Beth Macy odmalowuje rozległy i drobiazgowy pejzaż współczesnych Stanów Zjednoczonych, przez które przetacza się przerażających rozmiarów epidemia. Choroba przyszła z Appalachów, z dotkniętych bezrobociem i zapomnieniem górniczych miasteczek, w których rynek wymościły dilerom ból i beznadzieja. Opioidy zabijają dziś w USA więcej ludzi niż broń palna, wypadki samochodowe i HIV razem wzięte. A będzie gorzej.
„Jesteśmy kanarkami w kopalni” – mówi jeden z mieszkańców Roanoke, miasteczka w stanie Wirginia, od 20 lat trawionego przekleństwem opioidów. Uzależnieni są robotnicy i intelektualiści, emeryci i nastolatki, miejscowe gwiazdy. Nie ma rodziny, której nie dotknęłaby „choroba zdesperowanych”.
W wyniku przedawkowania zmarli: uczeń siódmej klasy, lubiany prezenter pogody w telewizji, młoda matka, którą znaleziono ze strzykawką wkłutą w ramię w samochodzie (w foteliku obok niej płakał noworodek). Zmarł też Jesse, dobrze zapowiadający się sportowiec, oraz 29-letnia Tess – poetka, którą po latach życia w nałogu znaleziono zamordowaną, ze śladami znęcania się, na śmietniku tysiące mil od domu. Biali Amerykanie z miejsca, do którego żaden polityk nie pojedzie na wiec wyborczy.
W Roanoke niczym w soczewce skupiają się przyczyny i konsekwencje epidemii, jaką według ekspertów cały kraj ma dopiero przed sobą. Trwa bowiem „urbanizacja pigułki” – zjawisko nietypowe, jeśli wziąć pod uwagę historię rozprzestrzeniania się narkotyków. Dotychczas epidemie uzależnień zaczynały się w wielkich miastach, w dzielnicach wykluczonych, czarnoskórych. Teraz diabeł wędruje z mieścin i wsi środkowego Zachodu i właśnie dociera do zamożnych przedmieść oraz wielkomiejskich elit. Jednocześnie od około 20 lat w USA trwa cichy powrót heroiny – narkotyku utożsamianego ze skrajną degradacją, wegetacją w melinach. Tymczasem nowymi klientami rynku heroinowego stają się biali z rodzin robotniczych i zamożna klasa średnia z małych, a ostatnio także dużych miast.
Macy, reporterka z 30-letnim stażem i autorka Factory Man – głośnej książki o pracy i bezrobociu w USA – w 2012 r. była zatrudniona w lokalnej gazecie „Roanoke Times”. Tam zaczęła przyglądać się przypadkom przedawkowań w miasteczku. Jej nowa publikacja zatytułowana Dopesick: Dealers, Doctors and the Drug Company that Addicted America (Na głodzie. Dilerzy, lekarze i firma farmaceutyczna, która uzależniła Amerykę) w sierpniu miała premierę za oceanem. To precyzyjny pejzaż największej fali uzależnień w dziejach USA.
Macy stworzyła reportaż wybitny. Dopesick… przypomina malarskie dzieła mistrzów flamandzkich: rozległy i detaliczny, bogaty w sceny zaczerpnięte z codzienności, przekonujący i realistyczny, a przede wszystkim pełen ludzi – żywych i umarłych. Część bohaterów nie dotrwała do premiery książki. Reporterka sportretowała Amerykę w jej zbolałym i cierpiącym stadium. Amerykę, w której utalentowani chłopcy, kobiety sukcesu i szanowani fachowcy karleją w narkotykowym głodzie do dnia, w którym przedawkują na boisku za szkołą, w łazience swojej willi albo na własnej kanapie. A wszystko to na skutek sprzężenia ekonomicznych, politycznych i ludzkich czynników, które autorka zdołała uchwycić i przeanalizować, bez znieczulenia.
W 1996 r. firma Purdue Pharma wprowadziła do użytku lek przeciwbólowy o nazwie OxyContin, dużo silniejszy i dostępny w większych dawkach niż inne, popularne od dekad. Lekarze przepisywali „Oxy” hojnie i rutynowo, otrzymując za jego wypisywanie wysokie bonusy. OxyContin szybko stał się bestsellerowym lekiem Ameryki, przebił viagrę. W toku późniejszego procesu firmie udowodniono nachalny marketing bezpośredni (de facto zaś – korupcję) na kwoty sięgające miliardów dolarów.
Recepta na dwutygodniową dawkę leku była standardem po ekstrakcji ósmego zęba; po operacji wyrostka pacjentom przepisywano go nawet na dwa miesiące. Tymczasem wystarczyło kilkanaście dni przyjmowania, by po odstawieniu pojawiły się te same objawy, które odkrywca morfiny, Friedrich Sertürner, zaobserwował u psów doświadczalnych, czyli nadmierne pocenie, kurcze mięśni, biegunka i wymioty, drażliwość i agresja, odczuwanie bólu w każdej komórce ciała. Jedna z rozmówczyń Beth Macy, której lekarz przepisał typową dawkę po niewielkim zabiegu, powiedziała: „Wierz mi, zrobisz wszystko, aby ten ból minął”. Gdy wróciła do lekarza z pierwszymi objawami uzależnienia, dostała kolejne recepty na OxyContin. Potem nauczyła się je wyłudzać, symulować dolegliwości, kraść tabletki z apteczek krewnych oraz sąsiadów i wreszcie – kupować na czarnym rynku.
