Ucieczka od Realnego i powrót Realnego to yin i yang współczesnej kultury, jej wdech i wydech, przypływ i odpływ. Żywioł niematerialnego, nieważkiego, cyfrowego wygrywa z tym, co materialne, namacalne, analogowe.
Wkrótce jednak Realne powraca jeszcze silniejsze – na fali nostalgii lub jako złowrogie memento. Płyty CD zostają wyparte przez pliki MP3, a te rozpływają się w powodzi serwisów streamingowych. I wtedy popularnością zaczynają się cieszyć płyty winylowe – powstają sklepy dla koneserów, wychodzą edycje kolekcjonerskie.
Nie zawsze jednak powrót Realnego przybiera tak łagodną formę. Czasem wypierana materialność powraca w sposób tragiczny albo rozczarowujący. Na przykład gdy czytamy o warunkach pracy w dalekowschodnich fabrykach, o których istnieniu chcielibyśmy zapomnieć. Albo kiedy osiedle wspaniale wyglądające na wizualizacjach okazuje się estetycznym potworkiem, który jakby ugina się pod rzeczywistym ciężarem materiałów.
Opowieść o bitcoinowej gorączce to kolejna odsłona ucieczki i powrotu, tym ciekawsza, że wpisuje się w liczącą tysiące lat historię.
Pierwsze płacidła, czyli środki pośredniczące w wymianie, takie jak muszelki, wybierano ze względu na określone cechy. Optymalny rozmiar i trwałość zapewniały płynność transakcji. Towar można było więc wymienić na muszelki, zabrać je do łodzi i popłynąć na kolejną wyspę. Kluczowa była także ograniczona dostępność. Gdyby muszli było zbyt dużo, wystarczyłoby zanurkować, by wyłowić fortunę.
Analogiczne zalety ma złoto. Nie utlenia się, dobrze wytrzymuje próbę czasu, łatwo je podzielić. Co najważniejsze, całe złoto wydobyte w dziejach zmieściłoby się w sześciennej hali o krawędzi 20–50 m! (większość źródeł skłania się ku tej niższej wartości).
Kryptowaluty takie jak bitcoin przynoszą obietnicę niematerialnego rozwiązania tych samych problemów. Łatwość transakcji jest zapewniona przez jej cyfrowy charakter. W przeciwieństwie do zwykłego pieniądza cyfrowego, który gromadzimy na koncie w banku, kryptowaluty opierają się na sieciach peer-to-peer. Można je porównać do komputerowej demokracji, w której każda maszyna podłączona do sieci pełni funkcję i klienta, i serwera. Stąd rozproszony charakter kontroli i brak instytucji emitenta. Unikatowe połączenie jawności i nieuchwytności. Transakcje łatwo wykonać i zweryfikować, ale trudno wytropić.
Bitcoin może być także fascynującą odpowiedzią na kwestię ograniczonej dostępności. Możemy oczywiście zarobić bitcoina, gdy ktoś nam nim zapłaci. Ale nowe monety pojawiają się w systemie także w ramach procesu zwanego wydobyciem (ang. mining). Dołączając do sieci, zyskujemy szansę na wydobycie nowego bitcoina – tym większą, im większa jest moc obliczeniowa naszego serwera zwanego kopalnią. Całkowita podaż nowych monet w czasie nie zależy jednak od łącznej mocy „wydobywających” serwerów, a jedynie od liczby transakcji wykonywanych w danym czasie. Przypomina to sytuację, w której grupa dzieci rywalizuje o ograniczoną liczbę czekoladowych jajek schowanych w ogrodzie. Największe szanse ma ten, kto jest najbystrzejszy i poświęci zadaniu najwięcej czasu. Ale choćby wszyscy się bardzo wytężali, łączna liczba słodyczy się nie powiększy. Silniejsze i szybsze dzieci mogą je najwyżej sprzątnąć sprzed nosa słabszym. I jeszcze ciekawostka: zaplanowano, że całkowita liczba bitcoinów, które kiedykolwiek zostaną wydobyte, to 21 mln. Cyfrowe źródło stopniowo wysycha!
W jaki sposób na losach bitcoina może zaważyć powrót Realnego? Otóż wartość pojedynczej monety jest całkowicie niezależna od tego całego skomplikowanego cyfrowego systemu. Tak jak każdy inny towar ostatecznie warta jest ona tyle, ile ktoś jest skłonny za nią zapłacić. W miarę jak – w wyniku spekulacyjnej gorączki – rośnie wartość cyfrowych monet, opłaca się włączanie w sieć kopalni o coraz większej mocy. Każdy chce być tym silniejszym dzieckiem, które zabierze słodycze. Ten cyfrowy wyścig zbrojeń ma jednak całkiem realny koszt w postaci astronomicznego poboru energii elektrycznej. W różnych źródłach roczny koszt funkcjonowania bitcoinowej gorączki szacuje się na 20–30 TWh. To tyle co roczny pobór kraju wielkości Irlandii czy Danii. A ponieważ wielkie serwery najrozsądniej ustawiać tam, gdzie energia jest najtańsza, spora część tej mocy pochodzi z elektrowni węglowych. W ten sposób niematerialna waluta przyczynia się do emisji dwutlenku węgla i zanieczyszczenia powietrza.
Drugą formą spotkania z Realnym jest oczywiście pęknięcie spekulacyjnej bańki. Czarny scenariusz nie jest jednak konieczny, by ujawnił się problem realności cyfrowego bogactwa. Niedawno na liście najbogatszych ludzi świata zagościł Chris Larsen, współtwórca ripple – waluty podobnej do bitcoina. Posiadane przez niego jednostki są wyceniane w chwili pisania tego tekstu na niemal 40 mld dolarów. Jednak gdyby zapragnął je sprzedać, w wyniku nadpodaży natychmiast straciłyby one na wartości.
W mitologiach bajeczne bogactwa często były obłożone zaklęciami. Fortuna znikała po złamaniu określonego zakazu. W ten sposób mieszkańcy różnych zakątków świata opowiadali o zachowaniu równowagi i o tym, że co łatwo przyszło – łatwo pójdzie. Czy zderzenie z rzeczywistością przemieni bitcoina w kolejny symbol tego odwiecznego prawa? Zapewne tak. Warto jednak pamiętać, że powroty Realnego odbywają się raczej po spirali niż po kole. Nawet jeżeli bańka pęknie z hukiem, rynek walutowy po epoce bitcoina będzie już w innym miejscu niż przed jej początkiem. Upowszechnione przez kryptowaluty technologie zmienią obieg klasycznego pieniądza, a pewnie także nasze myślenie o oszczędnościach, inwestycjach czy kontroli nad transakcjami. I niewykluczone, że stare, dobre złotówki, dolary czy funty staną się wkrótce przedmiotem nostalgii.