Czytanie to przywilej Czytanie to przywilej
i
Fot. Paweł Jasnowski
Przemyślenia

Czytanie to przywilej

Paweł Jasnowski
Czyta się 13 minut

Swoją bibliotekę budują od czasu, gdy mieli po 19 lat i kupno każdej książki było świętem. Dziś, ponad 30 lat później, w swoim krakowskim domu mają specjalnie zaprojektowaną bibliotekę. Bez książek nie byliby tym, kim są – mówią zgodnie Anka i Wilhelm Sasnalowie.

Gdy ich odwiedzam, właśnie odpoczywają po podróży i pracy na planie. Ich ostatni film, Człowiek do wszystkiego według powieści Roberta Walsera, czeka jeszcze na montaż.

Wspólna praca nad filmami przyszła dość naturalnie. Wilhelm, jeden z najwybitniejszych polskich artystów współczesnych, interesował się obrazem i dźwiękiem. Dla Anki, reżyserki i scenarzystki, najważniejszy był tekst. Film połączył oba te doświadczenia. Ostatnio, jak mówią, trochę się w tej wspólnej pracy rozstali. Walserowska opowieść to już film niemal w całości zrobiony przez Wilhelma.

Spotykamy się w ich krakowskim domu, do którego wrócili po rocznym pobycie w Stanach. Stoimy z Anką w kuchni przy kubkach wody oraz mocnej kawy. Między nogami przemykają kot Cukierek i pies Luna. Po chwili zjawia się Wilhelm i przechodzimy na taras.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Paweł Jasnowski: Co teraz czytacie?

Wilhelm Sasnal: Ja ostatnią książkę Hanyi Yanagihary, Do raju. Zacząłem też Róże Orwella Rebekki Solnit. Ale wrócę do niej dopiero po tej pierwszej. Rzadko odkładam zaczęte książki.

Anka Sasnal: Ja kończę inną powieść Yanagihary, Ludzi na drzewach. Zazwyczaj czytam kilka rzeczy naraz. Teraz są to Łakome Małgorzaty Lebdy, Zmiana, czyli ostatnia książka Édouarda Louisa, Szóste wymieranie Elizabeth Kolbert i po raz kolejny Rebeccę Solnit, ale to już lektury związane ze scenariuszem, nad którym teraz pracuję. Kończę też słuchać książkę Mikołaja Grynberga Jezus umarł w Polsce. Ale dozuję ją sobie, bo to bardzo przygnębiająca lektura. Czy tego chcemy, czy nie, czytając Grynberga, musimy wrócić do przeszłości. W Polsce znowu ludzie ukrywają się w lesie, umierają z wycieńczenia. Znowu się na nich poluje, donosi. A ci nieliczni, którzy im pomagają, czynią to pod osłoną nocy, w ukryciu. Kilka lat temu zrobiliśmy film Słońce, to słońce mnie oślepiło na podstawie powieści Obcy Alberta Camusa. To był początek tzw. kryzysu uchodźczego w Europie, dramat Lampedusy. I my sobie w tym filmie zadaliśmy pytanie, co by było, gdyby u bram polskiego raju stanęli inni, obcy. Rzeczywistość udzieliła nam bardzo szybko brutalnej odpowiedzi. I jak się wydaje, ta odpowiedź jest coraz bardziej bezwzględna.

W.S.: Ze mną zwykle jest tak, że kiedy wracam z pracowni, biorę książkę, kładę się gdzieś na sofie i czytam. Niestety od czasu ostatniego planu filmowego, czyli od dwóch miesięcy, mój umysł nie jest zorientowany na czytanie. Nie mogę wejść w tryb głębokiej lektury. Za bardzo pochłania mnie myślenie o nowym filmie. Scenariusz na podstawie powieści Człowiek do wszystkiego Roberta Walsera napisałem jeszcze w Stanach. Trochę też ze względu na ten projekt wróciliśmy do Polski. Zdjęcia odbyły się pod Krakowem w willi Domańskich, do współpracy zaprosiliśmy m.in. Piotrka Trojana, Andrzeja Konopkę i Agnieszkę Żulewską. Specjalnie na użytek filmowej scenografii namalowałem kilka obrazów, które będą pokazywane na wystawie w Stedeljik Museum wiosną przyszłego roku. Są to obrazy, które nawiązują do czasów powstania książki, czyli narodzin kubizmu. Mogę jeszcze powiedzieć, że oprócz sztuki w filmie silnie wybrzmi muzyka.

