Nazywa się GPT2 i jest dorodnym okazem sztucznej inteligencji.
Tak dorodnym, że aż niepokojącym.
Jego twórcy – organizacja non profit, której fundatorem jest m.in. Elon Musk, ten sam, który niedawno wysłał w kosmos… samochód – postanowili na wszelki wypadek nie publikować żadnych dotyczących go szczegółów technicznych. Istnieje bowiem zasadna obawa, że mogłyby zostać wykorzystane w niecnych celach.
Jakich? Otóż, GPT2 zajmuje się pisaniem tekstów. Najrozmaitszych – publicystycznych, newsowych, a nawet literackich. Wystarczy podsunąć mu pół zdania, a on już zaraz ochoczo dopisze resztę. „Dopisze” to skądinąd nie jest być może adekwatne określenie, zakłada bowiem jakąś ciągłość, jakąś czynność dokonywaną w czasie, GPT2 natomiast działa momentalnie, w jednej sekundzie dostarcza brakującą całość.
Na filmach możemy zobaczyć, jak uzupełnia w ten sposób pierwsze zdanie z powieści Jane Austen albo tworzy tekst poświęcony brexitowi. Nie mając przy tym żadnych skrupułów, jeśli chodzi o produkcję fake newsów. To zapewne z tego powodu jego konstruktorzy obawiają się ujawniania wszystkich parametrów i przestrzegają przed potencjalnie destrukcyjnymi efektami jego działalności.
Ostatecznie, GPT2 jest w stanie wygenerować miliony fake newsów – brzmiących jak najbardziej profesjonalnie – dosłownie w mgnieniu oka. Nietrudno więc sobie wyobrazić Internet skolonizowany przez tego rodzaju boty. Zalany merytorycznie bezwartościową, ale do złudzenia przypominającą profesjonalne dziennikarstwo papką.
Nietrudno sobie także wyobrazić księgarskie półki uginające się od literatury tworzonej przez podobnych do GPT2 „autorów”.
***
Bo przecież o tym, że mamy dzisiaj tysiące, ba, miliony książek z gatunku literatury popularnej (i nie tylko), które są tak puste i schematyczne, że równie dobrze mogłyby je pisać boty, nie trzeba w zasadzie nikogo przekonywać.
Także idea, że literatura to przede wszystkim techniczna kombinacja pewnych dyskursów, figur stylistycznych, narracji i sensów, a nie ekspresja indywidualnej podmiotowości – nie jest niczym nowym. Występuje ona zarówno w postmodernizmie, jak i – na przykład – w genialnym opowiadaniu Jorgego Luisa Borgesa Biblioteka Babel. Przypomnę, mamy tam oszałamiającą wizję nieskończonej biblioteki, w której znajdują się wszystkie dzieła dotąd napisane, te, które napisane zostaną, a także te nigdy nienapisane, ale teoretycznie możliwe – łącznie z ich edycjami zawierającymi wszelkie możliwe błędy (włączając w to np. jeden przecinek stojący w złym miejscu).
Idea jest prosta – każda książka, każdy w ogóle tekst to tylko kombinacja liter alfabetu, spacji oraz znaków interpunkcyjnych. W Bibliotece Babel są po prostu wszystkie możliwe kombinacje, a ściśle ujmując, jest ich nieskończenie wiele – zatem regały ciągną się bez końca.
Gdybyśmy zatem – teoretycznie – dysponowali maszyną o odpowiedniej mocy obliczeniowej i gdybyśmy zatrudnili ją do rachowania liter, odstępów, kropek i przecinków, to statystycznie w którymś momencie stworzyłaby ona identyczną kombinację jak dzieła wszystkie Szekspira albo Boska komedia.
***
Pomysł Borgesa to wprawdzie tylko fantazja, niemniej GPT2 to już rzeczywistość.
Zostawiając na boku kwestię tekstów newsowych, powstaje pytanie, czy naprawdę chcielibyśmy czytać literaturę tworzoną przez boty?
Czytać nie z ciekawości, co też takiego te boty są w stanie wygenerować, ale z potrzeby obcowania z literaturą – a więc także jakimś przeżyciem, emocją, kimś, kto stoi za tekstem i czyjego istnienia ten tekst jest efektem, choćby od konkretnych realiów jak najdalszy, choćby wcale nie wprost autobiograficzny.
***
Zapewne każdy na to pytanie odpowiada inaczej. Zwolennicy poststrukturalizmu czy postmodernizmu już dawno uznali, że „autor nie istnieje” i mówienie o podmiocie, który za tekstem stoi, jest zupełnie bez sensu. Bo tekst to tekst i jest on od wszystkiego, co pozatekstualne, zupełnie niezależny.
Ja w każdym razie w literaturze zawsze szukam pasji, namiętności, świadectwa zmagania się człowieka ze światem, ze sobą, z innymi.
I dlatego gładkie frazy produkowane przez boty, choćby najdoskonalsze, wydają mi się właśnie stuprocentowym zaprzeczeniem tego, czym literatura jest. I kropka.