— Niech pani mówi swobodnie, jesteśmy sami — powiedział inspektor Werner.
Mówiąc to, przyglądał się kobiecie, siedzącej po przeciwnej stronie biurka. Była młoda, ładna, z wyrazem popłochu w oczach. Ubrana starannie, nawet dość kosztownie. „Ale to zamożność świeżej daty, poznać po jej sposobie noszenia futra, iż jest to pierwsze futro w jej życiu” myślał inspektor.
— Moje nazwisko jest Frazer — powiedziała. — Mąż pracuje w towarzystwie asekuracyjnym „Zenit”. Nie wie, że zdecydowałam się udać do pana. Zrobiłam to na własną rękę…
— Słucham panią — powiedział inspektor.
Pani Frazer nerwowo zacisnęła dłonie na torebce.
— Mój mąż jest cenionym pracownikiem. Sumienny, przyzwoity, spokojny człowiek. Ciężką pracą dorabiał się awansów. Żyliśmy skromnie, oszczędzaliśmy. Przed rokiem mąż dostał mały spadek, kupiliśmy domek pod miastem. Wszystko dobrze się układało…
— Co zaszło? — spytał inspektor.
— Przed tygodniem zaczęły przychodzić listy. Dziś przyszedł trzeci… i boję się, że ostatni. Ostatni przed katastrofą. Nie mogłam już czekać, musiałam zaryzykować…
— Jakie listy? Ma je pani przy sobie?
— Nie śmiałam wykraść je mężowi. Ale umiem każdy na pamięć. Są adresowane do męża. Niepodpisane. Złożone z liter wyciętych z gazety i nalepione na papier. Pierwszy brzmiał: „Oddaj co się należy albo zginiesz”. Gdy ten list przyszedł, myśleliśmy, że to jakiś głupi kawał. Ale po dwóch dniach przyszedł następny. „Zmieniłeś nazwisko ale wiemy że jesteś Thompsonem. Oddasz forsę, albo kula w łeb. Czekamy. Adres ten sam co 12 lat temu. Nie waż się zawiadamiać policji”. Po tym liście przestaliśmy już myśleć, że to żart. Baliśmy się iść na policję. Zachodziliśmy w głowę, co to wszystko może znaczyć. Czego chcą od męża? Jakich pieniędzy? Kto to jest Thompson? Ci ludzie najwyraźniej się mylą, biorą męża za kogoś innego. Ale jak ich o tym przekonać? Gdzie ich szukać? O żadnym adresie mąż przecież nie wie. A oni grożą…
— Co było w trzecim liście?
— Trzeci brzmiał: „Termin do soboty, jak nie, to śmierć”. A dzisiaj jest już piątek, panie inspektorze…
— Ja wiem, kto to jest Thompson — powiedział inspektor, zapalając papierosa. — Proszę mi powiedzieć, jak dawno zna pani swojego męża?
— Poznaliśmy się dziesięć lat temu i niedługo potem pobraliśmy się. Pracował już wtedy w „Zenicie”. O nie, na pewno nie jest żadnym Thompsonem, nie miał żadnego powodu by zmieniać nazwisko.
— Jeśli byłby Thompsonem, to miałby powód zmienić nazwisko. Przed 12 laty trzech gangsterów dokonało napadu na bank. Wynieśli pół miliona. Dwóch gangsterów złapano, bez łupu. Miał go przy sobie trzeci z nich, najmłodszy, początkujący w tym rzemiośle. Nazywał się Thompson, tyle o nim wiadomo. Nigdy go nie złapano. Tymczasem tamci dwaj pewnie już odsiedzieli karę i znów są na wolności. Teraz pani rozumie?
— Rozumiem… — powiedziała cicho kobieta. — Ale dlaczego myślą, że właśnie mój mąż jest tym Thompsonem? To jakaś tajemnica. Ale oni mogą go zabić, panie inspektorze. Zabiją go, jeśli nie będziemy się bronić. Załamała ręce i błagalnie patrzyła na inspektora.
— Czy jest pani pewna, że mąż niczego przed panią nie ukrył? Niczego ze swej przeszłości?
— Jestem pewna. Jeśli go zabiją, to zginie najporządniejszy, najniewinniejszy człowiek jaki chodzi po świecie — powiedziała pani Frezer stanowczo.
Wstała i wyprostowała się, jak by czerpiąc otuchę ze swej wiary w męża. „A może nadrabia miną, może w głębi ma wątpliwości” pomyślał inspektor.
— Niech pani opowie mężowi o naszej rozmowie — powiedział. — Nie wychodźcie z domu, nie otwierajcie na dzwonki. Czekajcie na mój telefon.
