Na łamach zimowego „Przekroju” przekonywałam, że słabość do konkretnych dźwięków ucieleśniająca się przyjemnym mrowieniem w okolicach głowy, szyi, ramion i innych wrażliwych miejsc to żadna dewiacja, lecz ASMR (Autonomous Sensory Meridian Response) – fenomen na pograniczu estetyki i fetyszyzmu.
Dźwięki szeptu czy drapania paznokciem po chropowatej powierzchni mogą tak spodobać się niektórym uszom, że mózg osiąga coś na kształt orgazmu. Jeśli po lekturze tamtego tekstu komukolwiek udało się znaleźć swój dźwiękowy punkt „G”, to pisarską misję mogę zaliczyć do udanych. Przyroda lubi jednak równowagę i jeśli coś da się kochać, można to też nienawidzić. Jeśli już na samą myśl o wymienionych wyżej odgłosach dostawaliście spazmów, prawdopodobnie jesteście mizofonikami.
W diagnozie, na którym biegunie słuchowych doznań się urodziliśmy, pomoże kwestionariusz. Czy doświadczasz silnego poczucia paniki, któremu towarzyszy gniew/strach/irytacja, gdy słyszysz, jak kolega z sąsiedniego biurka pstryka długopisem? Czy na widok partnera myjącego marchew lub kalarepę chcesz uciekać, bo wiesz, że zwiastuje to chrupką konsumpcję? Czy masz ochotę przyłożyć komuś w zęby, gdy głośno żuje gumę? Czy unikasz kolacji rodzinnych, bo wiesz, że oprócz pytań „kiedy ślub/rozwód/dziecko/drugie dziecko” usłyszysz symfonię złożoną z odgłosów mlaskania i siorbania? Jeśli na większość pytań odpowiedzieliście twierdząco, witam w gronie mizofoników.
kolaż: Marta Janik
Dźwięki mogą zadawać ból. Egzystencjalny. Bo w mizofonii (SSSS – Selective Sound Sensitivity Syndrome) wcale nie chodzi o reakcję na wydobywający się z głośników nadmiar decybeli, lecz o nadwrażliwość na niektóre dźwięki. To coś więcej niż zwykłe nielubienie odgłosów, takich jak skrobanie paznokciami po tablicy czy styropianie. Rozdrażnienie pojawia się natychmiast. Wystarczy jedno chrupnięcie, jedno siorbnięcie, zbyt głośny oddech i chory na mizofonię chce uciec gdzie pieprz rośnie. Jego zachowania opisuje się często jako niemożliwą do opanowania mieszaninę złości i lęku połączoną z psychicznymi i somatycznymi objawami reakcji walki i ucieczki. Co ciekawe, najtrudniej znieść odgłosy wydawane przez najbliższych. W najbardziej ekstremalnych przypadkach cierpiący na mizofonię uciekają się do fizycznej przemocy zarówno wobec innych, jak i siebie.
Nienawiść do wybranych dźwięków pojawia się już w dzieciństwie, nie mija z wiekiem, nie słabnie. Wielu mizofoników cierpi w ciszy, no bo jak poprosić kogoś, żeby nie oddychał… Po pomoc zgłasza się coraz więcej cierpiętników, ale do tej pory nie wynaleziono leku na tę osobliwą przypadłość. Niektórym pomagają zatyczki do uszu, terapia poznawczo-behawioralna, inni stosują technikę unikania, co wcale nie rozwiązuje problemu, a tylko pogłębia izolację i osłabia więzi społeczne.
Z akademickiego punktu widzenia mizofonia wciąż jest zagadką. Kręgi profesorskie do niedawna sceptycznie rozpatrywały to zjawisko w kategorii schorzenia. Wyzwanie podjęli naukowcy z Newcastle University. Grupę ochotników poddano badaniu metodą rezonansu magnetycznego – drażniono ich mózgi nieprzyjemnymi dźwiękami, obserwując, jak rozmaite rejony zapalają się ze zdenerwowania. Zaobserwowano, że do zaburzenia dochodzi w połączeniach między płatem czołowym a wyspą mózgu. Aktywują się te obszary, które na co dzień są odpowiedzialne za przetwarzanie emocji, stąd szybsze bicie serca, pocenie się, chęć ucieczki. Jak w każdej alergii także tutaj może nastąpić remisja i nasilenie – wszystko zależy od ogólnego samopoczucia.
Na koniec, Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, korzystając z okazji urodzin niniejszej rubryki („graliśmy” razem już w każdym kwartale!), chciałabym dokonać wyjścia z szafy na łamach prasy. Jestem mizofoniczką. Proszę przy mnie nie chrupać.