Wyglądają niepozornie. Przynajmniej nie tak, jak wyobrażamy sobie pozujących na modeli współczesnych architektów. Pamiętam je dobrze ze studiów. W towarzystwie profesorów, w większości mężczyzn, wyróżniały się tym, że nie nosiły przez cały rok szalików, nie były w całości ubrane na czarno i nie jeździły białym ferrari. No i jako jedyne z ówczesnej kadry profesorskiej w Akademii Architektury w Mendrisio były finalistkami najważniejszej europejskiej nagrody architektonicznej. Zdobyły również Srebrnego Lwa na architektonicznym Biennale w Wenecji w 2012 r. I co rusz zwyciężają w kolejnych konkursach na budynki uniwersyteckie.
Shelley McNamara wygląda nieco jak katechetka. Plisowane, długie spódnice, szerokie swetry, krótko ścięte włosy i surowa twarz. Yvonne Farrell to jej przeciwieństwo. Przypomina piosenkarkę z lat 80. Często ma na sobie coś skórzanego. A to spódnicę, a to kurtkę. I te blond włosy, lekko bałaganiarsko ułożone. Jakby wiecznie była gotowa do wyjścia na scenę. Obie mają przyjemny tembr głosu. Spokojny i kojący. Do tego mówią z wyjątkowym irlandzkim akcentem. Na ich korektach siedzi się w ciszy i maksymalnym skupieniu. One nie prawią. Raczej wyrażają własne wątpliwości albo dyskretnie chwalą. Wszystko z gracją, ale i stanowczo. Z ich architekturą jest dokładnie tak samo.
Dublin do remontu
Obie są rodowitymi Irlandkami, studiowały architekturę na University College w Dublinie i w 1978 r. uruchomiły razem biuro. Nazwały pracownię od jednej z dublińskich ulic. Początkowo założycieli była piątka, ale chciano uniknąć karkołomnych konstrukcji z nazwisk wszystkich fundatorów. Na studiach należały do zwolenniczek Le Corbusierowskiej wizji architektury, ich wczesne prace propagowały neokubistyczne formy połączone z typową dla Alvara Aalto uwagą dla detalu. W obecnych budynkach można też zauważyć odniesienia do takich mistrzów, jak Louis Kahn czy Paulo Mendes da Rocha. Paradoksalnie im usilniej Irlandki wzorują się na wielkich mistrzach, tym widoczniejszy jest ich własny, coraz bardziej konsekwentny język architektoniczny. Towarzyszy im dewiza – poznać dogłębnie miejsce, w którym się buduje.
Ich miejscem jest Dublin. Chociaż mają na koncie budynki we Francji, Włoszech czy nawet w Peru, pozostają wierne korzeniom. Im więcej projektują poza granicami kraju, tym bardziej czują, że przywiązują się do własnego miasta. Jak same mówią – to jak praca tłumacza: im dokładniej chce się coś przełożyć z innego języka, tym lepiej trzeba poznać własny. Od lat szyją, łączą, wypełniają kolejne miejsca na mapie miasta. Wyznają filozofię „miejskiej akupunktury” – miejscowych, zrównoważonych i drobnych interwencji w tkankę miejską.
Gdy władze Dublina rozpisały konkurs na renowację podupadającej dzielnicy Temple Bar, wystartowały w nim, łącząc siły z sześcioma małymi pracowniami. Tak powstała znana w Irlandii Grupa 91. Nikt się nie spodziewał, że młodzi, lokalni architekci będą konkurować z wielkimi i znanymi firmami, takimi jak Skidmore, Owings & Merrill. „Podzieliliśmy cały projekt na kilka stref. Każda pracownia miała do zaproponowania rozwiązanie dla jednej z nich – wspomina McNamara. – Recenzowaliśmy się nawzajem. Czasem było to bolesne”. Projekt okazał się najlepszy. Spójny, ale wspaniale różnorodny. Temple Bar jest dziś kulturalnym centrum Dublina.
Kontekst budynku
Mimo coraz większej rozpoznawalności Grafton Architects pozostaje kameralnym biurem. Nigdy nie zatrudniało więcej niż 22 osoby jednocześnie. Atmosfera w pracowni bardziej przypomina uniwersytet niż biuro. Relacja nauczyciel – uczeń polega na tym, że ten pierwszy posiada więcej doświadczenia, ale wątpliwości jest po obu stronach tyle samo.
