W 2010 r. w całym Iranie było osiem wykładowczyń archeologii – z irańską archeolożką i naukowczynią Leilą Papoli-Yazdi rozmawiała Aleksandra Lipczak
Aleksandra Lipczak: Powtórzę pytanie, które sama zadajesz studentom: po co archeologom gender?
Leila Papoli-Yazdi: Archeologią zajmowali się od początku jej istnienia głównie zamożni mężczyźni. Kolekcjonowali i importowali ze Wschodu starożytne obiekty, monety i inne drogocenne, rzadkie przedmioty. Kiedy archeologia stała się dyscypliną akademicką, też na długo zdominowali ją mężczyźni. Miało to związek z charakterem pracy w terenie, do której – jak uważano – lepiej nadają się właśnie oni.
Chociaż już w pierwszych dekadach XX w. pojawiły się na wykopaliskach pierwsze kobiety, archeologia pozostała mocno zmaskulinizowana aż do lat 80., kiedy miała miejsce rewolucja: dyscyplina otworzyła się na feministyczne teorie. Gruntownie zmieniło to wyobrażenia związane z figurą archeologa. Dzisiaj na niektórych wydziałach jest więcej kobiet niż mężczyzn.
W Iranie też?
Archeologia to w Iranie „importowany towar”. Ściągnął ją tam w XIX w. szach Naser ad-Din Szah, razem z innymi nowoczesnymi wynalazkami jak aparaty fotograficzne czy teatr.
Właściwie od razu przejęło ją państwo: od zawsze miała więc silne związki z nacjonalizmem, a dokładniej mówiąc: arianizmem, czyli poszukiwaniem dowodów na wielkość i potęgę Ariów, przodków dzisiejszych Irańczyków.
Archeologia w Iranie to narzędzie propagandy politycznej także i dziś. Nawet Ahmadineżad (były konserwatywny prezydent Iranu – przyp.) pozował na tle zabytkowego Cylindra Cyrusa z VI w. p.n.e. Nietrudno więc sobie wyobrazić, że jest to wciąż dziedzina całkowicie zdominowana przez mężczyzn.
Czyli nie masz w Iranie zbyt wiele koleżanek po fachu?
W 2010 r., kiedy straciłam pracę na uniwersytecie, w całym Iranie było osiem wykładowczyń archeologii.
Irańska archeologia ma dwie odnogi. Jedna to ta oficjalna, państwowa, rozwijana przez Ministerstwo Dziedzictwa Kulturowego i Turystyki, w którym pracuje trochę archeolożek, ale głównie na administracyjnych stanowiskach. Drugą jest ta uniwersytecka.
Jeśli więc masz trochę szczęścia, możesz zajmować się archeologią jako kobieta. Nie możesz jednak myśleć jak kobieta.
Co to znaczy?
Irańska archeologia służy przede wszystkim interesom władzy, umacnianiu narracji o odwiecznej potędze narodu. Widać to w praktyce: 70% wykopalisk to stanowiska prehistoryczne. To bezpieczne, neutralne politycznie. Jeśli interesują cię inne, bardziej współczesne problemy albo kwestie społeczne, od razu stajesz się osobą podejrzaną. Wrogiem państwa.
Jestem świeżo pod twoim wykładzie w Krakowie, podczas którego mówiłaś o tym, jak modernizacja Iranu doprowadziła do zepchnięcia kobiet na ekonomiczny i społeczny margines.
Jako archeolożkę interesuje mnie kwestia sprawczości kobiet i tego, jak ona wyglądała w różnych momentach historycznych. Zaciekawiła mnie kwestia tradycyjnego modelu dziedziczenia ziemi przez kobiety na wsiach, który zapewniał im nie tylko własność, ale też pracę, bo większość z nich pracowała od rana do wieczora na roli.
Razem z ekipą archeologów zbadaliśmy porzucone w XX w. wsie na północnym wschodzie Iranu. Prowadziliśmy rozmowy z ludźmi, którzy je opuścili albo ich potomkami, pytaliśmy, dlaczego i w jakich okolicznościach wyjechali. Przyglądaliśmy się też na przykład ich grobom i dociekaliśmy, dlaczego wciąż grzebią krewnych właśnie tam.