Gdy zamknęły się drzwi za panią Frazer, inspektor przeszedł do sąsiedniego pokoju. Siedzący przy biurku młody człowiek uśmiechnął się do inspektora i nacisnął guzik skrzyneczki stojącej na biurku.
— Audycja skończona, inspektorze? — spytał.
— Dobre urządzenie, oszczędza mi powtarzania moim asystentom wszystkiego własnymi słowami — powiedział inspektor, wskazując na skrzyneczkę. — Teraz do rzeczy. Co o tym myślisz, Handy? Czy pamiętasz w ogóle sprawę tego napadu na bank?
— Gdy tu nastałem, już należała do dawnych historii, które starsi koledzy opowiadają na dyżurach. Wiem, że złapano Felmana i Guerdę, Thompson zwiał. Zdaje się, że miesiąc temu Felman i Guerda wyszli z więzienia. I wpadli na trop Thompsona.
— Albo myślą, że wpadli. Mogli mieć fałszywą informację. Frazer może być mimo wszystko niewinny. Co nie przeszkadza, że sprzątną go. Nie własnoręcznie, naturalnie. Wynajmą do tego specjalistę.
— Czy wiadomo, jak wyglądał Thompson?
— Nie mamy jego zdjęcia ani odcisków, był nienotowany. Możemy tylko stwierdzić, jak wygląda Frazer. Ale daleko nas to nie zaprowadzi.
— Frazera chyba znam, byłem parę razy w „Zenicie” w różnych sprawach — powiedział Handy.— Ale trudno by mi było go opisać, to taki przeciętny typ, nie rzuca się w oczy.
— Jest ktoś, kto mógłby rozpoznać Thompsona. Mało kto o tym wie, ale ja wiem, że przed napadem Thompson mieszkał z dziewczyną znaną jako Zmokła Fanny. Postaraj się dowiedzieć co się z nią stało, mamy przecież swoje chody w tym środowisku.
Po dwóch godzinach Handy wszedł do gabinetu inspektora z triumfującą miną.
— Mam adres Zmokłej Fanny — powiedział.
— Brawo, poślij po nią kogoś, niech ją tu przyprowadzi. Ja ściągnę Frazera.
— Zróbmy tak, inspektorze: ja wezmę Frazera do swojego pokoju i zajmę go rozmową, a pan przyjmie Zmokłą Fanny tu u siebie i w pewnej chwili odchyli pan drzwi na tyle, by mogła rzucić okiem.
— Przypuszczam, że to na razie wystarczy — powiedział inspektor ujmując słuchawkę telefonu.
W pół godziny potem Frazer był już w poczekalni biura. Inspektor zamienił z nim parę słów i oddał go pod opiekę Handy’ego.
— Handy pomaga mi w pańskiej sprawie, niech pan mu opowie jeszcze raz historię, którą słyszałem z ust pani Frazer.
To mówiąc, inspektor obserwował Frazera. Rzeczywiście człowiek ten niczym szczególnym się; nie odznaczał, wyglądał na solidnego urzędnika, dokładnie tak jak w opowiadaniu żony. Był zastraszony, niepewny czy dobrze robi oddając się pod opiekę policji, ogółem jednak robił dobre wrażenie.
Gdy znikł za drzwiami pokoju Handy‘ego, inspektor wrócił do swego gabinetu. Po chwili wprowadzono tam Zmokłą Fanny.
Była to młoda jeszcze kobieta, dość niedbale ubrana, o podniszczonej twarzy i obojętnych czach, które wiele już widziały. Ale ożywiła się natychmiast gdy padło nazwisko Thompsona.
Tak, żyła z nim. Tak, wie że brał udział w napadzie na bank. Ale porzucił ją jeszcze przedtem, zostawił ją w nędzy. Znienawidziła go i nigdy mu nie przebaczy. O, pozna go na końcu świata. Z ochotą wyda go policji, niech ma za swoje. Cóż z tego, kiedy nikt nie wie, co się z nim stało.
Inspektor podszedł do bocznych drzwi, przywołał ją gestem i bezszelestnie odchylił drzwi. Przez szparę widać było dokładnie Frazera siedzącego przed biurkiem. Następnie inspektor szybkim ruchem zamknął drzwi i zwrócił się do Fanny. Była blada, wstrząśnięta.
— To jest Thompson — powiedziała cicho.
— Jest pani tego pewna? Gotowa pani rozpoznać go pod przysięgą?
— To jest na pewno Thompson, gotowa jestem przysiąc sto razy.
— Wezwiemy panią, teraz może pani już iść — powiedział inspektor.
W pięć minut potem informował Handy’ego o wyniku konfrontacji.
— Damy na dzisiejszą noc dyskretną osłonę Frazerom, nie chciałbym żeby Felman i Guerda sprzątnęli Frazera nam przed nosem — powiedział. — Jutro sprowadzimy tu Fanny i Frazera i załatwimy sprawę definitywnie.
