Déjà vu. Gra w skojarzenia? Déjà vu. Gra w skojarzenia?
Opowieści

Déjà vu. Gra w skojarzenia?

Joanna Kinowska
Czyta się 6 minut

„Wszystko to już było” – mówi do siebie bodaj każdy adept wszelkiej sztuki. Mówi też często widz. Odkąd jako rodzaj i całość stawiamy na nowoczesność (a nawet ponowoczesność), trudno nie słyszeć tego frazesu. Oczywiście wywołuje on najgorsze skojarzenia. Pogardę. Znienawidzony tak przez studentów, jak i autorów, a zastosowany w recenzji – mogiła. I to kombinowanie, żeby zrobić tak, żeby tego nie usłyszeć. Ludzka natura w pełnej krasie. Spragnieni unikatowości, rozpoznawalności, odmienności. Co by tu nowego?

Ludzka natura to akurat hasło przewodnie 17. edycji Fotofestiwalu w Łodzi (przy której można się już odciąć i nie wspominać poprzednich?). Rok temu Fotofestiwal postanowił ewoluować i poszerzyć swoje granice o gatunki, których dotąd się tu nie spodziewaliśmy. Kuratorzy mogli więc działać w dowolnym kierunku. Wybrali temat wiodący na czasie, wokół antropocenu, o zmianach w naturze dokonywanych przez ludzkość. Górnolotnie, szeroko. Bezpiecznie i wyraźnie (przy okazji Miesiąca Fotografii padło zresztą kilka słów o tematach festiwali). W tekście głównym i doborze wystaw skupili się co prawda na jednym aspekcie i rozumieniu tytułu. Ten drugi, ten ludzki – zostaje w skojarzeniach. I w domysłach.

Nie mogę nie pamiętać, bo utkwiło – przepraszam Czytelników – samopoczucie, które dosięgło mnie zaraz po wejściu do pierwszej sali centrum festiwalowego. Zobaczyłam wykresy i teksty, a w tle, obok, „na dokładkę” zdjęcie. Najpierw badania, research, notatki, dokumenty, czasem jakieś artefakty i dowody. Znów śledztwo. Przezwyciężyłam chęć omdlenia. „Wszystko to już było – pomyślałam. – Widać tak teraz muszą pracować artyści, życząc sobie w duchu, żeby nie cały festiwal na tym polegał”. Na szczęście to były wyjątki. Nawet lepiej: tę metodę pracy przyjął Mathieu Asselin w gigantycznym projekcie Monsanto®: śledztwo fotograficzne. Rok temu zdobył nagrodę w kategorii First PhotoBook w najbardziej prestiżowym konkursie fotoksiążkowym świata: Paris Photo-Aperture Foundation PhotoBook Award. Wielki projekt i wielka sława, pokazana premierowo w Polsce. I wrażenie też wielkie, wciągające i osaczające widza. Utrudniające ruchy. Treściowo i wizualnie. Młodzi mówią na to: petarda. Obraz czy pejzaż, czy portret, który wikła widza. Nie można przejść obojętnie.

Program główny został złożony z dziewięciu wystaw: projektów i wystawy zbiorowej. Była zatem potęga obrazu Claudiusa Schulze, a więc pełne powietrza przestrzenie, monumentalne i zjawiskowe Obrazy natury. Były prace ładne, cieszące oko z konceptem: Mandy Barker Poza nurtem: nie całkiem rozpoznane zwierzęta oraz Zupa. Cieszące też intelekt, prostym chwytem zagrane, mówiące plastycznie i wymownie o zanieczyszczeniu środowiska wodnego planety. „Cykl pozornie urokliwych fotografii może oczarowywać, jednak fakty dotyczące zanieczyszczenia oceanów plastikiem szybko sprowadzają nas na ziemię” – wyjaśniała kuratorka Peggy Sue Amison. Trudne dane, na lekko i pięknie. Podobnie zresztą w pracach Alberto Giulianiego. Kolekcja niebywałych miejsc, jakby z szalonego filmu science fiction. Podane przyjemnie, na wesoło. Można się rozpromienić. Nie czuć tu zagłady gatunku ani końca świata. Urokliwie.

