Optymizm napędza świat, a cynizm to wymówka dla leniuchów. Zło wcale nie leży w naszej naturze. Osiągnęliśmy wiele, bo jesteśmy przyjaźni i przyzwoici. Radykalny myśliciel Rutger Bregman maluje nowy, piękniejszy portret ludzkości.
Stań przed lustrem i przypomnij sobie najgorsze uczynki – własne i te ciążące na sumieniu homo sapiens. A potem uśmiechnij się, bo historia dowodzi, że jest z nami znacznie lepiej, niż sądzisz. Ten wywrotowy pomysł serwuje holenderski historyk, pisarz i gwiazdor TED. W nowej książce Humankind: A Hopeful History sprawdza, czy przekonanie, że jesteśmy z natury samolubni, wrodzy i niszczycielscy, ma potwierdzenie w rzeczywistości. A jeśli okaże się, że jesteśmy jednak dobrymi ludźmi, co by to zmieniło?
Rutger Bregman już kilka lat temu potrząsnął umysłami polityków, biznesmenów i tłumów, przekonując w Utopii dla realistów (tłum. Sławomir Paruszewski, Czarna Owca, 2018), że lepszy świat jest możliwy od zaraz. Krytycy mają go za naiwniaka i fantastę, ale wielu szefów firm i państw poważnie myśli o wdrażaniu jego rewolucyjnych propozycji, takich jak kilkugodzinny dzień pracy czy uniwersalny dochód podstawowy. W nowej książce Bregman idzie dalej – proponuje wywrócenie świata do góry nogami. A dokładniej odkłamanie obrazu ludzi, jaki stworzyły filozofia, nauka oraz media. I zmianę naszych zachowań na lepsze.
Swoją brawurową, świeżą opowieść, pełną fascynujących przykładów, analiz i odkryć, skonstruował jak śledztwo. Oskarżony: homo sapiens, rzekomo morderczy od zarania dziejów i we wszystkich widzący zło, jakie sam reprezentuje. Autor przeprowadza rewizję dowodów, pruje podszewkę tej negatywnej opowieści, sięgając do ustaleń archeologów, historyków i biologów. Z impetem rozprawia się z filozofią Hobbesa – mającego kluczowy wpływ na obraz ludzi jako dążących do wojny i wymagających kontroli mocarnego Lewiatana, władzy państwa. Bregman odkrywa szwindle w najsłynniejszych tezach psychologicznych XX w. Obnaża manipulacje sław – Philipa Zimbardo i Stanleya Milgrama, których głośne eksperymenty uznawane za żelazny dowód, iż nazista i sadysta drzemią w każdym z nas, po latach okazały się przekrętem i fake newsem.
Bregman rozbija mity tworzone przez bestsellerowych literatów, takich jak noblista William Golding, autor Władcy much, czy wielkie media, choćby „New York Times”. Odważnie dyskutuje z najpoczytniejszymi myślicielami ostatnich lat: Stevenem Pinkerem, Yuvalem Noahem Hararim czy Malcolmem Gladwellem. Z energią młodego i nieustraszonego badacza przekopał się przez kluczowe akta i odnalazł nowe dowody w sprawie. Jej zwrot jest tak zaskakujący, że lektura Humankind to nieustanne unoszenie brwi. Cokolwiek o ludziach myślisz, Bregman wysadzi cię z siodła. A najbardziej zdumiewa to, jak trudno przyjąć, że jesteśmy lepszą wersją samych siebie. Myśl, że większość z nas to ludzie dobrzy, okazuje się wyzwaniem – nagle podniesioną poprzeczką. Do tego pozytywnego wizerunku aż chce się dorosnąć.
Bregman stosuje tzw. efekt Pigmaliona polegający na tym, że stajemy się tym, co ktoś w nas widzi. Szczury, co do których badacze zakładali, że są inteligentne, lepiej radziły sobie z postawionymi im zadaniami. Dzieci, w które wierzą rodzice i nauczyciele, osiągają więcej w nauce i życiu. A ludzie, którzy widzą w sobie dobro, zaczynają je namnażać. Bregman uważa, że cynizm jest strategią uniku. Pogląd, że ludzie są podli, a świat schodzi na psy, usprawiedliwia bezczynność. Optymizm – przeciwnie, wymaga aktywnego tworzenia dobra, ufności i dawania.
Powszechne przekonanie, że kryzys wyzwala w ludziach prymitywne zachowania, nie ma potwierdzenia w faktach – pisze Bregman. I nazywa to największym nieporozumieniem w historii.
„Nie, nie, pani pierwsza…”, „Proszę, pójdę za panem” – tak mówili ludzie schodzący z biur nowojorskiego World Trade Center, gdy wieże płonęły, a ich konstrukcje zaczynały się topić. Nie było paniki, dominowała uprzejmość. Dowodzą tego nagrania i opowieści uczestników tragedii z 2001 r.
