Co by było, gdyby…?
Przemyślenia

Co by było, gdyby…?

Dariusz Kuźma
Czyta się 3 minuty

Ogromna popularność Czarnego lustra już dawno powinna była sprawić, że zamiast eksplorować światy minione, twórcy zaczną wybiegać myślami w przyszłość, która potencjalnie czeka ludzkość. A jednak dobre fantastycznonaukowe seriale wciąż są rzadkością, zwłaszcza te z ambicjami socjologicznymi, ustępując kolejnym wariacjom doktora Frankensteina, złowieszczym sztucznym inteligencjom i innym banalnym straszakom pozującym na pełnokrwiste science fiction. Do nielicznej grupy seriali, których autorzy starają się kreować spójne, wiarygodne i dające do myślenia wyobrażenia, dołączył niedawno sześcioodcinkowy brytyjski Rok za rokiem. Opowieść o wielopokoleniowej rodzinie Lyonsów z Manchesteru rozpoczyna się w 2019 r., w świecie dziś rozpoznawalnym, a wraz z kolejnymi odsłonami przeprowadza widza przez 15 lat geopolitycznych, obyczajowych, społecznych i technologicznych przemian, aż do roku 2034. I jest to wizja tyleż przerażająca, co fascynująca.

Europa staje się jednym wielkim punktem zapalnym. W większości państw rządzi populizm i coraz bardziej wyraźne stają się podziały. Grecja przechodzi grexit, Włochy wprowadzają stan wojenny, Węgry ogłaszają upadłość, a prorosyjski przewrót wojskowy na Ukrainie powoduje, że do Wielkiej Brytanii docierają dziesiątki tysięcy uchodźców. Władimir Putin i Xi Jinping są dożywotnio prezydentami swoich krajów, a Stany Zjednoczone podczas kolejnej kadencji Donalda Trumpa stają się coraz bardziej prawicowe. Jednocześnie postęp technologiczny sprawia, że wady kręgosłupa można wykryć i naprawić już w łonie matki, telefony tłumaczą na żywo z języków obcych, burząc tym samym odwieczną wieżę Babel, a wbudowane w ludzki organizm rozmaite chipy i płytki zapewniają młodemu pokoleniu zupełnie inną perspektywę rzeczywistości. Główni bohaterowie, należący do jednej familii, jednakże reprezentujący różne poglądy i klasy społeczne, obserwują rodzące się i upadające na ich oczach nowe, wspaniałe światy, próbując znajdować okruchy sensu w osaczającym ich zewsząd chaosie poznawczym.

Fotos z serialu "Rok za rokiem"; zdjęcie: materiały prasowe HBO
Fotos z serialu „Rok za rokiem”; zdjęcie: materiały prasowe HBO

Brytyjczyk Russell T Davies, pomysłodawca i scenarzysta Roku za rokiem, nie przeprowadza jednak ani ponurej satyry, ani sugestywnej dystopii, lecz wykorzystuje swoją słodko-gorzką wizję prawdopodobnej przyszłości, żeby opowiedzieć przepiękną humanistyczną historię. Polityczne perturbacje zapewniają Lyonsom podstawę do wielu pogłębionych dyskusji o sednie aktywizmu, prawidłach demokracji, trudach egzystencji pod czujnym okiem banków, marek i korporacji. Przemiany zachodzące na rynku pracy (np. wyparcie zawodu księgowej przez sztuczną inteligencję, zredukowanie roli szkolnej kucharki do podgrzewania posiłków z hodowanego w laboratorium mięsa) zmuszają ich do przemyślenia własnego miejsca na świecie. Uczuciowe rozterki prowadzą jednych do stawania się najlepszymi wersjami samych siebie, a drugich z niedawnych bohaterów robią pospolitymi złoczyńcami. Żadna z postaci nie zmienia się jednak we własną karykaturę. Żadna też nie staje się pretekstem do zarzucania widza truizmami o tym, co jest czarne, a co białe, co prawdziwe, a co fałszywe. Kibicujemy im nawet w ich skazanych na porażkę potyczkach z wiatrami historii.

