Być jak Masłowska
Przemyślenia

Być jak Masłowska

Anna Wyrwik
Czyta się 5 minut

Chodziłam ostatnio po krakowskim Kazimierzu, kamienice, kraftowe piwa, turyści jedzą w ogródkach pasty, chodziłam, czekając na znajomych, z którymi plan był pójść nad Wisłę, by zrobić coś, co można robić nad Wisłą w Warszawie, ale nie można robić nad Wisłą w Krakowie, i tak chodząc, czekając, weszłam do księgarni Lokator na Mostowej, lśniące półki, błyszczące okładki, mądre serie, zapach kawy, aż się chce zostać bibliofilem, i natrafiłam wzrokiem na nową Dorotę Masłowską, wzięłam tych Innych ludzi w ręce, przeczytałam dwie strony, a że lubię postmodernizm, to już następnego dnia wychodziłam z księgarni Bonito z nowym, zafoliowanym egzemplarzem i szłam Batorego, szłam Karmelicką, mijając kawiarnię z kawą o piance jak z programu graficznego na macu, barbera, paznokcie, stylownię, beauty & spa clinic, szkoły językowe, piekarnię, pierogi i cichy tramwaj Krakowiak sunący wśród banków, plusów i sklepów z odzieżą, a z Masłowską styczności miałam dotąd kilka, czyli raczej niewiele, bo w sumie nie rzucam się na współczesną polską literaturę, a Wojnę polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną po trzydziestu stronach czytania w Empiku zarzuciłam, znudzona, choć nie tak bardzo jak po filmie, czytałam felietony i to nie raz, widziałam Pawia królowej w Starym… i to chyba na tyle, a mam tak ostatnio, że regularnie bywam na jednym z krakowskich osiedli z blokami w pasy na przemian ciemnoseledynowe/jasnoseledynowe/ciemnoseledynowe/jasnoseledynowe, przez dwa tygodnie codziennie prócz weekendów tym samym idę szlakiem, najpierw z tramwaju w przejście podziemne, a tam w tym przejściu jest pani w sklepie ze ścierkami, wieszaczkami i mydelniczkami we wzorki, która wystawia z okienka głowę jedzącą kromki smarowane dżemem nożem, a inna pani znudzonym wzrokiem, dłubiąc w paznokciach, pilnuje swych warzyw i jest szewc fleki 10 zł 200 metrów w lewo reklamowany przez sklep z cukierkami, sokami, batonikami, ciasteczkami i pasztetami z lodówki, jest i pan grający w przejściu na gitarze, bo w każdym przejściu podziemnym powinien być pan grający w przejściu na gitarze i ten pan czasem nawet gra z papierosem w ustach, siedzi w T-shircie bordowym i sportowych szortach niebieskich łysy na głośniku, grubszy z czarną gitarą i gra, i śpiewa, że „Zawsze tam, gdzie ty”, że „Let it be” i „Nie liczę godzin i lat”, a kilka monet wrzuconych do futerału gitary odbija się w słońcu, które daje po oczach po wyjściu z przejścia podziemnego na powierzchnię, gdzie stoi stary, drewniany wagon reklamujący strzelnicę sportową i Cracovię, kioski warzywa-owoce, klasyczny monopolowy, tania odzież z punktem ksero, bukmacher, wędliny i lśniące buty z wystawy, Lotto plus zdrapki, zoologia plus akwarystyka, po pracy do domu, po domu na pole, kobieta z terierem wygolonym na grzywacza wraca z zakupów, kolejka po lody, bar hamburgery, burgery z plazmą przed wejściem, na której grupka ludzi ogląda przy stolikach Ukrytą prawdę, „zapraszamy na transmisje meczów” grzmi z tablicy kredowej, na ławce siedzą panowie rozprawiający o zaborach i trudnej polskiej historii, jest fryzjer, Bar Mieszczański i GSM, lombard gotówka dla każdego od ręki, starsza kobieta pali na ławce i popija wiśniówkę z małpki chowanej w imitacja skóry torebce, a mama robi synkowi zdjęcia komórką, uśmiechnij się, wyślę babci, babcia się ucieszy, chodź dostaniesz loda w nagrodę, i myślę sobie, czytając tych Innych ludzi w tramwaju i idąc tym osiedlem, że to bardzo fajnie, że Masłowska ma taki świetny słuch i umiejętność wychwytywania tej rzeczywistości, wycinania z niej i wstawiania w te swoje kolaże osiedlowej poezji, wszystko tu jest, od jarmużu po jumanie, TVN i black, najki, xanax, Nissan Qashqai i bombki na święta, dzisiejszy świat to wielki supermarket – pisał profesor Bauman, a u Masłowskiej są ludzie przykryci ogromną stertą zewsząd nadchodzącego, ich nachodzącego badziewia tak, że trudno się do nich w ogóle dostać, leżą na nich telewizje i telewizory, aluminiowe puszki z kolorowym piciem, styropianowe pudełka z kolorowym jedzeniem, bilbordy, foldery, listki tabletek, materiały, z których ciuchy są zszywane, i myśli, i pragnienia, pragnienia, pragnienia chcenia nie-wiadomo-czego, wodzenia z dnia na dzień wzrokiem po kolorach plastiku okalającego ich firmy i serca, ale nawet jakbyś to wszystko w końcu z nich zdjął, dokopałbyś się do nagich ciał wciąż nienaturalnych, bo pouzupełnianych alprazolamem, solą fizjologiczną i regulatorami kwasowości, niewypróżnionych, z tym całym syfem w żołądkach znerwicowanych, Inni ludzie, ludzie jak uniformy, o których nie śniło się nawet Herbertowi Marcuse, a każdy z nich jest dokładnie taki, jaki być powinien, w miejscu, w którym być powinien, gdzie skierowało go urodzenie, wykształcenie, ulubione zespoły, widełki finansowe, każdy bierze i pierze to, co mu wynika z widełek społecznych i tylko można się zastanawiać, czemu inni, od czego, gdzie, co, jak, what the fuck, ale to pewnie taki żart, bo są wszyscy tacy sami. Fajne.

