Nad Londynem zapalił Słońce, w Paryżu roztopił lodowiec, a na Islandii zmienił kolor rzek – z Olafurem Eliassonem, który potrafi rzeźbić w świetle, wodzie i powietrzu, rozmawia Jan Pelczar.
W drodze na spotkanie z Olafurem Eliassonem przemierzam spacerem sporą część Berlina. Jest zimny, ale słoneczny dzień. Mam nadzieję, że to dobry omen. Artystę od dawna interesuje wpływ pogody na relacje między ludźmi. Rozmawiamy w bibliotece, w sercu zatrudniającego ponad 130 osób Studia Olafur Eliasson. Przy stole, pod lampą projektu skandynawskiego artysty.
Jan Pelczar: Czy Studio Olafur Eliasson bardziej przypomina pracownie innych artystów, czy może raczej laboratoria naukowców?
Olafur Eliasson: Moje zainteresowanie nauką zawsze ma źródło w artystycznym punkcie widzenia. Podchodzę do nauki z licencją artysty i cieszę się większą wolnością niż naukowcy. Dlatego moje studio bardzo się różni od ich laboratoriów. Kierują mną inne motywacje i nie sięgam po naukowe metody.
Pełno tu dookoła szklanych kul i kalejdoskopów.
Od wielu lat pracuję nad złożonymi wielościanami. Badałem przeróżne kombinacje form i materiałów, zbudowałem cały słownik kształtów. Wiele z nich rozwijałem z nieżyjącym już Einarem Thorsteinnem. Pracowaliśmy razem aż do jego przejścia na emeryturę w 2014 r. Einar był prawdziwym wizjonerem, podchodził do globalnych problemów