Bierz, co chcesz Bierz, co chcesz
Opowieści

Bierz, co chcesz

Jan Błaszczak
Czyta się 3 minuty

Kiedy osiem lat temu recenzowałem poprzednią płytę Daughters, zwracałem uwagę na jej duże podobieństwo z dokonaniami No Means No i – przede wszystkim – Jesus Lizard. Ostatecznie rekomendowałem album „Córek”, pisząc: „nawet jeśli w posagu dostały tylko prostotę i brutalność, to będziecie mieli przynajmniej fajnych teściów”. I rzeczywiście w 2010 r. słuchałem tych nagrań na okrągło, ale miałem też świadomość, że kwartet z Rhode Island nie wnosił nic nowego do historii noise rocka. Jeśli więc oczekiwałem czegoś po następnym albumie Daughters, to dowodu, że potrafią wyjść poza świetne rzemiosło i zdrowo pokombinować. I z tego powodu uważam, że tytuł ich najnowszej płyty jest kłamliwy. You Won’t Get What You Want przynosi dokładnie to, o co prosiłem.

A nawet więcej, bo nie spodziewałem się, że po tylu latach milczenia, przeplatanych niejasnymi komunikatami o samorozwiązaniu, Daughters uda się nagrać album przebijający wszystko, co zrobili wcześniej. Przede wszystkim trudniej ten materiał gdzieś przyporządkować. Zespół przestał pędzić na złamanie karku i niewątpliwie utracił przy tym trochę ze swojej lekkości, która na poprzedniej płycie pozwalała mu nawet zahaczać o rock’n’rolla (Sweet Georgia Brown). Nie czas jednak na tęsknoty, kiedy otwierające płytę powolne i ciężkie City Song przywołuje mroczne eksperymenty Scotta Walkera i twórczość niezrównoważonych metalowców z The Body. Zamiast ogłuszających gitarowych riffów – wbijająca w fotel perkusja. Zamiast ogólnej galopady – budowanie dynamiki za sprawą balansowania między ciszą a hałasem. Świetny, ale też niespodziewany początek.

Później Daughters przyspieszają i choć Alexis S.F. Marshall znów brzmi trochę jak David Yow, to samemu Long Road, No Turns bliżej do dokonań Swans niż Jesus Lizard. Wciąż jednak jest to muzyka niezwykle oryginalna za sprawą industrialnego posmaku, ciekawej produkcji i wprowadzających jakąś nerwowość wszechobecnych dysonansów. A to przecież tylko przedsmak, bo prawdziwą ucztą jest Satan in the Wait – wpadający w ucho za sprawą wygrywanej na syntezatorze melodii i obłędnej linii basu. Obłęd zresztą udziela się całemu zespołowi po mniej więcej 5 minutach, gdy w tle – no właśnie – wyje (?) gitara.

Spójne za sprawą charakterystycznego brzmienia i ekspresji Marshalla You Won’t Get What You Want w twórczy sposób czerpie z wielu estetyk. Dla każdego coś miłego. Połamany avant-metal The Flammable Man brzmi jak hołd dla specjalizującej się w podobnych brzmieniach wytwórni Ipecac i – prawdę mówiąc – trochę mnie męczy. Równie krótkie The Lord Song stanowi szybki wypad na znane, noiserockowe poletko. W przeciwieństwie do niego Less Sex dość zaskakująco obiera azymut na mroczny post punk o reznorowskich naleciałościach. W Daughter zespół najpierw dokłada kolejne ścieżki instrumentów, by w połowie utworu powoli rozbierać kompozycję warstwa po warstwie. Mniej finezji doświadczamy w Ocean Song – jednostajnym, gadanym, trochę shellacowym numerze, który mniej więcej w połowie trwania przytyka uszy eksplozją gitary w bardzo wysokich rejestrach. No nie szczypią się panowie. Za to ja się szczypię, nie wierząc do końca w tak spektakularny powrót.

Czytaj również:

Wsłuchaj się w LABĘ – chór Recha i pieśni pełne miłości Wsłuchaj się w LABĘ – chór Recha i pieśni pełne miłości
Rozmaitości

Wsłuchaj się w LABĘ – chór Recha i pieśni pełne miłości

Przekrój

Polskie, litewskie i białoruskie pieśni o miłości i kobiecym życiu w wykonaniu chóru Recha już w sobotę 7 września na warszawskim Osiedlu Jazdów podczas festiwalu czasu wolnego LABA.

Performans muzyczny w wykonaniu chóru Recha to tylko jedno z kilkudziesięciu wydarzeń, składających się na tegoroczny festiwal LABA. Pełen program znajduje się na stronie wydarzenia na Facebooku. Zapraszamy!

Czytaj dalej