Co chwila déjà-vu. Jakby zamiast Kalwarii, chasydów czy Romów – żelaznych tematów, poligonów reporterów – fotografowie uparli się na tematy naukowe i archiwizacyjne. „Wszystko już było”, i nawet podobnie zrobione. Drzwi do chłodni (z projektu Dornith Doherty) identyczne jak w niedawnym, głośnym projekcie Deposit Yanna Mingarda. Kriogenika i kolonizacja planet, centra badawcze i naukowe. Nowe i nieznane, a już obfotografowane jako elementy nowych narracji, w nowej epoce, bo znów na celowniku antropocen. Chyba się trzeba przyzwyczaić, ta nowa epoka będzie trwać kilka tysięcy lat…

Ale wracając do nowości i roku 2018, najlepsze z najlepszych projektów wybierane są do nagrody Grand Prix. Do oglądania 10 wystaw, bez tematu przewodniego (jaka ulga!). Różnorodność form, narracji, skojarzeń i tematów. W takim miejscu każdy znajdzie coś dla siebie. Nagrodę główną zdobyła Alexandra Polina za projekt Maski, mity i poddani – cykl zdjęć ukazujących młodych ludzi z mniejszości (narodowych, etnicznych, religijnych) mieszkających w Niemczech. Nowocześnie i niebywale wizualnie zaprezentowane prace, i jeszcze na aktualny temat.

zdjęcie: Alexandra Polina, Maski, mity i poddani, Grand Prix Fotofestiwal 2018 ⓒ Alexandra Polina
zdjęcie: Alexandra Polina, Maski, mity i poddani, Grand Prix Fotofestiwal 2018 ⓒ Alexandra Polina
zdjęcie: Alexandra Polina, Maski, mity i poddani, Grand Prix Fotofestiwal 2018 ⓒ Alexandra Polina
zdjęcie: Alexandra Polina, Maski, mity i poddani, Grand Prix Fotofestiwal 2018 ⓒ Alexandra Polina
zdjęcie: Alexandra Polina, Maski, mity i poddani, Grand Prix Fotofestiwal 2018 ⓒ Alexandra Polina
zdjęcie: Alexandra Polina, Maski, mity i poddani, Grand Prix Fotofestiwal 2018 ⓒ Alexandra Polina

Moim osobistym wygranym był jednak cykl Johna MacLeana Miasta rodzinne. Gra w skojarzenia i efekt déjà-vu w pakiecie. Artysta odwiedził miejscowości, w których wychowywali się jego osobiści mistrzowie, m.in. Kandinsky czy Eggleston. Wykonał w nich prace w hołdzie. Można ćwiczyć oko i umysł, z żartem i powagą.

zdjęcie: John MacLean, Miasta rodzinne, Grand Prix Fotofestiwal 2018 © John MacLean
zdjęcie: John MacLean, Miasta rodzinne, Grand Prix Fotofestiwal 2018 © John MacLean
zdjęcie: John MacLean, Miasta rodzinne, Grand Prix Fotofestiwal 2018 © John MacLean
zdjęcie: John MacLean, Miasta rodzinne, Grand Prix Fotofestiwal 2018 © John MacLean
zdjęcie: John MacLean, Miasta rodzinne, Grand Prix Fotofestiwal 2018 © John MacLean
zdjęcie: John MacLean, Miasta rodzinne, Grand Prix Fotofestiwal 2018 © John MacLean

Program główny Fotofestiwalu dopełniały pokazy podczas Nocy Fotografii. To takie oko puszczone do festiwalu w Arles. Wyjście galerii na ulicę czy zdjęć do ludzi, po godzinach zamknięcia. Trochę na luzie, być może docierając do przypadkowych przechodniów. Kłopot może jedynie organizacyjny, żeby obejrzeć wszystkie – trzeba było raczej spiąć się między pokazami, bez żadnego tam spacerowania, czekania na powtórkę.

