Bajki filozoficzne Bajki filozoficzne
i
ilustracja: Igor Kubik
Doznania

Bajki filozoficzne

Michel Piquemal
Czyta się 5 minut

Wiosna i zima

Michel Piquemal
(według bajki bułgarskiej)

Pewnego dnia, jak opowiadają w bułgarskim kraju, ludzie mieli już dość surowej, srogiej zimy. Mróz był tak przejmujący, że wystosowali do Boga prośbę, by uwolnił ich od tego dokuczliwego brzemienia.

Bóg wysłuchał ich próśb, ale wyjaśnił, że sytuacja stałaby się o wiele gorsza, gdyby na zawsze zlikwidował zimę.

– Nic nie może być gorsze od tego okropnego mrozu, który usztywnia nam ręce i nogi! – odpowiedzieli.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Wtedy Bóg spełnił ich życzenie. Pogoda gwałtownie się zmieniła. I chociaż był dopiero początek zimy, śnieg stopniał, kwiaty zaczęły rozkwitać, a ptaki rozszczebiotały się na drzewach.

– Chwała naszemu Bogu! – wykrzyknęli ludzie. – Koniec z całymi dniami bez słońca, z mrozem i chorobami, z twardą jak kamień ziemią, która nie daje żadnej żywności…

Wreszcie byli zadowoleni!

Ale wraz z brakiem mrozu rozmnożyły się zwierzęta. Szczury i myszy pożarły zbiory. Owady, wszy, pluskwy opanowały niebo i domostwa i wkrótce życie stało się nie do zniesienia. Ludzie nie mogli wychodzić na dwór, bo natychmiast rzucały się na nich chmary komarów i bąków.

Zrozumieli swój błąd i błagali Boga, żeby im przywrócił ożywcze zimno.

– Przecież was uprzedzałem – powiedział Bóg.

Jednak zgodził się jeszcze raz spełnić ich życzenie.

Wtedy zaczął znowu wiać północny wiatr, śnieg padał, a srogi mróz zniszczył owady i pasożyty.

– Ach, jaka piękna pogoda! – wykrzyknęli ludzie. – Chwała zimie, która nas wyzwoliła od tej niekończącej się wiosny!

Tłumaczyła Maria Braunstein


Gra w szachy

Michel Piquemal
(według tradycji azjatyckiej)

Wynalezienie gry w szachy datuje się na VI w. n.e. Podobno wychowawca hinduskiego księcia wymyślił ją jako parabolę. Chciał nauczyć młodego władcę, że wprawdzie król jest ważną figurą, ale bez wsparcia swoich poddanych jest niczym.

Księciu wydało się to tak przebieg­łe i tak cudowne, że natychmiast postanowił go wynagrodzić za ten nadzwyczajny wynalazek:

– Proś mnie, o co tylko chcesz – zaproponował – a ja ci to podaruję.

Wychowawca uznał propozycję księcia za tak zarozumiałą, że postanowił dać mu kolejną lekcję.

– Nie proszę cię o nic wielkiego – powiedział mu. – Widzisz tę szachownicę. Są na niej sześćdziesiąt cztery pola. Połóż po prostu jedno ziarenko ryżu na pierwszym polu, dwa na drugim, cztery na trzecim i tak dalej, podwajając za każdym razem liczbę ziaren.

Ta prośba wydała się księciu bardzo skromna. Ale gdy powiedział o niej swoim matematykom, wyjaś­nili mu, że żaden władca na świecie nie mógłby dać takiej ilości ryżu, bo byłoby to jakieś 18 446 744 073 709 551 615 ziaren. Nie starczyłoby nań zbiorów z całej Ziemi.

W owych czasach książęta mieli prawdziwe szczęście, że uczyli ich tak mądrzy i roztropni preceptorzy.

Tłumaczyli Maria Braunstein i Michał Krasicki


Salat-a-zein

Michel Piquemal
(adaptacja bajki arabskiej opowiedzianej przez Jihada Darwiche’a, ur. 1951)

Ali był szewcem, lecz stracił pracę i nie miał innego wyjścia, jak zostać żebrakiem. Bez przerwy się użalał, narzekał na swój zły los. Któregoś dnia, gdy błagał niebo, żeby mu pomogło, zza chmur wynurzył się wielki orzeł i porwał go w przestworza. Leciał długo, wreszcie zostawił go u wrót jakiegoś dziwnego miasta. Ali wszedł do tego miasta i pierwsza rzecz, jaką tam zobaczył, napełniła go zdumieniem. Na targu zamiast płacić pieniędzmi, klienci mówili tylko ileś razy „salat-a-zein!” [to cudowne – przyp. red.] i dostawali, co chcieli.

Zobaczywszy szewca takiego jak on sam, Ali zapytał go o ten cudowny proceder. Szewc wytłumaczył mu, że w tym kraju tak to się odbywa. Jeśli się potrzebuje kurczaka na obiad, wystarczy powiedzieć sprzedawcy pięć razy „salat-a-zein” i się go dostaje. Jeśli potrzebne są buty, mówi się dziesięć razy „salat-a-zein” i można odejść w butach. Natomiast w tym kraju nie ma się prawa brać więcej, niż się potrzebuje.

Ali zapytał, czy może tu zostać. Szewc odpowiedział:

– Oczywiście… Jeżeli będziesz przestrzegał naszych zasad, możesz zostać tak długo, jak zechcesz. Ja się starzeję i potrzebuję kogoś do pomocy. Zostań moim wspólnikiem!

Ali zgodził się z entuzjazmem. I biedny żebrak bardzo szybko stał się szanowanym szewcem. Jednak, niestety, nie pozbył się nawyków z dawnego życia.

Pewnego dnia na targu zobaczył na straganie sprzedawcy ryb wspaniałą, ogromną rybę.

– Ile kosztuje? – zapytał Ali.

– Pięćdziesiąt „salat-a-zein” – odpowiedział sprzedawca. – To jest bardzo wielka ryba, dla wielodzietnej rodziny, pewnie takiej jak twoja.

Ali mu nie odpowiedział, powtórzył pięćdziesiąt razy „salat-a-zein” i wrócił do domu z rybą. Upiekł ją w ogromnym naczyniu, lecz kiedy wziął się do jedzenia, nie zdołał zjeść całej. Okazało się, że większe ma oczy niż brzuch!

Trochę zaniepokojony, postanowił wyrzucić dyskretnie resztki na brzeg morza. Ale w chwili, gdy tak marnował pożywienie, z nieba sfrunął wielki orzeł, złapał go w szpony i Ali wylądował jako żebrak przed swoim dawnym meczetem.

Tłumaczyła Maria Braunstein


 

Czytaj również:

Rozgwiazdy Rozgwiazdy
i
ilustracja: Natka Bimer
Opowieści

Rozgwiazdy

Michel Piquemal

Pewien człowiek wędrował z pochyloną głową wzdłuż plaży. Od czasu do czasu podnosił coś z piasku tuż przed nadpływającą falą – nie wiadomo co – i rzucał to daleko w morze.

Jakiś spacerowicz, który go obserwował z zaciekawieniem, podszedł do niego i zapytał:
– Co pan robi?

Czytaj dalej