Książka z biblioteki Anki i Wilhelma Sasnalów, fot. Paweł Jasnowski

Siedzimy na fotelach otoczeni zielenią. Do stolika kawowego raz po raz podbiega Luna. Tuli się, charczy z zadowolenia, po czym znika w ogrodzie, by po chwili wystawić pysk ponad trawę.

Pracując nad filmem, czytacie czy raczej odkładacie lekturę na bok?

A.S.: Tworzenie filmu zaczynam od czytania książek, które mogą wspierać moją pracę nad scenariuszem. Czasem pochłania mnie to bardziej niż samo pisanie, co jest oczywiście pułapką (śmiech). Na planie lektura nie jest możliwa – nie ma przestrzeni ani realnej, ani mentalnej. Kilka ostatnich miesięcy to był bardzo intensywny dla nas okres: wróciliśmy do Polski i w dosyć szalonym tempie zrobiliśmy zdjęcia do filmu, więc teraz musimy dużo rzeczy ułożyć od nowa, wejść w rytm, również czytelniczy. Ale nie byłoby naszych filmów i wielu obrazów, gdyby nie książki.

W.S.: Ja większość literatury poznaję przy malowaniu. Zwykle włączam muzykę albo audiobooki. To cudowna rzecz, za którą bardzo tęsknię i która pomaga mi w pracy. Często obrazy oglądane po latach łączą mi się wyraźnie z książkami, których słuchałem w czasie malowania. W Los Angeles, gdzie spędziliśmy ostatni rok, malowałem trochę z tamtego doświadczenia, tamten świat, a jednocześnie byłem zahaczony tutaj, bo słuchałem książki Cham i pan Andrzeja Chwalby oraz Kopernik. Rewolucje Wojciecha Orlińskiego. 

Słuchanie audiobooków to dla Was ważna forma lektury?

A.S.: Tak, chociaż dla mnie ma chyba jednak bardziej charakter zastępczy i praktyczny, żeby nie mieć poczucia zmarnowanego czasu np. w trakcie domowych porządków. Słucham też książek w samochodzie.

W.S.: Anka jest długodystansową kierowczynią.

A.S.: Ale to właśnie za sprawą audiobooków. Jeżeli mam dobrą książkę do słuchania, mogę pokonywać naprawdę długie dystanse. 1800 km przez góry w ciągu doby – to chyba nieźle. Ale odpoczywałam!

W.S.: Ja z kolei przez długi czas słuchałem książek nagranych przez Ksawerego Jasieńskiego – uwielbiam sposób, w jaki czyta, jego głos. Nawet najgorsza książka przeczytana przez niego jest warta posłuchania. Niestety tylko część tego zbioru jest dostępna w domenie publicznej. Anka śmieje się, że wybieram ramoty, takie jak Wojna i pokój czy W poszukiwaniu straconego czasu.

Z tego słuchania powstają jakieś obrazy?

W.S.: W Stanach zainteresowałem się amerykańskim epizodem biografii Thomasa Manna. W 1939 r. pisarz przeniósł się do USA: najpierw do Princeton, a potem do Kalifornii. Fascynowały mnie m.in. nagrywane przez niego odezwy do narodu niemieckiego, przesyłane do Wielkiej Brytanii i tam nadawane. Interesowała mnie siła przekazu, głosu, nowoczesność medium. Byłem przekonany, że Mann został pochowany właśnie w Stanach. Myliłem się. Jego grób znajduje się w Szwajcarii. Zachowały się osobliwe fotografie z tego pogrzebu. Jedno ze zdjęć zostało zrobione z pewnej odległości, może z ukrycia, jakby przez przypadkową osobę. Będąc w Stanach, myślałem o tym dużo, słuchałem Czarodziejskiej góry i malowałem serię obrazów z tego pogrzebu, wykorzystując właśnie to zdjęcie.

