Córka stalkera Córka stalkera
Przemyślenia

Córka stalkera

Renata Lis
Czyta się 6 minut

Kto uratuje Tarkowskiego? Kto uratuje świat w naszych feministycznych czasach?

Córki są dwie, ale najpierw wyjaśnijmy sobie podstawowe pojęcia. Stalker – facet, który chodzi do Strefy na nielegalu. Strefa – obszar wyjęty spod praw fizyki, gdzie łatwo o śmierć, ale znajdują się tam niezwykłe przedmioty. Tyle na początek wystarczy, wracam do córek. Pierwsza z nich ma dwóch ojców: to bracia Arkadij i Boris Strugaccy, rosyjscy pisarze science fiction. Obaj już nie żyją. Starszy był artylerzystą i japonistą, młodszy – astronomem. Pisali zawsze razem. Ich fantastyka to kostium niezależnej refleksji o współczesności, na którą w Związku Radzieckim nie było miejsca. Po teksty Strugackich sięgali najwięksi radzieccy reżyserzy: Andriej Tarkowski, Aleksiej German i Aleksandr Sokurow. Wszyscy pragnęli opowiadać o świecie, w którym naprawdę żyli, a nie o symulakrum, które wytwarza ideologia. Książki Strugackich dawały taką możliwość, bo cenzura nie ogarniała fantastyki – nie łapała nawet tak oczywistych aluzji jak parówki z kartoszką, które w powieści Piknik na skraju drogi (1972) konsumują „amerykańscy” naukowcy.

Właśnie w Pikniku pojawia się pierwsza córka stalkera, ma na imię Martyszka. Jak wszystkie dzieci stalkerów urodziła się mutantką – jest porośnięta futerkiem, nie ma źrenic i potrafi komunikować się z zombie (bo Strefa nie tylko miesza w genach, ale także budzi zmarłych). Jej inność jest rodzajem choroby i nic specjalnego z niej nie wynika. Co innego druga Martyszka – ta z filmu Tarkowskiego Stalker (1979). Mimo że film jest adaptacją Pikniku, a scenariusz pisali Strugaccy, zmieniło się wszystko: wyparował humor, którym przesycona była powieść, stalker poszukuje sacrum, a jego córka ma ważną misję. Do niej wrócę. Teraz powiem, czego nie oddam.

Nie oddam

„Świat wypadł z ram” – to zdanie brzmi jak diagnoza naszych czasów, a jest tylko jedną z kwestii Szekspirowskiego Hamleta. Dramat o księciu duńskim powstał na przełomie XVI i XVII w., co nasuwa myśl, że nasze doświadczenie rozchwiania świata nie jest nowe. Mimo to niektóre elementy ogarniającego nas wiru wydają się specyficzne dla naszej epoki – choćby trwające na naszych oczach przewartościowanie kultury, zapoczątkowane przez nowoczesne ruchy emancypacyjne, zwłaszcza feminizm. Na wszystko, co dotyczy kobiet w sztuce i obyczajach, patrzymy dziś inaczej: przejawy nierówności ze względu na płeć, dawniej przezroczyste, stały się jaskrawe i rzucają się w oczy. Potrafią też obrzydzić ulubione książki i filmy. Przykład? Weźmy Dziecko Rosemary Romana Polańskiego – kiedy oglądam je dzisiaj, widzę opowieść o gwałcie na nieprzytomnej kobiecie, której świadomość zostaje zmanipulowana. Wcześniej nie patrzyłam w ten sposób, w ogóle tego nie widziałam – oto jak bardzo zmieniła się perspektywa. Ta feministyczna erozja zaczęła mi ostatnio nadgryzać także filmy Tarkowskiego – kwestie męskości i kobiecości są w nich rozgrywane ultrakonserwatywnie (Episkopat approves) – i tu na poważnie się zaniepokoiłam. Bo co jak co, ale Tarkowskiego bez walki nie oddam.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Koniec końców…

Mój kolega lubi powtarzać, że dobrych filmów powstaje wiele, ale koniec końców i tak zostaje Tarkowski. Brzmi to radykalnie, niesprawiedliwie i staromodnie (dzisiaj nie lubimy hierarchii), ale jest prawdą. Filmy Tarkowskiego (Rublow, Solaris, Zwierciadło, Stalker, Nostalgia, Ofiarowanie) to nie są lepsze czy gorsze fabuły, tylko uduchowione myślowizje. Kino takich wizji nie widziało ani przed Tarkowskim, ani po nim – wystarczy obejrzeć Lewiatana czy Niemiłość Andrieja Zwiagincewa, uważanego za kontynuatora Tarkowskiego, żeby uchwycić różnicę: technika została, ale duch uleciał. O co tu chodzi?