Dzisiejszą opresję kobiet w Iranie łatwo zrzucić na islam i ajatollahów. Ale to tylko część prawdy, bo sięga ona korzeniami dużo głębiej. To modernizacja z czasów Rezy Szacha w pierwszej połowie XX w. i boom związany z wydobyciem ropy pozbawiły setki tysięcy Iranek niezależności i źródeł utrzymania. Były zmuszone przeprowadzić się ze swoimi mężami do miast, traciły ziemię i pracę, której nie było dla nich w miastach.
Za szachów kobietom nie żyło się lepiej?
Reza Szach wprowadził w połowie lat 30. przymusowe odsłanianie głów i europejskie, zachodnie standardy, jeśli chodzi o sposób ubierania się. Obiegowa wersja jest taka, że zainspirowała go wizyta w Turcji Atatürka, ale badaczka Fatemeh Sadeghi wykazała, że innym czynnikiem stojącym za tą decyzją był kontrakt z europejskimi firmami odzieżowymi, które miały dostarczać do Iranu ubrania w nowym stylu. Nie da się zrozumieć historii Iranu, jeśli nie weźmie się pod uwagę kolonializmu.
Przymusowe odsłanianie głów sprawiło, że wiele religijnych kobiet zamknęło się w czterech ścianach, straciło dostęp do edukacji i zatrudnienia. Nie pamięta się o tym, ale Reza Szach aresztował też feministki i zamykał wydawane przez nie gazety.
Istnieje wiele opowieści o rewolucji 1979 r. pisanych z perspektywy elit. Kiedy jednak zaczynasz badać społeczną i ekonomiczną historię Iranu, wsłuchiwać się w niesłyszalne zazwyczaj głosy, odkrywasz, że było naprawdę wiele powodów, żeby zbuntować się przeciwko reżimowi szacha.
Zajmujesz się też polskimi uchodźcami w Iranie?
Jestem członkinią sześcioosobowego zespołu archeologów i archeolożek, w jego skład wchodzi między innymi Maryam Naeimi, mieszkającą dzisiaj w Berlinie, która od lat bada polskie cmentarze w Iranie i inne materialne ślady polskich uchodźców.
Zbieramy dokumenty, analizujemy ślady, także w języku. W Iranie jest na przykład krzesło, na które mówimy „lachestańskie”. Lachestan, czyli Polska, pojawia się też w nazwach niektórych kawiarni. Próbujemy ustalić, skąd się to wzięło, jakie stoją za tym historie.
Ludzie wyobrażają sobie, że jedyny możliwy kierunek migracji to ta z Bliskiego Wschodu do Europy. Ale istniały też odwrotne fale, a polscy uchodźcy z czasów II wojny światowej to jeden z przykładów. Oprócz żołnierzy byli tam przecież zwykli ludzie, kobiety, dzieci. Interesuje nas właśnie ich historia, na czele z historią polskich uchodźczyń – w ogóle przecież nieznaną.
To zadanie dla archelożki?
To, czym się zajmuję, to archeologia współczesnej przeszłości. Stosunkowo młoda gałąź archeologii, która jest połączeniem archeologii ze sztuką, antropologią i historią. W moim rozumieniu jest to archeologia zaangażowana, której zadaniem jest zbadać i uwidocznić to, co niewidzialne, ignorowane, „marginalne”.
Większość ludzi żyjących na tym świecie nie pozostawia po sobie pamiętników ani innych pisanych dokumentów. Jeśli jako badaczka chcesz dowiedzieć się więcej o ich życiu, co robisz? Nie ma przecież tekstu. Są za to ich rzeczy, domy, śmieci, groby. Badasz więc materialne ślady. Można z nich wyczytać naprawdę wiele: zainteresowania, pragnienia, zwyczaje, dochody.
Pierwsze kroki na tym polu stawiali archeolodzy zainteresowani życiem rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej. Ale oficjalne narodziny tej gałęzi archeologii miały miejsce w latach 70. za sprawą Williama Rathjego, który wynalazł garbology – śmieciologię, archeologię współczesnych odpadów. Chciał się w ten sposób dowiedzieć, jak żyją tak zwani zwykli ludzie, co jedzą, ile zarabiają.