Pracownia zaprojektowała nowe budynki uniwersytetów w Limerick, Tuluzie, Limie i Mediolanie. Niedawno wygrała też konkurs na kolejną siedzibę Kingston University w Londynie. Budynki te, mimo ich oryginalnych form, wpisują się w kontekst. Każdy jest inny, zaprojektowany zgodnie z lokalną tradycją i klimatem. Podcienie Uniwersytetu w Limerick chronią jego użytkowników od częstych deszczów. A wielkie ażurowe ściany Uniwersytetu w Tuluzie, wykonane z czerwonej cegły, osłaniają przed nadmiarem słońca, wpisując się w historyczny koloryt miasta.
Nowa siedziba Uniwersytetu Bocconi w Mediolanie jest najbardziej znaną budowlą zespołu, zdobywcą wielu nagród i finalistą Europejskiej Nagrody Architektonicznej im. Miesa van der Rohe za najlepszy budynek w 2009 r. Obiekt ten przypomina ogromną skałę postawioną w środku miasta. Specjalnie pod jego budowę kupiono kamieniołom w pobliżu Mediolanu, źródło typowego dla okolicy kamienia Ceppo mającego strukturę przypominającą szlifowany beton. Jest bardzo wytrzymały i charakteryzuje się wyjątkowo grubym kruszywem. Obłożono nim całą elewację i posadzkę budynku. Fugi między kolejnymi taflami są tak wąskie, że cała bryła wygląda jak wyciosana z jednego kawałka kamienia. Gdy podejdziemy bliżej, zorientujemy się, że forma mimo masywności jest bardzo dynamiczna. Kolejne płaszczyzny elewacji wyglądają, jakby chciały się wyrwać z głównej bryły. Jedna z nich dramatycznie się ugina, zapraszając przechodnia do wejścia do budynku. To za nią mieści się centralne audytorium. W połowie tej ściany zainstalowano ogromną taflę szkła, zza której widać hol. Wzrok ciekawskich przechodniów nie napotyka żadnych barier. Miasto płynnie wkracza na teren budynku.
Jego wnętrze kryje wiele dziedzińców i studni. Wrażenie monolityczności natychmiast znika. Teraz to budynek staje się małym miastem. Wąskie powierzchnie flankowane wysokimi płaszczyznami, kryjącymi biura kadry profesorskiej, przypominają kaniony uliczek typowych włoskich miast. To przykład wzorcowego dialogu między miastem a budynkiem.
Godność miejsca
Geologiczne skojarzenia przywołuje też budynek uniwersytetu technicznego w Limie, który McNamara i Farrell właśnie ukończyły. Jest jak ogromna trybuna stadionu piłkarskiego, w strefie kibica znajdują się prostopadłościany – klasy i laboratoria. Kaskadowo ułożone boksy opadają na południe, w stronę XIX-wiecznej dzielnicy mieszkaniowej stolicy Peru. Od północy zaś ta wielka betonowa bryła broni swoich użytkowników przed zgiełkiem głośnej arterii. Siatka zawieszonych w powietrzu lub punktowo podpartych ścieżek łączy kolejne tarcze struktury, która została zaprojektowana tak, aby wytrzymać częste trzęsienia ziemi. Śmiała konstrukcja i rodzaj materiału nawiązują do brutalistycznej tradycji architektonicznej późnego modernizmu Ameryki Południowej. Widoczny z daleka budynek przypomina ogromną skarpę, imitując tę naturalną, nad którą położona jest Lima. Dzięki temu nawiązuje dialog bardziej z miejscową naturą i topografią niż z chaotyczną strukturą samego miasta.
Dzieło ma w sobie coś ze współczesnej ruiny. W jego formie można zauważyć inspiracje Louisem Kahnem, który chciał projektować swoje budynki tak, by w przyszłości ich pozostałości wyglądały równie godnie, jak te, które dzisiaj oglądamy w miejscach chwały dawnych cywilizacji. Pracownia Grafton Architects podchwytuje motyw ruin. Godność budynku kształtuje godność jego użytkowników.
Z każdej realizacji irlandzkich architektek bije siła wręcz fizyczna. Nie jest to jednak brutalne stawianie warunków otoczeniu. Jej podstawą są spokój ducha i wyważona diagnoza poprzedzona długimi obserwacjami. To siła czynna, która w zależności od kontekstu potrafi być skromna wśród małych i dumna wśród dużych.