Fotos z serialu "Rok za rokiem"; zdjęcie: materiały prasowe HBO
Fotos z serialu „Rok za rokiem”; zdjęcie: materiały prasowe HBO

Trudno ująć w słowa proponowaną przez Rok za rokiem charakterologiczną głębię oraz wyrazić radość z obcowania z tak wielowątkową i ambitną rozrywką. Z opowieścią o tylu różnych obliczach, że zachwyceni będą zarówno miłośnicy czarnych komedii, jak i poszukiwacze intelektualnych wyzwań. Trudno, bo serial Daviesa to kolejny projekt graniczący z telewizyjną wybitnością, a ta opiera się prostym kategoriom i opisom. Wybieganie w przyszłość staje się dziś wyjątkowo skomplikowane, bo teraźniejszość jest na tyle niestabilna, że nawet tak wytrawni jej komentatorzy, jak twórcy Miasteczka South Park Trey Parker i Matt Stone nie radzą sobie z naświetlaniem rządzących nią mechanizmów. Rok za rokiem wkracza w obszar science fiction brawurowo i opowiada umowną, chwilami mocno odrealnioną historię, nie zapominając jednak na chwilę, że najlepsza fantastyka naukowa to taka, która mówiąc o przyszłości, pozwala także na lepsze zrozumienie czasów teraźniejszych.

 

Czytaj również:

Romeo i Julia z jerozolimskiego sztetlu
Przemyślenia

Romeo i Julia z jerozolimskiego sztetlu

Miłada Jędrysik

Shtisel to opowieść na czasy, w których próby przywrócenia dawnych restrykcyjnych norm społecznych zwykle kończą się źle. W izraelski serial o nieszczęśliwej miłości wkręciła się – ku swemu wielkiemu zdumieniu Miłada Jędrysik.

Oni się kochają, ale przeciwko ich związkowi są obie rodziny. Brzmi znajomo, ale to nie jest historia zwaśnionych rodów. Rody nie miałyby nic przeciwko, ale takie małżeństwo po prostu nie spodobałoby się tam, na górze. Bo on jeszcze nie ma trzydziestki, a ona jest 10 lat starsza i pochowała dwóch mężów. W ortodoksyjnej żydowskiej społeczności zamieszkującej Geulę, dzielnicę Jerozolimy, małżeństwa muszą zostać skomponowane tak, żeby miały jak największe szanse na harmonijne trwanie. Skomponowane – bo zadanie dobrania męża i żony należy do swata lub swatki. To zbyt poważna sprawa, żeby pozostawić ją romantycznym złudzeniom młodych. No więc on, Akiwa, grany przez błękitnookiego Michaela Aloniego, zakochuje się w Eliszewie (w tej roli filmowa gwiazda Ajjelet Zurer). To dwoje pięknych izraelskiego kina, a tu on chowa się za pejsami, rzadką brodą i tym śmiesznym, za małym (zapewne tylko z naszego punktu widzenia, pannom z Geuli się to podoba) kapeluszem, ona pod sztywną peruką i spódnicami ledwo ponad kostkę. Czy dalej są piękni? Oczywiście. Tam nie ma niepięknych postaci – owdowiały ojciec Akiwy rabin Szulem, ze swoim wielkim brzuszyskiem i okruszkami jedzenia w rozłożystej brodzie, jego trochę za tłusty syn Cwi Arie, emablowane przez Szulema w celach gastronomicznych 60-latki w czepkach nietwarzowych tak bardzo, że aż boli; oni wszyscy jakoś rozczulają. Przy czym nie jest to rozczulenie tkliwe i łzawe. „Tam jest takie ciepełko” – powiedziała kiedyś przyjaciółka o pewnej znajomej rodzinie. W tym serialu jest właśnie takie ciepełko. Pewnie dlatego, że oni wszyscy – Akiwa, jego bracia, siostry, wujkowie, babcia – to dobrzy ludzie. Zwykli ludzie.

Czytaj dalej