Czego chciałaś się dowiedzieć w Bam?
To miasto w południowo-wschodnim Iranie zostało praktycznie całkowicie zniszczone przez trzęsienie ziemi w 2003 r.
Wydarzenia miały miejsce nad ranem, kiedy wszyscy jeszcze spali. Ponad połowa z 40 tys. mieszkańców miasta zginęła, głównie z powodu kiepskiej jakości domów budowanych z gliny i drewna. Większość tych mieszkańców Bam, którzy przeżyli, wyjechała, zostały tylko ruiny. Razem z moim mężem, Omranem Garazhianem, również archeologiem, zastanawialiśmy się, co moglibyśmy zrobić w obliczu tej tragedii, jaka mogłaby być nasza rola.
Parę lat po trzęsieniu ziemi przeprowadziliśmy wykopaliska w sześciu domach. Naszym celem była próba odtworzenia życia ich mieszkańców. Interesowało nas to, co za ich życia pozostawało ukryte za fasadami.
Co znaleźliście?
Odkryliśmy, że wszyscy prowadzili podwójne życie. Byli zmuszeni odgrywać określoną rolę w społeczeństwie i stosować się do surowych zasad, ale w domu zazwyczaj prezentowali inne postawy i wyznawali inne wartości.
Na przykład?
W jednym z domów znaleźliśmy listy i pamiętnik należące do osoby transpłciowej, a właściwie interseksualnej. Ich autorem był Saman, który przed operacją zmiany płci był dziewczyną o imieniu Setareh.
Listy, które wymieniał ze swoją dziewczyną, były pisane w ciągu ośmiu lat, wspólnie prowadzili też pamiętnik. Wszystkie te dokumenty, a także ich wspólne zdjęcia, ukrywała w swoim domu ich przyjaciółka. Musieli się kryć ze swoją relacją nawet przed rodzinami. Z listów wynikało jasno, że Saman mierzy się z ogromną niechęcią ze strony otoczenia. Nawet Roya, czyli jego narzeczona, nie wydawała się go traktować tak, jakby tego oczekiwał: na wspólnych zdjęciach odsłaniała na przykład głowę, choć zwyczaj nakazuje zakrywać ją w towarzystwie mężczyzny, w listach zadawała mu wiele pytań na temat jego tożsamości. On z kolei próbował jej za wszelką cenę udowodnić, że jest „prawdziwym mężczyzną”, pisał na przykład, że nie pozwoli jej pójść na studia ze względu na obecność innych chłopców.
Saman jest jedyną z opisywanych przez nas osób, która przeżyła. Zmieniliśmy mu imię, żeby chronić jego prywatność. Wysłaliśmy mu też listy, które znaleźliśmy, zapytaliśmy o zgodę na opisanie historii. Większości swoich pamiątek nie chciał nawet widzieć, bo przywodziły na myśl zbyt bolesne wspomnienia. Nie miał jednak problemu z tym, żebyśmy wykorzystali jego historię.
Ruiny ujawniły opowieść, do której inaczej nie byłoby dostępu?
Uzyskanie tak szczegółowej i szczerej narracji nie byłoby możliwe przy użyciu innych metod. Tylko tak mogliśmy się też przyjrzeć relacjom interseksualnej osoby z innymi, zobaczyć, jak funkcjonuje społecznie. Zwykły wywiad nie dałby nam takiej wiedzy z powodu istniejących w Iranie tabu.
Problemem tyranii takich jak Iran jest to, że państwo wypowiada się w imieniu obywateli i obywatelek, w naszym imieniu. W 2007 r. prezydent Mahmud Ahmadineżad powiedział na przykład w czasie wizyty na uniwersytecie Columbia, że w Iranie nie ma homoseksualizmu. Przemówiły usta państwa, spychając w niebyt wszystkich irańskich homoseksualnych mężczyzn i kobiety.
W małym mieście Bam wszyscy wiedzieli, że Saman istnieje. Oficjalnie go jednak nie było.