Zdarzały Ci się prace bezpośrednio inspirowane literaturą?

W.S.: Tak, namalowałem m.in. portrety Władysława Broniewskiego, Sigrid Nunez, ale też właśnie portret Ksawerego Jasieńskiego, którego uważam za pośrednika między mną a światem literatury.

A.S.: Wili malował także okładki książek, np. Utwory rozproszone Dygata, Poematy i poezje Broniewskiego, ale też komunijny modlitewnik czy podręcznik do przysposobienia obronnego z lat 90.

W.S.: W tym wypadku akurat nie tyle treść była ważna, ile raczej książki jako przedmioty, coś w rodzaju malarskiej inwentaryzacji rzeczy z najbliższego otoczenia.

A.S.: Może nie powinnam tego mówić, ale są takie wydania, za którymi nie przepadamy. Brzydkie i głupie okładki zdzieramy i Wili robi nowe.

Jak powstawała Wasza biblioteka?

A.S.: To są książki gromadzone przez lata. Sprowadzaniem ich do domu zajmuję się głównie ja. Ostatnio rozmawialiśmy o tym, czy powinniśmy je jeszcze kupować.

W.S.: Mam lęk przed gromadzeniem przedmiotów. Boję się, że ta biblioteka kiedyś spadnie nam na głowę.

A.S.: Ja się z tym nie zgadzam. I mam zamiar nadal uprawiać ten proceder (śmiech). Wili po prostu stał się kindlowcem. Wracając do twojego pytania: początki naszej wspólnej biblioteki to okres studiów – w moim przypadku była to filologia polska – kiedy zamieszkaliśmy razem. Mieliśmy wtedy po 19 lat. Początkowo to były książki przywiezione z naszych domów. Nie mogliśmy sobie pozwolić na własne, kupowałam je tylko w dniu stypendium. Zawsze był to bardzo przemyślany zakup. Miałam wtedy swoje ulubione księgarnie, m.in. Podwale czy nieistniejącą już Hetmańską. Spędzałam tam bardzo dużo czasu. Pamiętam, że obiecywałam sobie, że jak będziemy mieć kiedyś pieniądze, to będę kupować książki. Udało się spełnić to marzenie. Szczerze mówiąc, teraz jestem chyba uzależniona. Chodzę głównie do krakowskich księgarni Lokator i Karakter, ale wciąż bardzo lubię Podwale.

Jest jakiś klucz do tej biblioteki? Książki są na dole – w samym sercu domu – i w większej części na górze, na antresoli.

A.S.: Regały na górze, czyli antresola do czytania, to moje ukochane miejsce w domu – specjalnie wymyślone, zaprojektowane. Znajduje się tam głównie fikcja. W dolnej części jest literatura związana z Zagładą – to jest dla mnie chyba najważniejszy zbiór. Najważniejszy regał. Ale też oczywiście książki Wilego, albumy. Dużo książek jest w pracowni, która znajduje się w osobnym budynku – musiałam je już wyprowadzić z domu. Są to głównie serie wydawnicze, np. „Krytyki Politycznej”, wydawnictwa Czarne, jak również czasopisma, słowniki, biografie. Książki, które straciły na ważności, lecz trudno się z nimi rozstać.

W.S.: Muszę chyba zastrzec, że to tak naprawdę biblioteka Anki. Ja zwykle podążam w czytaniu za nią.

Książka z biblioteki Anki i Wilhelma Sasnalów, fot. Paweł Jasnowski

Na dole są jednak książki gospodarza. Jest ich rzeczywiście mniej, ale są bardzo różnorodne. Znajduje się tu m.in. zbiór wcześniej niepublikowanych tekstów Marka Fishera, The Emigrants Sebalda, American Pastoral Philipha Rotha czy tom opowiadań Thomasa Pynchona Slow Learner. W domu są także wspólne czasopisma – „Lampa” czy choćby „Przekrój”. Ten ostatni podzielony na roczniki i oprawiony.

