Odejście nie musi być wydarzeniem nagłym. To może być stopniowy, nawet wieloletni proces, w którym jest czas na spędzanie ze zmarłym nocy, a także wspólne rozmowy i posiłki. Społeczność Tana Toraja daje sobie czas, by wyprawić nieboszczykowi godne pożegnanie i pogodzić się z jego śmiercią.
Kiedy zmarła moja babcia, miałam 11 lat. Z mojego pokoju, w którym mieszkała w ostatnich latach życia, chorując na alzheimera, przeniosła się do salonu. Pięknie ubrana, czekała na gości w swojej trumnie. Sąsiedzi, głównie ubrane w dostojną czerń kobiety, przychodzili, by odmówić przy niej Różaniec, pośpiewać i przytulić moją mamę. Kiedy wychodzili, brałam stołek, siadałam koło babci, gładziłam jej zimne dłonie albo czoło i śpiewałam jej piosenki z żółtego Śpiewnika na całe życie tak jak wtedy, kiedy jeszcze żyła. Moja mama cicho wtedy płakała gdzieś na drugim planie, może w kuchni, a ja czułam, że to były dobre łzy, więc nie przerywałam. Zdziwiłam się, kiedy trzeciego dnia rano szczęka babci opadła. Tata – lekarz – wytłumaczył, że to normalne, i obwiązał jej żuchwę bandażem. Tego dnia ubrałam się w lakierki i szary płaszcz, był listopad. Ponieśliśmy babcię z domu do kościoła, a potem na cmentarz.