Na tym przykładzie widać, dlaczego archeologia współczesności jest kontrowersyjna z punktu widzenia reżimu. Przesuwa akcenty, dopuszczając do historycznej narracji tych, których opowieść jest wymazywana, a więc nie zgadza się na negowanie czyjegokolwiek istnienia.
Mogliśmy swobodnie prowadzić nasze badania, dopóki w Iranie rządzili reformiści na czele z Mohammadem Chatamim. Mieliśmy finansowanie – niezbyt wielkie, ale jednak – bezpieczeństwo, prestiż. Wraz z dojściem do władzy Ahmadineżada w 2005 r. wszystko zaczęło się jednak komplikować. Obcięto nam budżet i nie mogliśmy kontynuować projektu.
Jest wielu archeologów na świecie, którzy zajmują się współczesnymi wykopaliskami: w Bośni i Hercegowinie, Kambodży, Argentynie. Tylko że wszyscy działają już po zmianie reżimu. Nasz, irański, przypadek był specyficzny, bo pracowaliśmy, i wciąż pracujemy, w czasie dyktatury.
To wtedy straciłaś też pracę na uniwersytecie?
Nie od razu. Mój mąż i ja pracowaliśmy na renomowanym Uniwersytecie Bu-Ali Sina w Hamadanie, trzeciej albo czwartej uczelni w kraju, jeśli chodzi o poziom nauczania. W 2009 r. zesłano nas do średniej szkoły w niewielkim mieście na wschodzie, z którym nie mieliśmy nic wspólnego i z którego chcieliśmy jak najszybciej wyjechać. Ale wtedy miałam przynajmniej pracę i dochody.
Przeprowadziliśmy wtedy wykopaliska w leżącej w tej części kraju posiadłości należącej do słynnego malarza Kamala-ol-Molka, żyjącego na przełomie XIX i XX w. Istniało przekonanie, że jego dom był miejscem bujnego towarzyskiego życia, zabawy. Znaleźliśmy tam jednak wiele śladów – naboje, broń – wskazujących na to, że działał tam ruch oporu wobec autorytarnych rządów dynastii Kadżarów i Pahlawich, którzy nastąpili później. Okazało się, że tam również prawda była ukryta za fasadą.
Ten projekt to była kropka nad „i”. To po nim straciłam pracę i możliwość uczenia.
Dlaczego?
Nikt nie podał mi konkretnych powodów. To był 2009/2010 r., okres zielonej rewolucji w Iranie. Moment, kiedy trzeba było się opowiedzieć: jesteś z ludźmi albo przeciwko nim.
Brałaś w niej udział?
Popierałam ją jak wielu innych Irańczyków i Iranek: intelektualistów, studentów, robotników. To była fala, strumień, a ja byłam jego częścią.
Wciąż zresztą nią jestem. Zielona rewolucja nie umarła, wciąż żywe są sieci kontaktów, które wtedy powstały. To dzięki pomocy jej zwolenników ze środowiska akademickiego mogłam wydawać książki, kiedy moje nazwisko trafiło na czarną listę.
W 2009 r. zrobiłam to, co wydawało mi się słuszne i straciłam pracę. Ale nie chodziło tylko o protesty. Moje feministyczne poglądy na pewno miały tu coś do rzeczy, może nawet były decydujące.
Co je ukształtowało?
Pochodzę z rodziny należącej do wyższej klasy średniej. Mój ojciec był profesorem geografii na uniwersytecie.
Kiedy byłam jeszcze bardzo młoda i dopiero zaczynałam studia, dużo myślałam o tym, na czym powinnam się skupić jako archeolożka, komu i czemu poświęcić. Jest już wystarczająco wielu archeologów i historyków, którzy mówią o królach, ministrach, członkach dworu – myślałam. Dla mnie interesujące było to, że mogę użyć archeologii jako narzędzia, by dać głos tym, którzy zostali go pozbawieni, między innymi kobietom.
Skoro archeolożek jest tak mało, na uniwersytecie nie było ci pewnie łatwo?
