Ciemne miejsce za drzwiami
Przemyślenia

Ciemne miejsce za drzwiami

Stach Szabłowski
Czyta się 3 minuty

Erotyka to jednak otchłań. Dlatego we współczesnej sztuce zagląda się w jej głąb ostrożnie. No, chyba że jest się Łukaszem Korolkiewiczem i Krzysztofem Zarębskim – i robi się wystawę Ciemne miejsce za drzwiami.

To nie są pierwsze nazwiska, które przychodzą do głowy na hasło: „Co tam nowego w sztuce”. OK, obaj mają swoje miejsce w podręcznikach, nie da się o nich powiedzieć złego słowa. Ale też w ogóle niewiele się o nich mówi. Korolkiewicz siedzi gdzieś w warszawskiej pracowni i wolno maluje swoje wielkie obrazy. Zarębski od prawie 40 lat mieszka w Nowym Jorku. Poza tym obaj są, nazwijmy rzeczy po imieniu, już niemłodzi, a art world to generalnie „nie jest kraj dla starych ludzi”.

Tymczasem na ostatnim Warsaw Gallery Weekend to właśnie starsi panowie: Zarębski (77 l.) i Korolkiewicz (68 l.) posunęli się najdalej. Zrobili wystawę zabawniejszą, odważniejszą i ciekawszą niż wielu artystów mogących być ich wnukami. Nie stanowią oczywistej pary. Pierwszy cieszy się sławą pioniera performance w Polsce i artysty raczej konceptualnego. Drugi jest malarzem, i to na swój sposób bardzo tradycyjnym. Debiutował w latach 70. fotorealistycznymi obrazami, w których było coś z klimatu posthipisowskiej psychodelki i dekadencji. Dziś dekadencja została, psychodelii jest mniej.

Pochodzący z różnych artystycznych bajek wyjadacze spotkali się w Ciemnym miejscu za drzwiami. To zwykłe mieszczańskie wnętrze, zresztą całkiem nieźle oświetlone. Ciemność jest symboliczna, ale za to smolista. Jak wiadomo, nigdzie perwersje, dyskretnie pielęgnowane fantazje i tłumione żądze nie rzucają tak gęstych cieni, jak w domu porządnego mieszczanina. Właśnie o tych cieniach jest wystawa. Dla Korolkiewicza prywatna przestrzeń mieszkania to wymarzona sceneria. Artysta lubi podglądać – i wciąga w ten proceder widza. Na obrazach wystawionych w Monopolu pozwala podglądać również siebie. Pojawia się nagi, czasem w głębi kadru, innym razem odbity w lustrze, a niekiedy jako złowieszczy cień. My obserwujemy jego, a on przypatruje się innym, zwłaszcza dzieciom – i nie ma pewności, czy to zupełnie niewinne spojrzenie. Na myśl przychodzą Lewis Carroll i Alicja, a nawet Humbert Humbert. Dalej strach już w te dociekania brnąć, robi się grząsko – malarz pozostaje przy niepokojących sugestiach.

Jeżeli Korolkiewicz nakreślił w swoich obrazach „ciemne miejsce za drzwiami”, to Zarębski je umeblował. Na wystawie postawił mieszczański kredens pełen kolorowych bibelotów – wszystkie wykonano na bazie seksualnych zabawek, zwłaszcza wibratorów… Gdzie indziej na ścianach wiszą włochate płyty gramofonowe, na stolikach czają się stwory powstałe ze starych komputerów, sztucznych szczęk, sztućców, telefonów – z jednej ze słuchawek wyrasta bujny warkocz splecionych magnetofonowych taśm… Sprzęty codziennego użytku mutują pod wypływem wyobraźni, dwuznacznych skojarzeń i erotycznych fantazji.

Nie ma co, to „ciemne miejsce” jest przyjemne, mimo, a nawet właśnie dlatego, że są to przyjemności podejrzane, może wręcz zakazane. Pociągające, a zarazem niepokojące jest to, że samemu można się w nim poczuć u siebie. Zastanawiające, jak rzadko sztuka zapuszcza się w te chaszcze. Jest dużo staranniej zapięta pod szyję, niż przywykło się sądzić – w końcu większość artystów to też mieszczanie.

 

zdjęcie: Łukasz Korolkiewicz, Słodki lęk, 1995, olej na płótnie, 135 x 200 cm

Czytaj również:

Strasznie duża wolność tego, co robimy
i
Klocuch, kadr z teledysku Kruci Gang, dzięki uprzejmości Galerii Komputer
Przemyślenia

Strasznie duża wolność tego, co robimy

czyli Klocuch w sztuce
Stach Szabłowski

Klocucha jako pierwsi próbowali mi pokazać moi synowie. Wtedy nie chciałem tego oglądać: poradziłem dzieciom, żeby poczytały książki, zamiast lasować sobie mózgi kontentem z YouTube’a.

Teraz Klocuch ma w Warszawie wystawę. W Galerii Komputer, w której wystawa jest wprawdzie offowa, ale artystycznie stuprocentowo wiarygodna, podobnie jak kuratorzy projektu. Zresztą, jaki sens ma dywagowanie o tym, co jest na offie, a co w mainstreamie, skoro chęć zobaczenia wystawy zadeklarowało ponad 20 tys. osób? Zainteresowanych Klocuchem jest więcej niż widzów, którzy w ciągu roku przychodzą do niejednej instytucji publicznej, na wszystkie wystawy razem wzięte. I kto tu teraz jest na offie?

Czytaj dalej