Bez laurki na Dzień Taty Bez laurki na Dzień Taty
Przemyślenia

Bez laurki na Dzień Taty

Mikołaj Łoziński
Czyta się 3 minuty

1

Jak rozmawiać o śmierci z dziećmi, jak z rodzicami, jak z samym sobą?

I kiedy?

Ten zimowy, w dodatku pandemiczny czas, kiedy tak wcześnie robi się ciemno, chyba najlepiej pasuje do takich rozmów.

Zaczynam od moich dzieci. Pytam, jaka była pierwsza śmierć, o jakiej usłyszeli.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Najpierw podnoszą oczy znad iPada, zdziwieni, jakby nie wiedzieli, o co mi chodzi. Potem wzruszają ramionami, jakby to pytanie ich nie dotyczyło. I mają rację – na szczęście w ciągu ich ośmioletniego życia nikt z rodziny jeszcze nie umarł.

W końcu odpowiadają pytaniem:

– A twoja pierwsza?

Opowiadam o śmierci mojego dziadka. O tym, jak dowiedziałem się o niej z rocznym opóźnieniem. Pamiętam dobrze ten moment. Byłem dwa lata młodszy niż moi synowie dzisiaj, jechałem z tatą volkswagenem garbusem przez zimową Warszawę lat 80. Patrzyłem na płatki śniegu zmiatane przez wycieraczki, tata włączył radio, leciała jakaś piosenka.

Zaczęliśmy się kłócić o to, kto ją śpiewa. W naszej rodzinie każdy musi mieć rację, co nie zawsze da się ze sobą pogodzić. W zaparowanym samochodzie zrobiło się nerwowo. W końcu powiedziałem, że zapytamy dziadka, on na pewno będzie wiedział.

Dziadek był w rodzinie najwyższą instancją (nawet w dziedzinie hitów radiowych), ostatecznym argumentem, jakiego mogłem użyć.

– Już nie zapytamy – powiedział wtedy tata.

Tak dowiedziałem się, że dziadek rok wcześniej umarł.

– Dlaczego rodzice nie powiedzieli ci od razu? – zapytał teraz Roman, który ma imię po dziadku.

– Tłumaczyli mi, że byłem za mały na pogrzeb.

Chłopcy pokiwali głowami.

I wtedy Emilowi nagle przypomniała się „jego” pierwsza śmierć: przecież ojciec kolegi z klasy nie żyje.

– Wyszedł z mamą na spacer, a potem mama wróciła sama i nie chciała mu powiedzieć, gdzie jest tata.

– Skąd to wiesz?

– Powiedział mi. Też że wcześniej jeździł z tatą na narty, a teraz jeździ z kimś innym.

– Kiedy ci to powiedział?

– W Dzień Taty. Bo on zawsze płacze w Dzień Taty. Cała klasa robi rysunki i laurki, a on nic nie robi. Ostatnio wszyscy musieli go pocieszać i tak zmarnowaliśmy całą lekcję.

– A ty pocieszałeś?

– Nie, dałem mu spokój.

Ja też postanawiam dać im już spokój i porozmawiać o odchodzeniu i śmierci z moim tatą.

2

Szybko orientuję się, że tu sprawa jest bardziej delikatna. Bo jak z nim o tym rozmawiać? Tak żeby jednocześnie go nie dotknąć, przypominając mu jego wiek i tym samym, że to bliski mu temat.

Najlepiej byłoby, gdyby inicjatywa rozmowy wyszła od niego, ale co, jeśli to się nie dzieje?

Zaczynam więc nie od śmierci, ale od starości. Mówię, że jestem ciekawy, jak to jest się starzeć, czyli co mnie samego czeka za 40 lat.

Jednak sądząc po pierwszej reakcji, nie był to dobry początek.

– To nieprzyjemne – stwierdza tata. – Nie chcę o tym mówić.

– Ale chciałbym tylko – nie odpuszczam – dostać jakieś wskazówki, żeby dobrze się przygotować.

– Nie męcz mnie, to już przesada. – Tata widzi, że notuję nasz dialog w telefonie. – I nie zapisuj tego, co mówię!

– Tylko, proszę, powiedz, kiedy zaczyna się starość.

– Zacznie się wtedy, kiedy już nie będę pamiętał pytania, które mi zadałeś – ucina i wychodzi z pokoju.

W tej sytuacji nie przechodzę dalej – do sedna, które mnie najbardziej interesuje.

Zostaję z nim sam. Jak każdy.

3

Tyle się mówi o oswajaniu śmierci, ale może to w ogóle nie jest możliwe? A w każdym razie nie poprzez rozmowy na ten temat z rodzicami.

Bo co właściwie mogliby mi powiedzieć?

Próbuję sobie wyobrazić, rozmawiając sam ze sobą:

„Zawsze umierają inni, synku. Ty tylko wiesz, że umrzesz, a nigdy się nie dowiesz, że już umarłeś. Dramat jest dla innych”.

Czytaj również:

Żyć, żeby umrzeć Żyć, żeby umrzeć
i
Ceremonia pogrzebowa w Tana Toraja; zdjęcie: WiDi (CC BY-SA 4.0)
Opowieści

Żyć, żeby umrzeć

Maria Hawranek

Odejście nie musi być wydarzeniem nagłym. To może być stopniowy, nawet wieloletni proces, w którym jest czas na spędzanie ze zmarłym nocy, a także wspólne rozmowy i posiłki. Społeczność Tana Toraja daje sobie czas, by wyprawić nieboszczykowi godne pożegnanie i pogodzić się z jego śmiercią.

Kiedy zmarła moja babcia, miałam 11 lat. Z mojego pokoju, w którym mieszkała w ostatnich latach życia, chorując na alzheimera, przeniosła się do salonu. Pięknie ubrana, czekała na gości w swojej trumnie. Sąsiedzi, głównie ubrane w dostojną czerń kobiety, przychodzili, by odmówić przy niej Różaniec, pośpiewać i przytulić moją mamę. Kiedy wychodzili, brałam stołek, siadałam koło babci, gładziłam jej zimne dłonie albo czoło i śpiewałam jej piosenki z żółtego Śpiewnika na całe życie tak jak wtedy, kiedy jeszcze żyła. Moja mama cicho wtedy płakała gdzieś na drugim planie, może w kuchni, a ja czułam, że to były dobre łzy, więc nie przerywałam. Zdziwiłam się, kiedy trzeciego dnia rano szczęka babci opadła. Tata – lekarz – wytłumaczył, że to normalne, i obwiązał jej żuchwę bandażem. Tego dnia ubrałam się w lakierki i szary płaszcz, był listopad. Ponieśliśmy babcię z domu do kościoła, a potem na cmentarz.

Czytaj dalej