Podobnych doświadczeń dostarczał już tylko inny opioid, heroina, nagle łatwo dostępna i tak wszechobecna, że wielu nastolatków miało za sobą pierwszą działkę, jeszcze zanim wypiło pierwsze w życiu piwo. Na jej dostępność złożyło się kilka czynników. Pojawili się nowi klienci (ci uzależnieni od leków na receptę), wśród nich – ludzie zamożni, których długo stać było na drogi narkotyk i relatywnie normalne funkcjonowanie w nałogu – pracę, naukę. Kartele narkotykowe zaś, po zalegalizowaniu marihuany w części amerykańskich stanów i utracie zarobków z nią związanych, szukały innego źródła dochodu. Zaczęły więc wysyłać swoich przedstawicieli na prowincję.
Temat powszechnego uzależnienia od opioidów właściwie nie istniał – ani w Roanoke, ani w USA w ogóle – dopóki nie zaczęły umierać białe nastolatki z elitarnych szkół, takich jak liceum o znaczącej nazwie Ukryta Dolina. Rodzice znajdowali dzieci sine i martwe w wannach, na trawnikach. Długo jeszcze nie chcieli się przyznać, że przez miesiące lub lata finansowali ich nałóg, łudząc się, że to „tylko tabletki”, i drżąc przed stygmatyzacją. Od 1914 r., gdy heroina ze środka legalnie dostępnego w amerykańskich aptekach stała się synonimem zła, osoby uzależnione nie były już traktowane jak chorzy czy pacjenci. Uznawano ich za kryminalistów i ćpunów.
Ta łatka nie pozwala na rozwój metod leczenia. Wiele ośrodków terapeutycznych w USA odmawia wspomagania pacjentów lekami zastępczymi, takimi jak metadon, mimo dowodów na skuteczność takich terapii. Tylko 10% uzależnionych od opioidów Amerykanów ma dostęp do leczenia, a tylko połowa leczonych – średnio po około ośmiu latach i pięciu podjętych terapiach – uzyskuje roczną remisję.
Równocześnie dilowanie lekami na receptę (a później heroiną) stało się sposobem na przetrwanie dla zubożałych, bezrobotnych Amerykanów w rejonach pofabrycznych. Brak dającej poczucie sensu i godności pracy – pisze Macy – redukował doświadczonych fachowców do roli czekających w kolejce przed bankami żywności. Równoczesne przepisywanie im opioidów przez lekarzy oraz przyznawanie zasiłków na wszelkie rodzaje niepełnosprawności wytworzyło rodzaj ekonomii, w której „pigułka stała się nowym węglem”. Leki z recept trafiały na czarny rynek, gdzie handlowano nimi w coraz wyższych cenach i tak zarabiano na życie.
Aż do chwili, gdy do miasteczek zaczęli przyjeżdżać dilerzy z Baltimore czy Nowego Jorku. I uruchomili machinę, której nic nie zatrzyma. Handel heroiną za bardzo się opłaca, a klientów przybywa. Podobnie jak uzależnionych – oficjalnie jest ich 2,6 mln. Ofiar śmiertelnych naliczono ponad 300 tys. w ostatnich 15 latach; eksperci prognozują, że w ciągu najbliższych pięciu w Stanach Zjednoczonych umrze drugie tyle. I choć Purdue Pharma nie może już reklamować OxyContinu jako „nieuzależniającego”, regulacje dotyczące recept są dziś surowsze, a dozwolone dawki opioidów mniejsze – to handel tabletkami trwa. Rozbudzony w jego efekcie rynek heroiny trawi prowincję i sięga po nowe terytoria – wielkie miasta.
Dopesick jest triumfem Beth Macy na kilku płaszczyznach. Poza najwyższą klasą pisarstwa reportażowego autorka zdołała zrealizować dwa inne cele. Zdiagnozowała kluczową chorobę współczesnej Ameryki, głęboko penetrując jej przyczyny i wskazując sposoby na poprawę sytuacji – wnikliwie pisze o praktycznych zmianach w systemie leczenia, prewencji, ale też o potrzebie odbudowy rynku pracy, demokracji lokalnej i relacji społecznych. Oddała również sprawiedliwość ofiarom opioidów, ukazując, jak skomplikowany i bezlitosny, a także unikatowy w każdej biografii jest mechanizm uzależnienia. Dopesick wypełniają wielowymiarowe portrety chorych, ich rodzin, dilerów, policjantów – wszystkich, którzy są na pierwszej linii amerykańskiego głodu.