Łatwiej niż innym ze względu na mojego ojca. To dzięki takim, a nie innym rodzinnym tradycjom mogłam w ogóle marzyć o posadzie na uniwersytecie.
Była to jednak akceptacja warunkowa. Wciąż słyszałam, że mam się zachowywać jak kobieta z mojej klasy. Nawet mój ojciec dowiedział się, że nie wychował dobrze córki. Na szczęście, on w ogóle się z tym nie zgadza. Zawsze mi zresztą mówił, że archeologia to zły pomysł. Przeczuwał, że mogę mieć problemy.
Dziś tylko 16% wykładowczyń w Iranie to kobiety, z czego zaledwie 4% – pełnoetatowe. Reszta to asystentki prowadzące ćwiczenia.
W Iranie pracuje tylko 12,5% kobiet. W 2020 r.! To jedna z najniższych stóp zatrudnienia kobiet na całym świecie. Istnieje oczywiście szara strefa: rodzinne biznesy, prostytucja. Ale szacuje się, że w sumie to i tak nie więcej niż 14%. Na wsi jest trochę lepiej, ale w skali kraju średnia jest właśnie taka.
Jest za to bardzo dużo studentek, bo aż 70% studiujących to dziewczyny. Ich liczba skoczyła gwałtownie w ostatniej dekadzie i myślę, że to też jest forma oporu. To paradoks: kobiety mogą się kształcić, ale nie mogą potem dostać zatrudnienia.
Iran to jeden z najbardziej brutalnych reżimów na świecie, jeśli chodzi o sytuację kobiet, także pod względem pracy. Praca, a raczej jej brak, to jeden z głównych tematów rozmów i zmartwień w dzisiejszym Iranie. Dla kobiet wcale nie jest nim sprawa hidżabu, na której tak fiksuje się Zachód, ale właśnie kwestie ekonomiczne.
W jednym ze swoich artykułów naukowych opisujesz moment, kiedy dowiadujesz się o zwolnieniu z uniwersytetu. Zbiega się to z odkryciem podziemnego więzienia w podziemiach twojego wydziału.
W połowie 2009 r., przy okazji jakiegoś remontu, znaleźliśmy pod naszymi nogami więzienie. Dosłownie, bo mieściło się ono w budynku, w którym uczyliśmy studentów, na wydziale sztuki i architektury Uniwerstytetu Buali Sina w Hamadanie.
Z dokumentów, które tam znaleźliśmy, wynikało, że podziemia wydziału były wykorzystywane w latach 70. przez tajną policję polityczną SAWAK i że przesłuchiwano tam, torturowano i więziono studentów i profesorów. Trafiliśmy też na dokumenty związane ze sprawą represjonowanego w latach 70. profesora Hesamiego, na którego donosił jego własny przełożony. Traf chciał, że odkryliśmy to wszystko w momencie, kiedy w Iranie doszedł do głosu inny ruch oporu – zielona rewolucja – i równie brutalne represje ze strony władz.
Jak długo uczyłaś w tym budynku, zanim to odkryłaś?
Siedem lat. Bardzo dobrze znałam to miejsce.
Na początku nie mogłam w to uwierzyć. Historia sprzed czterech dekad, która wydarzyła się dokładnie w tym miejscu, gdzie teraz jestem, na dodatek w podobnej sytuacji?
Dotarliśmy jednak do wielu studentów profesora Hesamiego i wszyscy potwierdzili, że wydarzenia naprawdę miały miejsce. Przypuszczamy, że on sam został zamordowany, bo nigdzie nie trafiliśmy na jego późniejsze ślady, nie udało nam się też znaleźć jego grobu.
To świadczy o powtarzalności pewnych mechanizmów. O tym, że każde kolejne pokolenie Irańczyków zmuszone jest buntować się przeciwko władzy. W Iranie w wyniku rewolucji w 1979 r. nastąpiła zmiana reżimu, ale wzorce przemocy pozostały te same co wcześniej.
Sama nigdy nie byłam aresztowana. Mam wrażenie, że informacje na mój temat nigdy nie składały się irańskim służbom w logiczną całość. Pochodzę z rodziny o określonym statusie, więc moi oprawcy zakładali chyba na początku, że pozbawienie mnie dochodu wystarczy, by mnie złamać.
