Kiedy stos naukowych książek spadnie ci na głowę, wiedz, że będzie się działo. Przynajmniej w nieokiełznanej wyobraźni XX-wiecznego francuskiego mistrza groteski.
Marsjanin wpatrywał się w Krystynę Spoc trojgiem oczu: zielonym, czerwonym i migającym żółtym. Zawyła ze strachu.
– Nie warto krzyczeć – szczeknął. – Nikt pani nie usłyszy. Zabezpieczyłem się.
– Właśnie, że mnie usłyszy Krzysztof Arno! Wyrwie mnie z pańskich brudnych łap! Zapłaci pan za swoje niecne czyny, Marsjaninie bez serca!
– Nie mamy serc, Ziemianko, ale za nimi przepadamy. Nasi kucharze znają dziesięć i pół tysiąca sposobów przyrządzania serca! Że wspomnę tylko serce zapiekane na dłoni, serce duszone we łzach czy serce w rozterce. Twoje serce musi być bardzo delikatne, skosztuję go na surowo!
Rozwinął błony i fruwał po pokoju, obijając się o meble.
– Krzysztof Arno mnie uratuje – dyszała nieszczęsna Krystyna.
– Ten twój Krzysztof nie…
Marsjanin zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dzierżąc w dłoni dymiący jeszcze dezintegrator, Krzysztof Arno przyklęknął obok zemdlonej dziewczyny.
Otworzyła oczy.
– Krzysztof… Mój kochany!
– Krystyno… Najdroższa!
Tulili się długo, głusi na dzwonek budzika.
Było już po jedenastej, kiedy Krzysztof Arno ostrożnie otworzył oczy. Najpierw odruchowo pomacał guz na szczycie głowy. Guz osiągał właśnie rozmiary kretowiska. Migrena jednak minęła. Poprzedniego dnia stos naukowych książek spadł mu na potylicę, a wiadomo przecież, jak ciężkie są naukowe książki. Stojąca na drabinie Krystyna rozpłakała się.
– To moja wina… Co za niezdara ze mnie! Teraz mnie pan znienawidzi, wyrzuci mnie pan… Jaka ja jestem nieszczęśliwa!
Zaprzeczył niewyraźnie, otumaniony jeszcze uderzeniem:
– Ależ nie, ależ nie, to nic takiego…