Amerykański głód Amerykański głód
Przemyślenia

Amerykański głód

Paulina Wilk
Czyta się 7 minut

Beth Macy odmalowuje rozległy i drobiazgowy pejzaż współczesnych Stanów Zjednoczonych, przez które przetacza się przerażających rozmiarów epidemia. Choroba przyszła z Appalachów, z dotkniętych bezrobociem i zapomnieniem górniczych miasteczek, w których rynek wymościły dilerom ból i beznadzieja. Opioidy zabijają dziś w USA więcej ludzi niż broń palna, wypadki samochodowe i HIV razem wzięte. A będzie gorzej.

„Jesteśmy kanarkami w kopalni” – mówi jeden z mieszkańców Roanoke, miasteczka w stanie Wirginia, od 20 lat trawionego przekleństwem opioidów. Uzależnieni są robotnicy i intelektualiści, emeryci i nastolatki, miejscowe gwiazdy. Nie ma rodziny, której nie dotknęłaby „choroba zdesperowanych”.

W wyniku przedawkowania zmarli: uczeń siódmej klasy, lubiany prezenter pogody w telewizji, młoda matka, którą znaleziono ze strzykawką wkłutą w ramię w samochodzie (w foteliku obok niej płakał noworodek). Zmarł też Jesse, dobrze zapowiadający się sportowiec, oraz 29-letnia Tess – poetka, którą po latach życia w nałogu znaleziono zamordowaną, ze śladami znęcania się, na śmietniku tysiące mil od domu. Biali Amerykanie z miejsca, do którego żaden polityk nie pojedzie na wiec wyborczy.

W Roanoke niczym w soczewce skupiają się przyczyny i konsekwencje epidemii, jaką według ekspertów cały kraj ma dopiero przed sobą. Trwa bowiem „urbanizacja pigułki” – zjawisko nietypowe, jeśli wziąć pod uwagę historię rozprzestrzeniania się narkotyków. Dotychczas epidemie uzależnień zaczynały się w wielkich miastach, w dzielnicach wykluczonych, czarnoskórych. Teraz diabeł wędruje z mieścin i wsi środkowego Zachodu i właśnie dociera do zamożnych przedmieść oraz wielkomiejskich elit. Jednocześnie od około 20 lat w USA trwa cichy powrót heroiny – narkotyku utożsamianego ze skrajną degradacją, wegetacją w melinach. Tymczasem nowymi klientami rynku heroinowego stają się biali z rodzin robotniczych i zamożna klasa średnia z małych, a ostatnio także dużych miast.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Macy, reporterka z 30-letnim stażem i autorka Factory Man – głoś­nej książki o pracy i bezrobociu w USA ­­– w 2012 r. była zatrudniona w lokalnej gazecie „Roanoke Times”. Tam zaczęła przyglądać się przypadkom przedawkowań w miasteczku. Jej nowa publikacja zatytułowana Dopesick: Dealers, Doctors and the Drug Company that Addicted America (Na głodzie. Dilerzy, lekarze i firma farmaceutyczna, która uzależniła Amerykę) w sierpniu miała premierę za oceanem. To precyzyjny pejzaż największej fali uzależnień w dziejach USA.

Macy stworzyła reportaż wybitny. Dopesick… przypomina malarskie dzieła mistrzów flamandzkich: rozległy i detaliczny, bogaty w sceny zaczerpnięte z codzienności, przekonujący i realistyczny, a przede wszystkim pełen ludzi – żywych i umarłych. Część bohaterów nie dotrwała do premiery książki. Reporterka sportretowała Amerykę w jej zbolałym i cierpiącym stadium. Amerykę, w której utalentowani chłopcy, kobiety sukcesu i szanowani fachowcy karleją w narkotykowym głodzie do dnia, w którym przedawkują na boisku za szkołą, w łazience swojej willi albo na włas­nej kanapie. A wszystko to na skutek sprzężenia ekonomicznych, politycznych i ludzkich czynników, które autorka zdołała uchwycić i przeanalizować, bez znieczulenia.