Według jakiego klucza układacie książki?

A.S.: Są ułożone alfabetycznie, ja się tym zajmuję. Daje to czasem osobliwe, zaskakujące zestawienia autorów i tytułów na półce, co mnie niezmiennie bawi. Przez krótki czas Mann stał obok Masłowskiej. Moja mama była bibliotekarką, pracowała w miejskiej bibliotece w Tarnowie. Przychodziłam do niej po szkole, siedziałam w czytelni, pomagałam układać książki. Uwielbiałam to. A w domu bawiłyśmy się z moją siostrą w bibliotekę: mama przynosiła jakieś stare karty katalogowe i myśmy to wypełniały; wymyślałyśmy też nowe tytuły. Domowa biblioteczka była raczej skromna – polska klasyka. Pamiętam, że mama przynosiła także książki wypożyczane dla sąsiadów, ale były z tego tylko kłopoty, bo potem nie oddawali na czas.

Jakie miejsce w Waszej bibliotece zajmują publikacje dotyczące sztuki?

W.S.: Nie kupujemy książek o sztuce, przestaliśmy to robić. Dostawaliśmy ich dużo z galerii i muzeów. Większość wynieśliśmy do pracowni. Kacper, nasz syn, zajmuje się historią sztuki, więc to on głównie z nich korzysta; to jest zbiór książek dla niego. Chociaż kiedyś albumy o sztuce były ważne, np. Sztuka polska 1890‒1980 Andrzeja Olszewskiego, jedna z najważniejszych dla mnie książek. Ale też Die Kunst der Gegenwart. 1960 bis heute Philipa Ursprunga, czyli sztuka współczesna po roku 1960. To z niej czerpałem wiedzę o tym, co się działo w sztuce w czasach przedinternetowych.

A.S.: Książki o sztuce kupowaliśmy, gdy możliwości podróży i bywania w muzeach czy galeriach były dla nas bardzo ograniczone. Tylko dzięki albumom mogliśmy wejść ze sztuką w jakąś relację.

W.S.: W moim rodzinnym domu były książki o sztuce, ale przez akademię paradoksalnie przestałem do nich wracać. Miałem odrzut od historii sztuki. Interesowała mnie wyłącznie sztuka współczesna. Cała reszta kojarzyła mi się z ASP, z czymś anachronicznym i wstecznym. Podtrzymuję zresztą to, co wielokrotnie mówiłem o akademii. Teraz, gdy bywamy w muzeach, zdarza nam się kupować książkę jako pamiątkę po kolekcji.

A.S.: Dawniej kupowałeś też albumy w antykwariatach.

W.S.: Tak, byłem zafascynowany publikacjami krajoznawczymi dotyczącymi Polski i świata. Były to książki robione w technice rotograwiury, wydawane bodaj od lat 50. do 80. Często wykorzystywałem je w malowaniu. Może nie w bezpośredni sposób, ale były dla mnie inspirujące.

A.S.: Ważny był np. album o Bałtyku Zielonym szlakiem polskiego wybrzeża. Książka i zdjęcia z niej zostały zresztą wykorzystane w naszym filmie Nie zgubiliśmy drogi.

Pamiętacie swoje pierwsze ważne lektury?

W.S.: Nie będę ściemniać: nie czytałem dużo. W moim domu były książki. Mama miała specjalny talon, który dawał jej pierwszeństwo w kolejce po nie, ale to się nie przekładało na jej czytelnictwo. A ja? Nie przemawiało do mnie słowo pisane, tylko ilustracje i obrazy, które znajdowały się w tych książkach. Całą moją prawdziwą przygodę czytelniczą zawdzięczam Ance. Choć oczywiście miewałem wcześniej fascynacje. Imponowały mi w pewnym momencie dezynwoltura i anarchiczność w książkach Ireneusza Iredyńskiego (jego Ukryte w słońcu), który – jak teraz o tym myślę – nie wytrzymuje próby czasu. Jako dziecko byłem też absolutnie zakochany w Tytusie, Romku i A’Tomku. Pamiętam czas, kiedy biegałem do kiosku ruchu, żeby kupić „Świat Młodych”, bo tam na ostatniej stronie drukowany był pasek z nowymi przygodami.