W Wigilię 1914 r. około 100 tys. żołnierzy, głównie niemieckich i francuskich, wyszło do siebie z okopów. Wymieniali się prezentami i śpiewali kolędy. A przez kolejne lata większość z nich strzelała ponad głowami wrogów, byle nie zranić. Tak było też na innych wojnach, wcześniej i później. Po bitwie pod Gettysburgiem w 1863 r. pozostało 90% broni palnej nabitej i nieużytej. Instynkt mordercy – przekonuje pisarz – to mit.
Armia Hitlera prowadziła naloty na Londyn w 1940 r., żeby złamać ducha Brytyjczyków. Tymczasem w oknach sklepików i pubów pojawiały się kartki: „Jesteśmy jeszcze bardziej otwarci!” albo „Szyby wybite, ale alkohole wciąż mocne!”. Anglicy zachowali spokój. Churchill był dumny, jednak wkrótce popełnił ten sam błąd – założył, że nalotami złamie morale Niemców. Bombardowane Drezno zareagowało jak Londyn – codziennymi aktami życzliwości, pomocy, optymizmu.
Po wojnie i zagładzie szukano odpowiedzi na pytanie, co zadecydowało o wytrwałości i waleczności niemieckich żołnierzy. Przyczyną miało być ślepe posłuszeństwo i fanatyzm. Tyle że – jak udowadnia Bregman, wyciągając na światło dzienne wyniki badań pominiętych i przemilczanych – główną siłą trzymającą ich na froncie była solidarność i koleżeńskość. Nie chcieli opuścić towarzyszy, z którymi dorastali i byli szkoleni. W takim ujęciu rzekome bestie zaczynają przypominać chłopaków z boiska, nas samych…
Pomyśl raz jeszcze – namawia holenderski historyk – i dostrzeż, że tragedia wyzwala w ludziach najlepsze. A zło istnieje w nas pod warunkiem, że zakamufluje się jako dobro i osadzi w naszym systemie wartości jako poczucie słuszności, coś ważnego dla świata.
I nie wierz mediom – przestrzega autor – bo ich paliwem są zjawiska ekstremalne. Media skrzywiają rzeczywistość i uczą wierzyć w zło. Przykład? Głośna historia mieszkanki Nowego Jorku, Kitty, która nocą 1964 r. została zasztyletowana i umarła samotnie pod domem, na oczach 38 obojętnych sąsiadów, z których tylko jeden wezwał policję, inni nie chcieli się mieszać. Taką wersję lansował „New York Times”, alarmując o „epidemii znieczulicy”. Ale fakty, jak wykazuje Bregman, są inne – większość świadków nie widziała napadu, tylko słyszała hałas, połowa zadzwoniła na policję, a Kitty umarła w ramionach przyjaciółki. A co stało się ze sprawcą? Wkótce został złapany, gdy wychodził z pewnego mieszkania z telewizorem. Zatrzymał go zaniepokojony sąsiad. Ludzie czują, reagują troską i ratują – takie są fakty, o których nie donoszą media.
Podobnie spektakularnych dekonstrukcji, dokonanych z użyciem nowych dowodów wyciąganych niczym asy z rękawa, jest w tej książce kilkanaście.
Nie tylko w czasie kryzysu, lecz także na co dzień kierujemy się życzliwością i współpracą. Bregman dołącza do badaczy opisujących fenomen zwyczajności jako dominującej prawdy o świecie. Nie lansuje naiwnych tez, a siła jego wywodu tkwi w przywróceniu właściwych proporcji. Dobra jest więcej, tak dużo, że bierzemy je za pewnik, zapominamy zdefiniować. Według autora społeczeństwo nie opiera się na posłuszeństwie wobec władzy, która uczy agresji i znieczula, tylko na międzyludzkim zaufaniu. Dlatego prawdziwa demokracja (a nie obecne rządy elity socjopatów nad wrażliwą większością) jest możliwa. Znów przykłady – w Wenezueli i Brazylii zarządzanie budżetami w wielu miastach przekazano mieszkańcom. Skutek? Rozwój inwestycji i edukacji, spadek przestępczości i biedy. W norweskich więzieniach strażnicy i osadzeni spędzają razem czas, dzielą się obowiązkami i nie noszą uniformów. Efekt? Krótsze pobyty w zakładach, mniej recydywistów, duże oszczędności.
I tak dalej. Humankind przemeblowuje głowę jak żadna publikacja w ostatnich latach. I jest lekturą obowiązkową w XXI w., bo równoważy inny kamień milowy w ludzkiej autobiografii – bestsellerową opowieść Sapiens Harariego z 2014 r.
Optymizm – jak podkreśla Bregman – ma solidne podstawy w faktach. Nie jest marzeniem, to po prostu nowy realizm.