Nie wystarczyło?
Było mi bardzo trudno. Nie tylko z powodu braku pieniędzy, ale też tego, że nie mogłam uczyć, co jest moim powołaniem. Dusiłam się. Nie miałam szans na znalezienie pracy. W 2012 r. spadło mi z nieba zaproszenie od profesorki Susan Pollock z Wolnego Uniwersytetu Berlińskiego. Uczyłam tam przez kilka lat, ale w 2015 r. postanowiłam wrócić do Iranu.
Wydawało mi się, że w 2013 r. wraz z dojściem do władzy uważanego za reformistę Hasana Rouhaniego nastał czas, kiedy mogę odzyskać pracę. Było jednak dokładnie odwrotnie.
Po powrocie przesłuchiwano mnie dziesiątki, o ile nie setki razy. Było to wszystko bardzo dezorientujące, bo nie byłam w stanie dojść, o co jestem oskarżana. Pytania nie miały sensu, nie widziałam w nich żadnej logiki.
Któregoś razu lokalna gazeta zrobiła ze mną rozmowę na temat pożytków z czytania. Mieszkaliśmy wtedy z moim mężem w małym miasteczku, gdzie wiele ludzi, zwłaszcza kobiet, wciąż jest niepiśmiennych. Wywiad miał na celu promocję czytelnictwa, nie było w nim nic politycznego.
Jego publikacja okazała się jednak koszmarem. Represje i przesłuchania się nasiliły, przedstawiciele aparatu bezpieczeństwa dzwonili do mojego brata, rozpuszczali plotki na mój temat. Wyglądało to tak, jakby za wszelką cenę chcieli wepchnąć mnie z powrotem do domu, zrobić ze mnie potulną kurę domową, która nie zabiera publicznie głosu – na jakikolwiek temat.
Trwało to parę lat. W tym okresie wysłałam do różnych instytucji 52 propozycje. Dokładnie tyle, mam je spisane i policzone. Były to projekty książek, badań, wykopalisk, kursów. Wszystkie albo zostały odrzucone, albo pozostały bez odpowiedzi. Stworzyłam ich listę w jednym pliku, myślę, że za jakiś czas będzie to cenny dokument epoki.
Znalazłaś się na czarnej liście?
Nie wiem. Nigdy nie było żadnego oskarżenia, nigdy nie byłam w sądzie. Wszystko opierało się na domysłach. Nie mogłam robić zawodowo nic, nawet warsztaty z młodzieżą prowadziłam oficjalnie pod nazwiskiem mojego męża.
Z bezsilności zaczęłam pisać powieści. Archeolog powinien mieć materiał, nad którym pracuje, więc sama postanowiłam być swoim materiałem. Taka była moja strategia przetrwania.
Co jeszcze robiłaś?
Organizowałam w domu seminaria, wykłady, domowe konferencje. Zbierałyśmy się z moimi koleżankami z uczelni, żeby oglądać razem wystąpienia na temat gender w Internecie, dyskutowałyśmy, wymieniałyśmy się książkami. Obiecywałyśmy sobie nawzajem, że się nie poddamy. To był nasz sposób, żeby uwolnić się choć na chwilę od wszechobecnej presji, poczuć się normalnie.
Zdecydowałam się też zaaplikować do programu Scholars at Risk (międzynarodowej sieci instytucji akademickich udzielającej wsparcia prześladowanym członkom społeczności uniwersyteckiej – przyp.) Dostałam stypendium w Göteborgu.
Nad czym tam pracujesz?
Wykorzystuję ten czas, żeby zapoznać się z nową metodologią. W Iranie nie miałam przez parę lat dostępu do nowych publikacji ani zasobów, więc moje metody pracy trochę się zestarzały. Wypadłam z obiegu, a współczesna archeolożka musi być na bieżąco z naukowymi narzędziami.
Na szczęście Göteborg to jeden z najlepszych wydziałów archeologii i historii w Europie.
Musisz być bardzo zaniepokojona obecną sytuacją w Iranie, napięciem na linii z USA.