Komiks znajduje się na dole. Obok siebie stoją Guy Delisle, Maciej Sieńczyk, Alison Bechdel, Marjane Satrapi i Maus Arta Spiegelmana, na podstawie którego w 2001 r. Wilhelm stworzył cykl pięciu obrazów. Jest również jego komiksowa Lawa, która ukazała się przy okazji wystawy w nowojorskiej Anton Kern Gallery.

W.S.: Pamiętam jeszcze powieść Raz w roku w Skiroławkach Zbigniewa Nienackiego i to, że czytałem ją w ukryciu.

A.S.: To pornograficzna literatura czasów PRL-u. Większość osób z naszego pokolenia czytało Nienackiego, gdy rodziców nie było w domu. Literacko to są rzeczy klasy B albo nawet C (śmiech).

Książka z biblioteki Anki i Wilhelma Sasnalów, fot. Paweł Jasnowski

A jakie książki były dla Was najważniejsze, formujące?

A.S.: To trochę niemożliwe odpowiedzieć na takie pytanie. Ale z pewnością Tadeusz Różewicz i Albert Camus. Różewicz to dla mnie ważna postać. Nie przeczytałam z rozmysłem jego biografii Magdaleny Grochowskiej ‒ po prostu się bałam, nie chciałam sobie tego robić. Jeśli chodzi o Camusa, to kiedy byłam w podstawówce, w 5 albo 6 klasie, lekturą szkolną była książka Ireny Jurgielewiczowej Ten obcy. Mój ojciec, który nie był jakimś wielkim czytelnikiem – czytał, ale nie znał się za bardzo na literaturze – poszedł do księgarni i wiedząc, że mam tę lekturę do przeczytania, kupił książkę. Tyle że Obcego Camusa, a nie Jurgielewiczową. Przeczytałam więc Camusa w podstawówce. Oczywiście nic z tej książki nie zrozumiałam, ale został we mnie jakiś niepokój. Czytałam ją w życiu wiele razy, zrobiliśmy na jej podstawie film Słońce, to słońce mnie oślepiło. I wiem, że jeszcze do niej wrócę.

W.S.: Obcy także dla mnie był ważny. Kilka lat temu w prezencie urodzinowym dostałem audiobook, Anka specjalnie dla mnie przeczytała Obcego. Kiedy się poznaliśmy, czytaliśmy wspólnie inną książkę Camusa ‒ Wygnanie i królestwo. Pamiętam, że zrobiło to na mnie wrażenie.

A.S.: Znajduje się w tym zbiorze wspaniałe opowiadanie, które traktuje może nie o naszym życiu, ale o pewnych jego momentach (śmiech). Bohaterem jest artysta malarz. Pojawia się w tej książce rozdarcie między solidarnością a samotnością, między izolacją a byciem przy i z. Bardzo długo to napięcie dobrze opisywało nasz związek. Ale wydaje mi się, że mamy to już za sobą.

W.S.: Tak, znaleźliśmy balans. Wracając do ważnych książek, na pewno Orwellowski Folwark zwierzęcy i 1984 były istotne. Tym lekturom niewątpliwie towarzyszył młodzieńczy zachwyt.

A.S.: Myślę, że moja lista ulubionych pisarzy bardzo się zmieniła. Wciąż obecni są J.M. Coetzee i W.G. Sebald. Ale muszę powiedzieć o ważnych dla mnie pisarkach – Aglaja Veteranyi, Herta Müller, Doris Lessing, Sigrid Nunez, Lidia Yuknavitch. Do filmu Nie zgubiliśmy drogi, który jest też o czytaniu, przygotowałam listę książek. Kolejność nie jest przypadkowa, tytuły tworzą rodzaj poetyckiej opowieści. W jednej ze scen główna bohaterka recytuje do kamery ten tekst. Scena nie weszła do filmu, ale i tak bardzo ją lubię. Były tam m.in. takie książki, jak Huśtawka oddechu Herty Müller, Ciemny kraj J.M. Coetzeego, Rzeczy, których nie wyrzuciłem Marcina Wichy i Kto znajduje, źle szukał Aglai Veteranyi.