„Religia, filozofia, sztuka – trzy filary podtrzymujące świat” – notował Tarkowski w dzienniku swoją najważniejszą myśl, ale przecież pod jego ręką trzy filary stapiały się w jedną kolumnę. Sztuka łączyła się z sensem istnienia, ten zaś leżał w pobliżu religii. Zapytany o sens sztuki Tarkowski mówił: „Trzeba przede wszystkim odpowiedzieć na pytanie znacznie ważniejsze i ogólniejsze: »Jaki jest sens naszego istnienia?«. Moim zdaniem sens naszego istnienia tu na ziemi polega na tym, żeby wznosić się duchowo. A to znaczy, że i sztuka powinna temu służyć […]”. Kierunek wznoszenia się wyznacza zaś pełnia wiary, nadziei i miłości – stan, który w Ewangelii symbolizuje dzieciństwo. Na ostatnim festiwalu w Wenecji miał premierę film dokumentalny Andrieja Tarkowskiego syna poświęcony ojcu, od tamtej pory kroczący triumfalnie przez kina studyjne na całym świecie – Kino jako modlitwa. Trudno o lepszy tytuł, dla Tarkowskiego kino było właśnie tym: modlitwą. Najdosłowniej. I to jest chyba to je ne sais quoi, którego nie potrafią skopiować naśladowcy – autentyczna praca duchowa albo życie wewnętrzne, które szukało dla siebie formy i stwarzało ją za pomocą sztuki filmowej.

Tarkowski wraca, a przejawów tego renesansu jest więcej – choćby wystawa Swobodny lot. Andriej Tarkowski i sztuka nieoficjalna od lat 60. do 80., prezentowana w Nowej Trietiakowce w Moskwie w tym samym czasie, co Świat jutra. Ekologia jako nowa polityka 2030–2100 w Muzeum Sztuki Nowoczesnej „Garaż” w parku Gorkiego. Obie prezentacje, w przestrzeni rozdzielone szeroką ulicą, intelektualnie spinał temat wielkiego kolapsu cywilizacji. Wielogłosową opowieść z „Garażu” otwierała katastrofa w Czarnobylu, osią wystawy w Trietiakowce był Stalker (kadry z filmu i zdjęcia z planu wypełniały centralną część ekspozycji, razem z utrzymanymi w duchu postapo obrazami Piotra Bielenoka z lat 70.).

Stalker i stalkerka

Tarkowski mówił, że w Stalkerze dokonał niemożliwego: „legalnie podjął temat transcendencji” (w Związku Radzieckim to był wyczyn). Film dzieje się po nieokreślonej katastrofie – mogła to być katastrofa atomowa, ale głównie duchowa katastrofa wysokorozwiniętej cywilizacji. Antykomuniści zobaczą tu metaforę komuny, komuniści – metaforę kapitalizmu. Tak czy inaczej, oglądamy śmierć: środowiska naturalnego, przemysłu, dusz i relacji. Świat jest szarobury, tylko Strefa kusi kolorami. W tym strzeżonym przez wojsko miejscu, gdzie jakiś czas temu spadł meteoryt, dzieją się rzeczy naukowo niewytłumaczalne, czyha mnóstwo pułapek i giną ludzie. Chodzą słuchy, że istnieje tam również Komnata, która spełnia najskrytsze pragnienia zrozpaczonych. Znajduje się na wyciągnięcie ręki, ale droga do niej nie jest prosta, dlatego potrzeba stalkera, który do niej zaprowadzi. Stalker u Tarkowskiego to rosyjski jurodiwy, a przy okazji (marny) mąż i ojciec. Pracuje nie tylko dla zarobku – ma nadzieję, że pewnego dnia zaprowadzi do Komnaty człowieka, który ocali świat. Dlatego starannie dobiera klientów, kierując się własnym wyczuciem bożego szaleńca. Wypalony Profesor i Pisarz alkoholik wydają mu się godni Strefy, ale po wielu perypetiach okazuje się, że obaj mieli ukryte intencje: Profesor chce zniszczyć Komnatę, a Pisarz nie wierzy w spełnienie pragnień. Duchowa misja kończy się klęską – znowu zabrakło nadziei i wiary.

