał wniebogłosy, paznokciami rozrywając sobie twarz; będę gryzł!”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W opisach acedii pióra ojców Kościoła uderza przenikliwe rozpoznanie psychologiczne osób dotkniętych tą przypad­łością i korzystać z nich będzie niejednokrotnie wszelka literatura egzystencji, skupiona nad mal du siècle poszczególnych stuleci. Psychologiczną konstelację acedii ustalają ojcowie Kościoła w wyliczeniu filiae acediae. Córek tych jest, w zależności od interpretacji, od kilku do kilkunastu, a najczęściej wymieniane to: rancor – bunt złego sumienia przeciwko nakłaniającym nas do dobra; pusillanimitas – małoduszność, przerażenie wobec trudnych wymogów życia duchowego; desperatio – pewność, że jest się skazanym z góry na klęskę i skłonność, by czuć się ruiną, gdyż nawet łaska boska wydaje się nie zapewniać zbawienia; luxuria – pożądanie ciała; torpor – nieprzezwyciężona senność, paraliżująca każde działanie ozdrowieńcze; evagatio mentis – niewstrzymany bieg myśli; malitia – dwuznaczna miłość-nienawiść do dobra jako takiego.

Poza córkami acedia ma także siostry: inne grzechy główne w liczbie najpierw ośmiu, a od kiedy zaczęto acedię utożsamiać z tristitia, smutkiem – siedmiu. Ze wszystkich wszak grzechów acedia-tristitia jest tym najgroźniejszym, bodaj najtrudniejszym do powstrzymania. Cytowany powyżej tekst świętego Ewagriusza pochodzi z V wieku, i wtedy też acedię zaczęto systematycznie badać i na różne sposoby leczyć, co nie powstrzymało jej zatrważającego postępu. Gorsza od dżumy, szerzyła się po wszelkich budowlach życia duchowego aż po początki renesansu, gdy została wchłonięta i zlaicyzowana przez świecką i dysponującą na tamten czas lepszym, bo antycznym rodowodem melancholię.

Z opisów widać to wyraźnie: acedia jest u swych początków przypadłością mnichów – i innych studiujących. Samo słowo wywodzi się prawdopodobnie z greki, w której znaczyło m.in. „niedbalstwo”, „beztroskę”; acedię zwykło się opisywać jako taedium vitae, poczucie nieprzezwyciężonej gnuśności, nudy i niechęci do życia, przynajmniej do tego, jakie się prowadzi. Co dla mnicha i czytelnika oznacza: do tekstu, który się czyta. Może byłoby zatem lepiej zacząć od początku:

Poniższe informacje należy czytać, gdy słońce znajduje się w zenicie. Jeśli o tej porze, przechodniu, czujesz smutek i pustkę, wszystko się zgadza. Na przedstawiającej acedię rycinie Bruegla widnieje ogromna tarcza, na której zamiast wskazówek ręka dotyka circa meridiem, samego południa. A jest to chwila, kiedy – zwłaszcza na tropikalnych pustyniach ojców – czas wydaje się właśnie wstrzymany, a słońce znieruchomiałe raz na zawsze. Wtedy rzuca ono najkrótszy cień i najmocniejsze światło – tak żywe, że żywym zdaje się już tylko ono samo, że żyje ono śmiercią tego, co oświeca. Zabierając cień żłobiący dystans, w którym kryło się nasze życie, słońce zamyka nas w absolutnej zbieżności z naszym ciałem, zbieżności morderczej, nieznośnej ze względu na poczucie uwięzienia w wiecznym świetle, jakie wywołuje. Słońce w opisie Ewagriusza uosabia nagą, brutalną obecność, wobec ciężaru której pozostajemy bezradni. Chwila ta, roztopiona w obojętności czasu, który zamiast płynąć, staje się w naszym doznaniu jednolitą przestrzenną masą, rozciąga swe trwanie, sama staje się straszliwą nieskończonością.