Mam dwie tożsamości: archeolożki i obywatelki.
Jako obywatelka nie mogę w nocy spać. Nie mam pojęcia, do czego nas to wszystko zaprowadzi i mam złe przeczucia, jeśli chodzi o to, do czego są zdolni ludzie stojący zarówno na czele Iranu, jak i USA.
Jako archeolożka myślę jednak, że to tylko ciemny tunel, przez który musimy się przekopać i na końcu którego jest światło. W Iranie jest coraz więcej wykształconych ludzi, także z ludowych klas, krzyczą, stawiają opór, intensywnie szukają swojego głosu.
Wielu młodych Irańczyków studiuje za granicą – to też coś, co może przyczynić się do zmiany. To jak ciąża. Coś musi się z tego urodzić.
Reżim nie odda łatwo władzy. Jak dotąd krwawo rozprawia się z wszystkimi protestami.
W Iranie było w ostatnich dekadach wiele ruchów protestu. Bunty pojawiają się dość regularnie, znikają, ale potem znowu dochodzą do głosu. Kiedy byłam na uniwersytecie, buntowali się studenci. Potem, w połowie lat dwutysięcznych, przeprowadzono niezwykłą, inspirującą Kampanię Miliona Podpisów, masowy ruch na rzecz praw kobiet. Niektóre z jego liderek są zresztą w więzieniu do dziś jak Nasrin Sotoudeh.
Jednym z problemów wszystkich tych ruchów jest grupa ludzi zwana reformistami. Niszczą je wszystkie od środka, mamiąc ludzi pustymi obietnicami. Bo tak naprawdę oferują tylko pozory reform.
Więc tak, jeśli spojrzysz na to wszystko z perspektywy ostatnich kilku dekad, zmiana rzeczywiście może wydawać się nieosiągalna. Jako archeolożka mam jednak ten przywilej, że patrzę z szerszej perspektywy, na przykład paru wieków.
Co wtedy widzę? Na przykład to, że w historii Iranu było dużo jeszcze trudniejszych, ciemnych momentów. Weźmy na przykład historię, która została wymazana ze zbiorowej pamięci Irańczyków: wielki głód w 1916 r. Zmarło wtedy z niedożywienia co najmniej milion osób, może nawet dwa.
Społeczeństwo jakoś się po tym podniosło. Nie neguję wartości życia jednostek, chcę tylko powiedzieć, że mamy za sobą jeszcze bardziej dramatyczne momenty.
Bycie archeolożką pomaga w utrzymaniu równowagi?
Archeologia zajmuje się procesami długofalowymi. Kiedy tak na to patrzysz, rozumiesz, że wszystkie tyranie prędzej czy później upadają.
Któregoś dnia na uniwersytecie, w czasie rozmowy z moim profesorem, który napisał na mnie wiele donosów, poprosiłam, żeby wymienił z imienia i nazwiska kolegów z pracy Hanny Arendt albo Karla Jaspersa. To trudne, prawda? On też nie potrafił. Nazwiska faszystowskich profesorów przepadły w mroku dziejów. I dobrze.
Leila Papoli-Yazdi:
Irańska archeolożka, autorka kilkunastu artykułów i książek naukowych. W obręb jej zainteresowań wchodzi archeologia współczesnej przeszłości, postkolonializm, gender studies. Pracowała przy wykopaliskach w Iranie, Kuwejcie i Pakistanie. Wykładała gender studies na Wolnym Uniwersytecie w Berlinie. Od 2019 r. stypendystka programu Scholars at Risk na Uniwersytecie w Göteborgu.
Scholars at Risk:
Międzynarodowa sieć instytucji akademickich udzielających wsparcia prześladowanym członkom społeczności uniwersyteckiej. Obecnie trwają prace nad stworzeniem miejsca w ramach programu na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Na UJ od dwóch lat odbywają się wykłady, na które zapraszani są stypendyści i stypendystki z innych krajów. Jedną z nich była Leila Papoli-Yazdi, która odwiedziła Kraków w styczniu.
Więcej informacji: http://academicfreedom.online/