Wystawy towarzyszące, których zwykle dużo przy festiwalu, z reguły dystansują się – z wzajemnością – od głównego programu. Jak zawsze obecna Filmówka, wyjątkowo nawet płodnie, z trzema miejscami pod hasłem „Salony”. Prawdziwy zresztą salon – w rozumieniu XIX-wiecznego sposobu ekspozycji prac – pokazano w Ośrodku Propagandy Sztuki. „Wszystko to już było” – przypomniał mi znany krytyk fotografii, w drodze pomiędzy galeriami. Tym razem jednak zerwano podział na wykładowców i studentów. Masyw zaś prac, różnorodność, biła energią ze ścian. Zachwyty i nowe konteksty. Znów gra w skojarzenia. Wśród prac zaprezentowanych – wręcz czasem klasyki, widziane nieraz na żywo czy w publikacjach, już historycznych.

Ale gdyby tak wziąć pod uwagę inne rozumienie hasła „ludzka natura”, i spotykane co chwila déjà-vu – jako absolutny dla mnie lejtmotyw Fotofestiwalu – to całą Łódź wygrały, rozłożyły na łopatki dwie wystawy towarzyszące. Dopełniły obrazu i rozbiły bank. Jedna, zaledwie zajawka, teaser, ale o niebywałej sile rażenia to Death Landscapes Huberta Humki. Pokazana w Galerii Imaginarium, skupiła się na największych mrokach ludzkiej natury w naturze (całość to temat na osobną recenzję).

zdjęcie: Hubert Humka, Fotofestiwal 2018 ⓒ H.H. - Death Landscapes
zdjęcie: Hubert Humka, Fotofestiwal 2018 ⓒ H.H. – Death Landscapes
zdjęcie: Hubert Humka, Fotofestiwal 2018 ⓒ H.H. - Death Landscapes
zdjęcie: Hubert Humka, Fotofestiwal 2018 ⓒ H.H. – Death Landscapes
zdjęcie: Hubert Humka, Fotofestiwal 2018 ⓒ H.H. - Death Landscapes
zdjęcie: Hubert Humka, Fotofestiwal 2018 ⓒ H.H. – Death Landscapes
zdjęcie: Hubert Humka, Fotofestiwal 2018 ⓒ H.H. - Death Landscapes
zdjęcie: Hubert Humka, Fotofestiwal 2018 ⓒ H.H. – Death Landscapes

Druga zaś, absolutnie na lekko, codziennie i z prozą życia – Samoopalacz Dawida Furkota – zaprezentowana w barze Anna przy ulicy Tuwima dopowiedziała swoje. „Wszystko to już było”, ale jakie nowe konteksty, narracje, efekty. Zacznę tego zwrotu używać w superlatywach.

zdjęcie: Dawid Furkot, Samoopalacz, dzięki uprzejmości Fotofestiwalu 2018
zdjęcie: Dawid Furkot, Samoopalacz, dzięki uprzejmości Fotofestiwalu 2018

Czytaj również:

Historia znalazła mnie Historia znalazła mnie
Przemyślenia

Historia znalazła mnie

Joanna Kinowska

Pod koniec czerwca 2023 r. pizzeria Ria w Kramatorsku została trafiona przez rosyjską rakietę. Przypadek sprawił, że wśród gości restauracji był wybitny polski fotograf, Wojciech Grzędziński. Jego zdjęcie przedstawiające kobietę uwięzioną pod gruzami obiegło świat. Do 17 sierpnia fotografie z wojny w Ukrainie można obejrzeć na wystawie w Leica Gallery w Warszawie.

Wchodzisz do galerii i musisz wejść w obraz. Na kotarze wyświelone jest z rzutnika zdjęcie tłumu ludzi. Trzeba rozsunąć kotarę, przedrzeć się przez nich. W środku kilkadziesiąt zdjęć, kilka ekranów i tkaniny z tekstami. Oglądamy zranionych ludzi, miasta w gruzach, steranych żołnierzy i dymy na horyzoncie całkiem ładnego krajobrazu. Dzięki lakonicznym reporterskim podpisom wiadomo, gdzie i kiedy dane zdjęcie zostało zrobione, czasem podana jest też informacja o imieniu człowieka znajdującego się na fotografii lub o tym, na jaką sytuację właściwie patrzymy. Niewiele. Za to na tkaninach można przeczytać 20 dłuższych historii, fragmenty rozmów, poznajemy dużo liczb. Teksty i zdjęcia. Wspólnie opowiadają historie – i rozrywają serce.

Czytaj dalej