Kiedy ruch słońca wydaje się wstrzymany, a świat zastygnięty, mnich, nękany konsekwentnie przez demona południa, pada ofiarą nieokreślonego niepokoju, wewnętrznego rozedrgania. To ono powoduje nienawiść do miejsca, w którym mnich żyje: pustelni, celi, i przynosi pokusę ucieczki w jakieś inne. Diabeł podszeptuje: „Możesz adorować Boga wszędzie, niekoniecznie więc tam, gdzie właśnie przebywasz”. W ten sposób miejsce pracy i medytacji mnicha traci swą szczególność, rozpływa się w przestrzeni; to uogólnienie – „wszędzie” – czyni bowiem z celi punkt zwykły, jeden z nieskończenie wielu. W poczuciu uwięzienia w czasie i w miejscu mnich inaczej ocenia swoje zajęcie, swoje wysiłki i studia. Ocenia radykalnie: jego codzienna praca jest nic niewarta i powinna wyglądać inaczej. Powinna postępować, iść wciąż naprzód, co znaczy: być wciąż inna. Za tym złudnym pragnieniem kryje się wciąż ten sam impuls ucieczki. Rzecz bowiem w tym, że acidiosus nie jest zdolny prowadzić życia, które byłoby czymś wypełnione. Ewagriusz wyraża to podziałem na życie bios oraz życie zoe. To pierwsze jest życiem, które prowadzimy, zajmując się jakimiś rzeczami. Zoe natomiast to życie, w którym jesteśmy, kiedy żyjemy: życie jako zwykły fakt istnienia w świecie, bez rzeczy wymagających naszego działania. Acedia przekształca zatem bios w zoe, naszą obecność wobec rzeczy – w zwykłą obecność wśród rzeczy. W obecność milczącą, głuchą, gdy acidiosus czuje, że utracił wszelką możliwość ekspresji i porozumienia z innymi ludźmi. Takich właśnie grzeszników opisuje w piątym kręgu Piek­ła Dante:

„[…] Smutkiem byliśmy karmieni

Na lubym świecie, który się weseli

W słońcu; gnuśnymi dymy napełnieni,

Więc smutek żre nas w tej błotnej topieli!” –

Tak odzywają się w bagnie bełkotem,

Co zajękliwie pluska im z gardzieli.

(w przekładzie E. Porębowicza)

Jeden z ojców Kościoła powiedział o acedii, że „pojawia się za każdym razem, gdy coś się zaczyna”. Acedia podważa bowiem każdą siłę początkującą – stąd skłonność do ciągłego porzucania dopiero co podjętej przez mnicha pracy i próby podjęcia nowej; w rezultacie każdy początek jest faktycznie niepoczątkiem, powtórzeniem tego samego aktu złego zaczynania. Zrozumiałe więc się staje, że muszę otworzyć dalsze rozważania tym oto zdaniem:

Poniższe uwagi należy czytać, gdy słońce znajduje się w zenicie. Poza wszystkim innym ogarnia nas wówczas okropna senność, jednakże to nie ona określa istotę acedii, choć jako sen i otępienie zwykło się ją opisywać. Pochylona i wsparta na ręce głowa, tak często występująca na różnych przedstawieniach acedii, jest oznaką nie senności, lecz rozpaczy. Na niektórych rycinach ręka ta opiera się na poduszeczce, i jest to poduszka, którą podsuwa diabeł, aby odebrać sposobność rześkiej walki z grzechem. A w walce tej, jak i w acedii, chodzi o nic innego jak o miłość. Dante, Czyściec, Pieśń XVII:

Te trzy miłości niżej tego brzega

Kają się; teraz ową ci zwiastuję,

Co się za dobrem niesfornie ubiega.

Każdy bezwiednie i niejasno czuje,

Że jest gdzieś dobro, co duszę pokoi,

Więc go koniecznie dostać usiłuje.

Miłość, co gnuśnie ku niebu ostoi

Dąży, w tym kresie czyśćcowych umorzeń

Po słusznej skrusze męką się wygoi.

Zrozumienie więzi między acedią a pragnieniem, między acedią a miłością, współ­czesny komentator Giorgio Agamben nazywa „jedną z najgenialniejszych intuicji psychologii średniowiecznej”. Tak właśnie acedię rozumiał Dante: jako upośledzoną formę miłości, a dokładniej jako „miłość, co się za dobrem niesfornie ugania”. Niesfornie, czyli – co byłoby bliżej tekstu oryginalnego – w sposób skażony, zepsuty. Za nagi smutek Dante strąca grzesznych do błota piątego kręgu piek­ła. Ale smutny i gnuśny dlatego, że źle kochający, kochający „miłością niedorosłą” (słowa Wergilego), ma jeszcze czyśćcową szansę; ma szansę przyśpieszyć – oto piękna metaforyczna definicja acedii – „zapóźnione wiosła”. Co wprawia w rozpacz takiego acidiosus? Otóż nie świadomość zła, lecz, przeciwnie, idea największego dobra: acedia polega w swej smutnej istocie na bojaźliwej i przepastnej ucieczce przed daną człowiekowi możliwością miłości, przed zadaniem stanięcia twarzą do Boga: ucieczce przed dobrem – recessus a bono divino. Sensy tej rozpaczy acedii tak celnie ujmuje Kierkegaard: „Rozpacz, która jest świadoma, że jest rozpaczą, przeto świadoma, że owładnęła »ja«, w którym się ona, rozpacz, uwiecznia, i która raz chce rozpaczliwie nie być sobą, a raz chce rozpaczliwie sobą być”.