Lecz następnego dnia rano tylko Frazer, w towarzystwie żony, zjawili się w biurze inspektora. Zmokłej Fanny żadne już wezwanie nie mogło dosięgnąć. Znaleziono ją martwą w jej mieszkaniu. Nie żyła od kilku godzin. Zginęła od kuli pistoletu.
— Zginęła, lecz zdążyła rozpoznać wczoraj Thompsona — powiedział inspektor do Frazera. — Była tu wczoraj i patrzyła przez drzwi, gdy siedział pan w sąsiednim pokoju.
Pan Frazer milczał, skonsternowany. Pani Frazer zawołała gwałtownie:
— To nieprawda. Ta kobieta skłamała!
— Jaki miałaby w tym interes? — spytał łagodnie inspektor.
Wstał i powiedział:
— Czas skończyć sprawę.
Handy brzęknął kajdankami i zbliżył się do Frazera. Inspektor zatrzymał go ruchem ręki.
— Pan Frazer nie jest Thompsonem — powiedział. — Jest uczciwym, spokojnym człowiekiem, za jakiego zawsze uważała go jego żona…
Tu nowelka się przerywa. Jakie jest rozwiązanie tej historii? Czy Fanny skłamała? Inspektor twierdzi jednak, że nie miała do tego powodu. Dlaczego zatem uwolnił Frazera od podejrzenia? Spróbujcie znaleźć logiczne zakończenie tej nowelki. Prawidłowe rozwiązanie zagadki jest poniżej.
W pięć minut po zwolnieniu pana Frazera, inspektor Werner w takich słowach zdawał sprawę swemu zwierzchnikowi z rozwiązania „sprawy Thompsona”
– Na właściwy trop wpadłem dopiero gdy doniesiono mi o śmierci Fanny. Pomyślałem, że morderstwo musi być w związku z jej zeznaniem. Postawiłem sobie pytanie: czy wczoraj skłamała, czy powiedziała prawdę?
Jeśli skłamała, to chyba tylko z namowy prawdziwego Thomsona, z którym wbrew temu co mówiła, mogła być w kontakcie. Ale w takim razie kto ją zabił? Jeżeli fałszywie wskazała Frazera, to zapewniła prawdziwemu Thompsonowi zupełne bezpieczeństwo, i przed policą i przed dawnymi kolegami. Nie miał powodu jej zabijać.
A jeśli po prostu pomyliła się? Jeżeli oczy ją zawiodły? W takim razie skutek ten sam, Thomphson nie miał powodu do morderstwa.
Przyjąłem zatem, że powiedziała prawdę, i dlatego zginęła. Thompson zabił ją, zanim przyszło do oficjalnej konfrontacji. Ale to nie Frazer ją zastrzelił. Przyjmując nawet, że wiedział iż była tu wczoraj (co jest mało prawdopodobne), nie mógł popełnić morderstwa, ani on, ani jego żona, gdyż oboje byli przez całą noc pod obserwacją policji.
A zatem: powiedziała prawdę, lecz Frazer nie był Thompsonem. Jaki jest z tego wniosek? Czy już pan zgaduje, panie komisarzu? Nie? A przecież to proste:
Zobaczyła przez drzwi Frazera w rozmowie z Handym. Powiedziała „to jest Thompson”. A ja nie spytałem, który to z dwóch mężczyzn. Teraz wiemy, że nie Frazer. A zatem – Handy!
Handy jest Thompsonem. Wstąpił do policji, bo tu był najlepiej kryty, i mógł kierować wypadkami, jak chciał. Wiedział, że Feldman i Guerda wyszli z więzienia i będą szukać wspólnika. Przez swe kontakty, podsunął im wiadomość, że Thompson przezywał się Frazerem. Wybrał Frazera, którego znał z „Zenitu”, gdyż Frazer był w odpowiednim wieku i z grubsza do niego podobny. Tamci poszli ślepo za tą informacją… i byliby zabili Frazera, gdyby pani Frazer nie zdecydowała się przyjść do mnie.
To była niespodzianka dla Handy’ego. Ale spotkała go druga niespodzianka: przypomniałem sobie Zmokłą Fanny. I wówczas Handy zagrał va banque: pozakażał się zmokłej Fanny w rozmowie z Frazerem. Wiedział, że Fanny rozpozna Thompsona, lecz przypuszczał, i słusznie, że nie spytam, którego z nich ma na myśli. Ale przy regularnej konfrontacji prawda musiała wyjść na jaw, dlatego zastrzelił ją w nocy ze swego służbowego pistoletu.
I w ten sposób, po 12 latach, sprawa Thompsona jest wreszcie rozwiązana, panie komisarzu.
Tekst pochodzi z numeru 803/1960 r. (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.