W 1996 r. firma Purdue Pharma wprowadziła do użytku lek przeciwbólowy o nazwie OxyContin, dużo silniejszy i dostępny w większych dawkach niż inne, popularne od dekad. Lekarze przepisywali „Oxy” hojnie i rutynowo, otrzymując za jego wypisywanie wysokie bonusy. OxyContin szybko stał się bestsellerowym lekiem Ameryki, przebił viagrę. W toku późniejszego procesu firmie udowodniono nachalny marketing bezpośredni (de facto zaś – korupcję) na kwoty sięgające miliardów dolarów.

Recepta na dwutygodniową dawkę leku była standardem po ekstrakcji ósmego zęba; po operacji wyrostka pacjentom przepisywano go nawet na dwa miesiące. Tymczasem wystarczyło kilkanaście dni przyjmowania, by po odstawieniu pojawiły się te same objawy, które odkrywca morfiny, Friedrich Sertürner, zaobserwował u psów doświadczalnych, czyli nadmierne pocenie, kurcze mięśni, biegunka i wymioty, drażliwość i agresja, odczuwanie bólu w każdej komórce ciała. Jedna z rozmówczyń Beth Macy, której lekarz przepisał typową dawkę po niewielkim zabiegu, powiedziała: „Wierz mi, zrobisz wszystko, aby ten ból minął”. Gdy wróciła do lekarza z pierwszymi objawami uzależnienia, dostała kolejne recepty na OxyContin. Potem nauczyła się je wyłudzać, symulować dolegliwości, kraść tabletki z apteczek krewnych oraz sąsiadów i wreszcie – kupować na czarnym rynku.

Podobnych doświadczeń dostarczał już tylko inny opioid, heroina, nagle łatwo dostępna i tak wszechobecna, że wielu nastolatków miało za sobą pierwszą działkę, jeszcze zanim wypiło pierwsze w życiu piwo.  Na jej dostępność złożyło się kilka czynników. Pojawili się nowi klienci (ci uzależnieni od leków na receptę), wśród nich – ludzie zamożni, których długo stać było na drogi narkotyk i relatywnie normalne funkcjonowanie w nałogu – pracę, naukę. Kartele narkotykowe zaś, po zalegalizowaniu marihuany w części amerykańskich stanów i utracie zarobków z nią związanych, szukały innego źródła dochodu. Zaczęły więc wysyłać swoich przedstawicieli na prowincję. 

ilustracja: Gosia Herba
ilustracja: Gosia Herba

Temat powszechnego uzależnienia od opioidów właściwie nie istniał – ani w Roanoke, ani w USA w ogóle – dopóki nie zaczęły umierać białe nastolatki z elitarnych szkół, takich jak liceum o znaczącej nazwie Ukryta Dolina. Rodzice znajdowali dzieci sine i martwe w wannach, na trawnikach. Długo jeszcze nie chcieli się przyznać, że przez miesiące lub lata finansowali ich nałóg, łudząc się, że to „tylko tabletki”,  i drżąc przed stygmatyzacją. Od 1914 r., gdy heroina ze środka legalnie dostępnego w amerykańskich aptekach stała się synonimem zła, osoby uzależnione nie były już traktowane jak chorzy czy pacjenci. Uznawano ich za kryminalistów i ćpunów.   

Ta łatka nie pozwala na rozwój metod leczenia. Wiele ośrodków terapeutycznych w USA odmawia wspomagania pacjentów lekami zastępczymi, takimi jak metadon, mimo dowodów na skuteczność takich terapii. Tylko 10% uzależnionych od opioidów Amerykanów ma dostęp do leczenia, a tylko połowa leczonych – średnio po około ośmiu latach i pięciu podjętych terapiach – uzyskuje roczną remisję.

Równocześnie dilowanie lekami na receptę (a później heroiną) stało się sposobem na przetrwanie dla zubożałych, bezrobotnych Amerykanów w rejonach pofabrycznych. Brak dającej poczucie sensu i godności pracy – pisze Macy – redukował doświadczonych fachowców do roli czekających w kolejce przed bankami żywności. Równoczesne przepisywanie im opioidów przez lekarzy oraz przyznawanie zasiłków na wszelkie rodzaje niepełnosprawności wytworzyło rodzaj ekonomii, w której „pigułka stała się nowym węglem”. Leki z recept trafiały na czarny rynek, gdzie handlowano nimi w coraz wyższych cenach i tak zarabiano na życie.