Czytaj również:

Jak Dorota Masłowska napisałaby „Władcę Pierścieni” J.R.R. Tolkiena
i
Wikimedia Commons, CC BY-SA 4.0
Doznania

Jak Dorota Masłowska napisałaby „Władcę Pierścieni” J.R.R. Tolkiena

Grzegorz Uzdański

Khamûl jedzie przez Shire. Czuje się teraz jak frajer,
bo tacy z Nazgûli koledzy, że go tu samego posłali,
niby że sprawdzić gościniec, ale wie, że odstaje
jak goblin od Uruk-hai, luz, stary, łączy nas Sauron,
ale szczerze? Ty raczej rezerwa i to na stojąco za ławką,
gdzie siedzi ta lepsza rezerwa. Lecz on wyjebane ma na to,
co ma Czarnoksiężnik na myśli i wszyscy, bo zna swoją wartość,
buduje ją tylko na sobie, bo wszystko jest w głowie, i tylko zwyczajnie po ludzku mu przykro
(INNE NAZGÛLE: „Hej Easterlingu, myślałeś, że jesteś jak my, a tu zdziwko,
bo jesteś jak w Caffè Nero menel, proszę wyjść, bo się skarżą klienci”),
no i tak, jedzie gościńcem samemu i nawet go trochę to kręci,
że jest tu sam i w wyobraźni zupełnie też sam łapie te karły,
ale by się bed biczys zdziwiły, a raczej z zazdrości umarły,
jak by wjechał centralnie z Pierścieniem, a Sauron by na to, że „Coś mi
mówi, że trzeba zmienić wodza Nazgûli w najbliższej przyszłości
na Khamûla, bo on nie zamula”. Beng, coś wypadło z zarośli
i zjebało w las, myślał nawet, że może z Pierścieniem to hobbit,
a tu lipa, lis wypadł, jak po z Minas Morgul kwiatkach włączyło mu tripa,
będzie przypał, jak zajrzy se w gacie, i też tam zobaczy hobbita.
Bez snu pięć tysięcy lat prawie, a Pierścienia jak zwykle też chce się,
już widzi, jak kurwa go znajdzie w tym nikomu nieznanym lesie,
a nawet jakby znalazł, to co? I tak Sauronowi odniesie,
jakby z nosem do kogoś jechał, a sam bez jednej kreski, jak z firmy kurierskiej
koleś, którym się wszyscy na co dzień przejmują jak glizdą mniej więcej:
tu podpis na szybko i bez napiwku już znika w przestrzeni miejskiej.
Tak mu żal siebie samego, że zrobiłby aż trochę dobra,
ale nie dla niego ten produkt, nie dla niego z dobrem w Saturnie promocja.
Dlaczego źli muszą być źli, a tylko dobzi są dobzi?
SZELOBA: „Raz chciałam budować pajęczynowe mosty
nad rwącą rzeką, żeby połączyć ubogie górskie wioski,
ale tu nie teges, tam nie, i w końcu pożarłam jakieś dzieci”.
BALROG: „Ja chciałem na pomoz.pl, ale się formularz zawiesił
przy rejestracji trzy razy i chyba kogoś zabiłem w tym stresie”.
UGLÚK: „Też bym chciał, ale nie ma dla orków normalnej pracy
dostawałem tylko w torturach albo jakiejś inwigilacji,
kto z Uruk-haiów, w tym kraju podlega klasowej stygmatyzacji”.
SAURON: „Jak ja cię dzieciak rozumiem, hej, usłysz mnie Khamûl mordo,
raz chciałem zrobić replikę Lothlórien, co wyszło? Wyszedł mi Mordor.
Jedynie dobzi są dobzi i chuj, świat nie wierzy łzom, bo
źli mają siać terror albo system error i sru, i się Windows zawiesza”.
Już prawie robi się widno, Khamûl wyje jak widmo, a potem znowu przyśpiesza.

Czytaj dalej