A co poza powieściami?

A.S.: Młodzieńcze fascynacje poetyckie, czyli Broniewski.

W.S.: Ja jeszcze wrócę do Tytusa, Romka i A’Tomka. Nie wiem, czy ktokolwiek z czytelników chciałby być kimś innym niż Tytusem. Tytus jest najbardziej imponujący z tej trójki, jest małpą i jednocześnie ma w sobie ten anarchiczny rys. Myślę, że taki bohater zostawia ślad. To dlatego nie masz później problemu z tym, żeby wybrać osobną ścieżkę, a nie drużynowego lub harcerza ZHP, kogoś, kto się łatwo podporządkowuje. Poza wszystkim myślę, że Chmielewski miał wiele przeczuć i jest bardzo współczesny, chociażby ze względu na tego zwierzęco-ludzkiego bohatera. Mogę powiedzieć, że od zawsze towarzyszyło mi przekonanie o przynależności do świata fauny.

A.S.: To skądinąd kolejna z lektur, która powraca w filmie Człowiek do wszystkiego. Z poezji z pewnością jeszcze Świetlicki. To już nasze wspólne doświadczenie z przeszłości.

W.S.: Zgadzam się. Na młodym, niespecjalnie ogarniętym człowieku Świetlicki musiał robić wrażenie.

A.S.: Byłam na pierwszym albo drugim koncercie Świetlików. Do dziś zresztą przechowuję bilet. W tamtym czasie pojawiła się plotka na mieście, że jak śpiewał Świetlicki, to Miłosz zatykał sobie uszy (śmiech).

W.S.: To nie plotka. Zorganizowano wówczas spotkanie z Miłoszem i z tej okazji miały zagrać Świetliki. Miłosz rzeczywiście zatykał uszy, bo było dla niego za głośno.

Stoimy przed regałem przeznaczonym na książki o Zagładzie. Co z tych rzeczy było najważniejsze?

A.S.: Jest taki piękny słoneczny dzień Barbary Engelking, o losie Żydów szukających ratunku na polskiej wsi w latach 1942–1945. Nigdy wcześniej ani później nie przeżywałam tak fizycznie lektury. Czytanie to był chorobowy stan. Wszystkie te książki są jakoś ważne. Uzupełniają się. Budują obraz.

W.S.: Dla mnie bardzo ważny był na pewno Borowski ze swoją prozaicznością życia w obozie. I oczywiście Maus. Otwierało się go i miało pewność, że tego nie da się „wyłączyć”, odłożyć choćby na moment.

Pozbywacie się książek?

A.S.: Wyprowadzam te, do których ‒ jak mi się wydaje ‒ już nie wrócę, które tracą dla mnie ważność. Ale nie mogę się ich pozbyć zupełnie… Układam stos i robię selekcję. Książki, które zostają z nami, trafiają do pracowni, druga część – w cudze ręce. Czasem przy takich porządkach dzieją się dziwne rzeczy. Rok temu zostawiłam pudło książek już niechcianych i kilka dni temu zajrzałam do niego i pomyślałam sobie: „Jak ja mogłam to zrobić? Dlaczego ta książka w ogóle jest w tym pudle?”. A więc wracają! (śmiech) Bardzo lubię te porządki, bo często kończy się tym, że siedzę na podłodze i czytam. To wspaniały darowany czas lektury. Poza głównym obiegiem.

A jakie książki ofiarujecie znajomym i przyjaciołom?

W.S.: Anka wciska ludziom książki, które ‒ jak mówi ‒ powinni przeczytać.

