Podobają mi się tylko kobiety zamężne. Czy jestem cudzołożnikiem? Nie, cudzołóstwo polega na łamaniu zasady wierności małżeńskiej narzuconej małżonkom w kontrakcie ślubnym, opierającej się na tym, że oboje są zobowiązani do zaniechania stosunków cielesnych poza małżeństwem. Ja nie jestem małżonkiem (nienawidzę tego słowa, zresztą określenie „mąż” też jest beznadziejne), a ponieważ nie brałem ślubu, nie mogę być cudzołożnikiem. Nie żeby mi to jakoś specjalnie przeszkadzało, te zasady moralne są do dupy, opierają się na religii, a przecież wiadomo, że religia powstała po to, żeby ludzi zniewalać.
Ale – wracając do sprawy – kobieta zamężna ma w sobie coś tajemniczego, wyjątkowego, każda mężatka jest całkiem odmienna od wszystkich innych, każda nosi w sobie sekret, tajemnicę, której nie dzieli z żadną inną. Kobieta samotna jest taka sama jak wszystkie inne kobiety samotne. Mogą mieć różne twarze, kolor włosów, ciało, wiek, ale tak naprawdę wszystkie kobiety samotne są monotonnie identyczne.
Nie uprawiałem seksu z kobietami niezamężnymi, od kiedy skończyłem osiemnaście lat, kiedy wyszedłem z okresu młodzieńczej głupoty.
Dziś mam trzydzieści lat i wiem, jak używać wszelkich technik abordażu.
Pierwsza zasada polega na tym, żeby po poznaniu kobiety nie przytłoczyć jej. To znaczy spotkanej kobiety nie przypieraj do ściany, mówiąc symbolicznie.
Druga to bycie uległym.
Trzecia opiera się na naiwności, okazywaniu łatwowierności.
Czwarta sprowadza się do tego, żeby więcej słuchać, niż mówić. Kobieta zamężna uwielbia mówić i być słuchaną. Jej mąż nie zwraca uwagi na to, co ona ma do powiedzenia. A kiedy kobieta, którą masz na celowniku, zaczyna mówić, ty jej słuchaj i tylko od czasu do czasu rzuć pojedyncze słówko podkreślające, jak uważnie jej słuchasz. Nadejdzie taki moment, kiedy zacznie mówić źle o swoim mężu, każda kobieta mówi coś złego o mężu. Powinieneś słuchać, ale unikać komentarzy.
Aktualną wybrankę spotkałem w księgarni. To dobre miejsce na poznanie mężatki. Mąż sądzi, że tam nie czyhają żadne niebezpieczeństwa i pozwala swojej żonie samej się tam wybrać. Każdy mąż jest okropnym głupkiem. Jeśli kto się żeni, musi być głupi.
Udawałem, że przeglądam grzbiety książek, ale naprawdę oceniałem jej figurę, a ona pochłonięta lekturą nie dostrzegła mojego zainteresowania. Po przyjrzeniu się jej pięknemu ciału i twarzy (powiedzmy przy okazji, że ciało jest ważniejsze niż twarz, w łóżku głównie ono przyciąga uwagę – piersi, brzuch, łono, pośladki, uda) popatrzyłem na jej dłonie. I zobaczyłem, że na jej ręce lśni niczym gwiazda zaranna złoty pierścionek z brylantami, typowy dla mężatek.
Książką w jej rękach był egzemplarz Księgi smutku Florbeli Espanca.
Podszedłem i odezwałem się:
– Język portugalski jest jednym z najbogatszych języków świata. Dlatego ma wielkich poetów. Zarówno w Portugalii, jak i w Brazylii. Florbela Espanca żyła zaledwie 36 lat, życiem pełnym niepokoju i wewnętrznych cierpień.
Udałem skrępowanie.
– Przepraszam, że pani przeszkadzam opowiadaniem takich szczegółów, to stara słabość nauczyciela, a w moim przypadku – nauczyciela literatury.
Uśmiechnęła się.
– Proszę się nie martwić, wcale mi pan nie przeszkadza. Którzy poeci, z Portugalii czy z Brazylii, należą do pana ulubionych?
No i pokazałem, co potrafię. Każdy mężczyzna, który się ceni, jest ekshibicjonistą.
– W Brazylii to są Drummond, João Cabral, Cecília Meireles, Cruz e Sousa, Mário Quintana, Bandeira, Augusto dos Anjos między innymi, między wieloma innymi. A w Portugalii – Pessoa, António Botto, Florbela i, oczywiście, Cesário Verde, María Teresa Horta, Mário de Sá-Carneiro, Sophia de Mello Breyner Andresen, całe strony mógłbym zapełnić nazwiskami… Ktoś nawet powiedział, że Portugalia jest krajem poetów.
Przedstawiłem się.
– Mam na imię Henrique.
– A ja Laura.
Uwodzenie Laury trwało bardzo długo. Najdłużej spośród wszystkich. Mówiła niewiele, lubiła czytać, zwłaszcza poezję.
Zajęło mi to dużo czasu, ale udało się. Jestem człowiekiem cierpliwym, upartym. I warto było. Nigdy nie czułem takiej bliskości z kobietą, czy to w łóżku, czy w barze, księgarni, chodząc ulicami, wszędzie, gdziekolwiek byliśmy, Laura zachwycała mnie coraz bardziej.
Aż tu pewnego dnia… Pewnego dnia… Sam nie wiem, jak o tym opowiadać. Zdarzyło się coś strasznego, szokującego.
Byliśmy w księgarni, kiedy Laura zapytała:
– Myślałeś kiedyś o małżeństwie?
– Nie, nie, wolę samotność.
– Ja też.
– Coś ty powiedziała?
– Powiedziałam, że ja też. Dlaczego tak się zdenerwowałeś?
– Jesteś samotna?
– Tak.
Na chwilę zaskoczenie odebrało mi mowę. Nawet nie wiedziałem, co myśleć.
– Naprawdę jesteś samotna? Niezamężna?
– Tak, jestem samotna. Dlaczego tak zbladłeś? Źle się czujesz?
Zbladłem, poczułem się naprawdę źle, bo właśnie odkryłem, że Laura jest niezamężna i ją kocham, a przecież nie mogę kochać kobiety samotnej, to absurd, przecież podobają mi się tylko mężatki.
Zamurowało mnie. Nie wiedziałem, płakać czy walić głową w ścianę.
Walnąłem w ścianę.
– O co chodzi, Henrique? – spytała Laura.
Sprzedawca spojrzał na mnie ze strachem.
– Nie możemy być razem – odpowiedziałem.
– Dlaczego? Kocham cię i mówisz, że też mnie kochasz, prawda?
Milczałem dobrą chwilę, aż przyszła mi do głowy świetna myśl.
– Może chciałabyś wyjść za mnie?
– Pewnie, przecież cię kocham.
Tego dnia wszystko obmyśliłem.
Laura i ja pobraliśmy się. Wszystko ułożyło się wspaniale. Jak wspominałem, podobają mi się tylko kobiety zamężne.
I żyliśmy na zawsze szczęśliwi.