Aż do chwili, gdy do miasteczek zaczęli przyjeżdżać dilerzy z Baltimore czy Nowego Jorku. I uruchomili machinę, której nic nie zatrzyma. Handel heroiną za bardzo się opłaca, a klientów przybywa. Podobnie jak uzależnionych – oficjalnie jest ich 2,6 mln. Ofiar śmiertelnych naliczono ponad 300 tys. w ostatnich 15 latach; eksperci prognozują, że w ciągu najbliższych pięciu w Stanach Zjednoczonych umrze drugie tyle. I choć Purdue Pharma nie może już reklamować OxyConti­nu jako „nieuzależniającego”, regulacje dotyczące recept są dziś surowsze, a dozwolone dawki opioidów mniejsze – to handel tabletkami trwa. Rozbudzony w jego efekcie rynek heroiny trawi prowincję i sięga po nowe terytoria – wielkie miasta.

Dopesick jest triumfem Beth Macy na kilku płaszczyznach. Poza najwyższą klasą pisarstwa reportażowego autorka zdołała zrealizować dwa inne cele. Zdiagnozowała kluczową chorobę współczesnej Ameryki, głęboko penetrując jej przyczyny i wskazując sposoby na poprawę sytuacji – wnikliwie pisze o praktycznych zmianach w systemie leczenia, prewencji, ale też o potrzebie odbudowy rynku pracy, demokracji lokalnej i relacji społecznych. Oddała również sprawiedliwość ofiarom opioidów, ukazując, jak skomplikowany i bezlitosny, a także unikatowy w każdej biografii jest mechanizm uzależnienia. Dopesick wypełniają wielowymiarowe portrety chorych, ich rodzin, dilerów, policjantów – wszystkich, którzy są na pierwszej linii amerykańskiego głodu.

Czytaj również:

Skundlone zwycięstwo Skundlone zwycięstwo
Przemyślenia

Skundlone zwycięstwo

Paulina Wilk

Wojna dziś nie ma końca, rozlewa się na peryferie – logistyczne cmentarzyska, pozostałości biurokratycznego ładu, porzucone inwestycje. Wśród takich resztek pakistański pisarz Mohammed Hanif rozgrywa swą błyskotliwą czarną komedię.

Gdzie toczą się najważniejsze konflikty naszego świata? Trudno powiedzieć. Na ogół na pustyni, afrykańskiej albo arabskiej, gdzie jest dużo przestrzeni, w piaskowym „nigdzie”. Nazwy miejsc zlewają się w pasmo doniesień, z  których trudno ułożyć mapę dotkniętych nieszczęściem lokalizacji. Bo gdzie właściwie dokładnie jest Idlib? Czy to bliżej Ghouty czy Mosulu? A może chodziło o Aden? I, w gruncie rzeczy, co za różnica – wszystkie te śmierci, okrucieństwa i tragedie zachodzą w scenografiach utrudniających pojmowanie doniosłości zdarzeń. Wojny toczą się coraz bardziej inteligentnie i niezmiennie krwawo, ale trudniej ustalić po co – już nie o wolność ani terytorium, prędzej o szyby naftowe i mityczne wpływy. Pragmatyka celów sprawia, że nie sposób się wojnami przejmować. Stały się nieromantyczne, a do tego niewyraźne, pozbawione konturów znanych ze „starych, dobrych konfliktów” toczonych jeszcze w końcu  XX stulecia. Nie ma żadnych żelaz­nych kurtyn ani nawet porządnych granic. Walka zatraca cechy geograficzne i strategiczne – jest zjawiskiem pozbawionym startu, dramaturgii i jednoznacznego finału. Niby trąba powietrzna bierze się nie wiadomo skąd, niesie zniszczenie, ale wzmaga też namnażanie skomplikowanych mechanizmów jej obsługi. Poza zapleczem logistycznym wlecze ze sobą także świeże wytwory globalizacji: biurokrację międzynarodową, opiekę psychologiczną, działania edukacyjne i humanitarne oraz inwestycje offsetowe. Wojna jest złożoną dziedziną gospodarki, zatrudnia armię ekspertów, księgowych, szkoleniowców. A misje cywilizacyjne zmieniły jej alchemię, odebrały wymiar tragiczny. Coraz trudniej nad nią rozpaczać. Za to można się śmiać.

Czytaj dalej