Cała gra, w której stawką jest duchowość, toczy się w Stalkerze między mężczyznami. Kocham ten film, dlatego muszę zapytać: gdzie jest dla mnie miejsce w tej przygodzie? W filmie występują tylko dwie kobiety: dama w długiej sukni, którą Pisarz chce zabrać do Strefy, ale stalker odmawia, i żona stalkera – umierająca ze strachu, że go straci i zostanie sama z dzieckiem. Tę żonę pokazuje Tarkowski w sytuacji dziwnego ataku przypominającego epilepsję – kiedy mimo jej sprzeciwu stalker wyrusza na kolejną misję, kobieta upada na wznak i długo miota się w drgawkach, a przez cienką koszulę przebijają jej sutki. Może cierpi z samotności, a może jest we władzy demona seksualnego głodu – nie wiadomo. Drugi dziwny moment z nią związany: kiedy proponuje stalkerowi, że może to ona pójdzie do Komnaty i wypowie pragnienie, a on się na to nie zgadza, mówiąc, że nie zniósłby utraty złudzeń. Mamy tu więc układ typowy dla religijnego konserwatyzmu: mężczyzna kontroluje sacrum i wyznacza kobiecie zakres egzystencji (ma być żoną i matką).

Trudno przyjąć dzisiaj taką wizję. Na szczęście pozostaje jeszcze dziewczynka, córka stalkera. Martyszka jest u Tarkowskiego, podobnie jak u Strugackich, upośledzona od urodzenia – ma niewładne nogi i nie mówi. Jednak w ostatniej scenie jej niepełnosprawność niespodziewanie przemienia się w cudowne moce: niemowa czyta wiersz Tiutczewa i wzrokiem przesuwa szklankę. Niemota dziewczynki okazuje się mistycznym milczeniem, niemoc ciała – siłą ducha. A więc to ona pójdzie kiedyś z ojcem do Komnaty i uratuje świat? Córka stanie się nową kobietą, która połączy w sobie najlepsze cechy matki i ojca, przekraczając każde z nich? Tak można pomyśleć – że nie tracąc nic z „kobiecego” zakorzenienia w życiu (nie bez powodu dostała imię z przypowieści o Marii i Marcie), Martyszka pójdzie drogą duchowego rozwoju, w której Tarkowski widział sens życia i sztuki. Zanim to jednak nastąpi, córka stalkera już teraz wypełnia inną misję: wyprowadza film Tarkowskiego z patriarchatu i ratuje go w naszych feministycznych czasach.

Czytaj również:

Matriokracja nadchodzi! Matriokracja nadchodzi!
i
Mikuláš Galanda (domena publiczna)
Marzenia o lepszym świecie

Matriokracja nadchodzi!

(A w zasadzie to wraca)
Miłada Jędrysik

Profesor Tamás David-Barrett przyjeżdża na rowerze, a jakże. Na zdjęciach miał całkiem pokaźną brodę, teraz jest gładko ogolony. „To część moich badań – wyjaśni mi potem. – Kiedy miałem zarost, który praktycznie zakrywał połowę twarzy, zdarzało się, że ludzie odbierali mnie jako osobę agresywną”.

Powie również, że przez 30 lat był wegetarianinem, ale i z tego zrezygnował w imię badań nad ludzką naturą. Tym razem jednak mógł żartować – w bufecie wyłożonej rzeźbioną boazerią profesorskiej jadalni Trinity College w Oksfordzie trudno znaleźć choć jedno danie dla wegetarian. Tu „nowinki” wprowadza się późno i z oporami – założone w XVI w. Kolegium św. Trójcy otworzyło swoje podwoje dla kobiet dopiero w 1979 r. Idziemy przez kolejne dziedzińce – barokowy, późnośredniowieczny. Mój zachwyt wzbudza betonowy brutalistyczny budynek z lat 70. XX w., ale profesor wyjaśnia, że będzie wkrótce zburzony, a na jego miejscu powstanie nowy. „Nienawidzimy tej architektury” – krzywi się. Okropni z nich tradycjonaliści w tym Oksfordzie, tymczasem mamy przecież rozmawiać o tym, że idzie nowe.

Czytaj dalej