A.S.: Daję takie niechciane prezenty (śmiech). To jest rodzaj przypieczętowania znajomości. Po udanych towarzyskich spotkaniach na odchodne wręczam ludziom książki. Oddaję na zawsze. Są to różne tytuły. Kontekst jest raczej towarzysko-sytuacyjny. Małą, prywatną dystrybucję zorganizowałam książce Koala Lukasa Bärfussa. Kupiłam kilka egzemplarzy i rozdałam.

Przechodzimy na górę. Fotel i stolik podręczny zajmują centralną część pomieszczenia. Przy oknie leżą stosy książek czekające na selekcję. Regał zamontowany na ścianie wypełniony jest szczelnie. Układ istotnie jest alfabetyczny. Białoszewski leży obok Bobkowskiego, Haupt obok Hustvedt, a Iwaszkiewicz obok Joyce’owskiego Ulissesa.

Czym dla Was jest literatura i co Wam daje?

A.S.: Znowu odwołam się do filmu Nie zgubiliśmy drogi, ponieważ bohaterowie, z którymi się bardzo utożsamiam, są ludźmi analogowymi, zależnymi od tekstu, dla których czytanie jest ucieczką, schronieniem i zarazem pułapką – czasami fikcja zastępuje im życie. Pewna postać mówi: „Jedynym sposobem, żeby przetrwać, jest czytanie książek”.

W.S.: Literatura jest sposobem na czytanie świata, na myślenie o nim. Gdyby nie te lektury, z pewnością inaczej patrzylibyśmy na rzeczywistość. Książka jest przede wszystkim narzędziem, które pozwala wymknąć się schematom percepcyjno-myślowym, tworzy też nowy rodzaj widzenia i doświadczenia. Na przykład po lekturze Zewu włóczęgi Solnit zupełnie inaczej patrzę na swoje bieganie albo jazdę na rowerze. To jest dla mnie jakaś forma włóczęgi, samotnej podróży, podczas której mogę być tylko widzem, obserwatorem. Ale chcę też powiedzieć, że czytanie i posiadanie czasu na lekturę to ogromny przywilej.


Wilhelm Sasnal:

Jeden z najważniejszych artystów w Polsce i ważna postać w światowej sztuce współczesnej. Znany głównie z malarstwa i filmu. Eksperymentuje z różnymi technikami, a jego dzieła często odwołują się do historii i osobistych doświadczeń. Prace artysty znajdują się w najważniejszych światowych kolekcjach muzealnych, m.in. w Museum of Modern Art i w Solomon R. Guggenheim Museum w Nowym Jorku, Tate Modern w Londynie czy Centre Pompidou w Paryżu.

Anka Sasnal:

Jest reżyserką, scenarzystką i redaktorką. Studiowała filologię polską na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie oraz gender studies na Uniwersytecie Jagiellońskim. W duecie z Wilhelmem zrealizowała kilka filmów pełnometrażowych, m.in. Z daleka widok jest piękny, Hubę, Słońce, to słońce mnie oślepiło czy – całkiem niedawno – Nie zgubiliśmy drogi.

Czytaj również:

Obcy w każdym z nas Obcy w każdym z nas
i
Fotos z filmu "Nie zgubiliśmy drogi", reż. Anka Sasnal i Wilhelm Sasnal, 2022 r.
Opowieści

Obcy w każdym z nas

Rozmowa z Anką i Wilhelmem Sasnalami
Mateusz Demski

Nie zgubiliśmy drogi, jedyny polski film, który w tym roku trafił do programu festiwalu Berlinale, to opowieść o donkiszoterii, stanie osobności, odmowie uczestnictwa w systemie i ucieczce – na własne życzenie – od społecznych norm. O tym wszystkim, jak również o obecności figury obcego w polskiej mentalności i uzależnieniu od czytania, mówią Anka i Wilhelm Sasnalowie, z którymi w Berlinie rozmawiał Mateusz Demski.

Mateusz Demski: Jedno z pierwszych zdań, które usłyszałem po pokazie Waszego filmu w Berlinie, brzmiało: „Można go potraktować jak test Rorschacha”.

Czytaj dalej