Sens ucieczki przed miłością, przed bogactwem własnych duchowych możliwości jest jednak głęboko dwuznaczny. Cofnięcie się od boskiego celu nie oznacza, że dotkniętemu acedią udaje się o nim zapomnieć lub że przestaje go pożądać. Mówiąc pojęciami teologicznymi: ucieka on nie od zbawienia, lecz z drogi do niego prowadzącej. Natomiast w pojęciach psychologicznych ucieczka oznacza nie tyle zanik pożądania, co ujawnienie się jego obiektu jako znajdującego się poza zasięgiem: chodzi więc o perwersję woli, która pragnie obiektu swego pożądania, lecz nie drogi doń wiodącej; woli, która pożąda i zarazem grodzi drogę własnemu pożądaniu. Nad tą rozpaczą w pożądaniu i rolą pożądania w acedii rozmyś­lał Święty Tomasz, gdy pisał: „To, czego nie pożądamy, nie może być przedmiotem naszej nadziei ani naszej rozpaczy” i gdy w Summa theologica przeciwstawiał acedii, biorąc pod uwagę wspomnianą dwuznaczność, nie sollicitudo, czyli prag­nienie i zainteresowanie, lecz gaudium – zaspokojenie (ducha w Bogu). Sytuacja acidiosus jest więc paradoksalna i bez wyjścia. Tkwi on w wyrwie między pragnieniem a niedostępnym, utraconym obiektem miłości, skazany na kontemplowanie celu, który wyznaczyła mu sama niemożność jego osiągnięcia. I zarazem nie może skutecznie dopełnić swej ucieczki, doprowadzić jej do końca, jako że nie ucieka się prawdziwie przed czymś, czego faktycznie nie można osiągnąć. Z uczuć zaś dostępne pozostaje mu głównie poczucie winy, które tak dobitnie wyraził Michał Anioł w jednym z sonetów: „Żyję w grzechu, żyję dla siebie, umierając. / Moje życie do mnie już nie należy, padło łupem zła. / Moje dobro pochodzi z nieba, moje zło ze mnie, / Z mojej rozpadłej woli, która mnie opuszcza. / Moją wolność oddałem w niewolę. / Śmiercią uczyniłem to, co było we mnie boskie. / O, losie nieszczęśliwy! / Ach, do jakiej nędzy! ach, do jakiego życia się urodziłem!”. Karą dla Dantejskich acidiosi jest szybkość, przebywanie „w pełnym biegu”. „Wszyscy jesteśmy tak pełni prag­nienia, że się zatrzymać trudno” – opowiadają Wer­gilemu. Ciekawe jest to, że ich czyśćcowa kara nie polega na jakichś cielesnych torturach, miażdżeniu członków, kąpielach w ukropie, lecz na karykaturalnej – a może wręcz dosłownej – realizacji podstawowej psychologicznej sytuacji grzesznika: niewstrzymanego pędu ucieczki.

Konsekwencje tej „średniowiecznej intuicji psychologicznej” staną się jednym z ważniejszych tematów europejskiej egzystencji. Kierkegaard zanalizuje je na podstawie mitu Don Juana, gdy porównywać będzie rozkosz i mękę acedycznego unicestwienia – owego niewstrzymanego pędu, za którym się kryje figura nieuchwytnego z istoty Braku – z don­żuanowskim „powtórzeniem” i jego automatyzmem wiecznego rozpoczynania początku. Freud rozwinie je w refleksji nad melancholią: w analizie charakterystycznych dla niej postaw narcystycznych i erotycznych. Psychoanalitycy będą mówili, kontynuując myśl Freuda, o „acedii nowoczesnej”, przez którą będą rozumieli procesy inhibicji, czyli powstrzymywania uczuć.

Chcąc mówić o acedii nowoczesnej, należy zająć się jeszcze jedną jej konsekwencją, co, jak łatwo się domyślić, wymaga najpierw takiego zdania:

Poniższe uwagi należy czytać, gdy słońce znajduje się w zenicie. W relacji acedii ze stanem pogody (ujawnionym tu w ciężkiej obecności słońca, w strasznym, „ironicznym lazurze”, który odnajdziemy w Łabędziu [Charles’a Baudelaire’a – przyp. red.]; ale też w pejzażu melancholijnym, w ciężkim, nieruchomym niebie Północy: acedia jest bowiem melancholią śródziemnomorza, a o melancholii rzec można, iż jest acedią Morza Północnego) istotna jest uległość wobec słońca, bierność i przyzwolenie, by wypełniło nas i sparaliżowało piorunującym skwarem. W ten sposób ujawnia się acedyczna skłonność do poddawania się temu, na co zupełnie nie mamy wpływu, do przyjęcia w sobie klimatycznego wyroku – i wraz z nim doznania, że nic się nie zmieni. Nic się nie zmieni i nic się nie zacznie, niczego nie da się przedsięwziąć. Acedyczny wstręt do życia nie odnosi się do samego faktu istnienia (do rzeczy, jakie są), lecz do życia historycznego – które stawia przed nami wyzwania, zadania, sprawy (rzeczy, które się stają, które należy uporządkować, „załatwić”): i to im acedia stawia opór wstrętu. Acedia jest bowiem „programowo” obca wszelkiej ciągłości, obca istnieniu pojmowanemu jako projekt, przeznaczenie, rozwój, spełnianie czy postęp. Petrarka, który jako pierwszy zlaicyzował koncept acedii, mówi o niej jako o „nienawiści do kondycji ludzkiej”; nie miał jednak na myśli samej ludzkiej natury, lecz przede wszystkim taki sposób istnienia, który znosić musi kon­sekwencje poszczególnych sytuacji, musi uczestniczyć w długich procesach, w łańcuchach zdarzeń. Tymczasem acedia polega na ignorowaniu własnej, by tak rzec, wielowymiarowości, własnego „długiego trwania”, tego, co prowadzi do nas i co nas prowadzi dalej. I tak – w wymiarze estetycznym – postępuje niejednokrotnie sztuka nowoczesna, o której Ortega y Gasset pisał: „Czy w sercach europejskich nie fermentuje niepojęta niechęć wobec ich własnej istoty historycznej, niby owe odium professionis, które atakuje mnicha po wielu latach życia klasztornego, wstręt do dyscypliny, do samej reguły, która dała kształt jego życiu?”. Acedia nowoczesnego artysty polegałaby zatem na niechęci do pierwotnego wyboru, który dał początek tradycji, w jakiej artysta, chcąc nie chcąc, się mieści, tradycji zniekształcającej go i czyniącej z niego to, czym jest; ale jednocześnie w tym pragnieniu zapoznania własnej historyczności, w tej rozpaczliwej ignorancji i niechęci do uznania własnego życia za wynik jakiegoś pierwotnego impulsu, za przeznaczenie, acedia ujawnia per negationem fakt tej historyczności. Dla Waltera Benjamina acedia nowo­czesna polega także na niechęci do wymiaru historycznego: „Fustel de Coulanges radzi historykowi, który chce przeżyć jakąś epokę, aby wybił sobie z głowy wszystko, co wie na temat późniejszego przebiegu historii. Nie da się lepiej scharakteryzować metody, z którą zerwał materializm historyczny. Jest to metoda wczuwania się. Jej początkiem jest gnuśność serca, acedia, o którą rozbija się wiara w opanowanie autentycznego historycznego obrazu, jaki rozbłyskuje na moment. U średniowiecznych teologów uchodziła ona za praprzyczynę smutku”. Wykorzystam to zdanie Benjamina, by wyjaśnić Ci, przechodniu, co to za książkę znalazłeś podrzuconą pod swą ławkę w parku i czytasz od dobrych paru minut. „A co?” – spytasz się nieufnie; „Acedia” – odpowiadam w imieniu jej autora, bo jest tak: nie ma on wiary w opanowanie historycznego obrazu pojęcia melancholii ani jakiegokolwiek innego – medycznego, filozoficznego, literackiego; nie ma też na to żadnej ochoty; nudzi go wszelkie uporządkowanie problemu, ziewa na dźwięk słowa „problematyzacja”, gnuśnieje, gdy musi po „a” mówić „b”, ale wczuwa się w każdą postawioną literę, w każde oddzielne zdanie i osobną sytuację; woli stąpać po krach niż gładkich taflach wywodów. Może i w jego tekście, w tej anatomii, wiatr coś rozdmuchał, wkradła się tu strata, i choć chce tekstu mocno, to przed nim ucieka; czyni tak, jakby tekst był do końca tyleż obecny, co nieobecny.


Fragment książki Marka Bieńczyka Melancholia. O tych, co nigdy nie odnajdą straty, wyd. Świat Książki, Warszawa 2014.

Czytaj również:

Południce
i
„Boginka w dzwonach” z cyklu „Rusałki”, Jacek Malczewski, 1888 r., Muzeum UJ w Krakowie (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Południce

Biografia demonologiczna
Paweł Szczepanik

Szanownych Czytelników uprasza się, aby ze względu na własne bezpieczeństwo lekturze niniejszego tekstu oddawali się w innym miejscu niż pole czy miedza, a także nie w samo południe.

Bywam ptakiem, zwierzęciem, kotką abo sową,
W nocy wielką niewiastą, co mię śmiercią zowią.
Kto mie ujrzy w południe, to przypołudnicą,
A pod wieczór zaś wiedźmą abo latawicą.

Czytaj dalej