A co stałoby się, gdybyśmy utknęli w wiecznym lutym? O refleksji nad przemijaniem, istnieniem człowieka w czasie i przestrzeni oraz odwiecznej cykliczności przyrody – na podstawie historii małych wróbelków z baśni Andersena (i nie tylko) – pisze Aldona Kopkiewicz.
Nowy Rok zaczyna się 1 stycznia, w środku zimy, to oczywiste. Przyznaję, że nie zastanawiałam się do tej pory, dlaczego właśnie wtedy zaczynamy kolejny cykl czasu. Kolejny, choć przeżywamy go, jakby był całkiem nowy. Fikcja nowego początku jest nam potrzebna dla zdrowia psychicznego, bo nawet jeśli życie psychiczne rozgrywa się w żmudnych, zawikłanych procesach, jedna data, w której skupia się cały dramat zamykania i otwierania, żegnania i witania, pozwala przeżyć go intensywnie, ekstatycznie i jednoznacznie. Pod tym względem ten dzień przypomina świętowanie urodzin.
Urodziny mają jednak niewątpliwe, naturalne uzasadnienie, podczas gdy Nowy Rok został ustalony arbitralnie, dla wszystkich, przynajmniej w naszym kręgu kulturowym, bo każda z wielkich religii ustawiła to sobie nieco inaczej. Ale ustawiła, nie znamy chyba kultur, w których nie świętuje się przemian czasu. W wielkim skrócie: kalendarz zaczynający się 1 stycznia zawdzięczamy Juliuszowi Cezarowi i rzymskiej polityce, poza tym niedługo przed nim mamy przesilenie zimowe – i jeszcze rodzi się Bóg, a więc na oko wszystko się zgadza. Co z tego, że natura zasnęła głębokim snem, a i moje ciało wyraźnie sygnalizuje potrzebę hibernacji – wraz z pitym o północy szampanem budzi się we mnie radosne oczekiwanie na to, co przyniesie kolejny rok; pozwalam sobie na tę złudną, kruchą nadzieję, której pomaga środek nocy, senność i alkohol przynoszący zapomnienie, a po zapomnieniu: ekscytację (bo najpierw trzeba zapomnieć, by znów się otworzyć). Oczywiście, gdybym zmusiła się do zejścia na ziemię, mogłabym przyznać, że w gruncie rzeczy wszystko to nieco absurdalne, ale z tego racjonalnego stwierdzenia nie ma doprawdy w życiu żadnego pożytku.
Dopiero jednak dzięki wróbelkom z baśni Hansa Christiana Andersena Dzieje roku mogłam zadać to pytanie całkiem poważnie: jak to jest, że zaczynamy nowy rok w środku zimy? Do wiosny przecież jeszcze daleko, a to z nią czujemy prawdziwe wybudzenie do życia. Czy jest tu jakiś sens? Zaufajmy literaturze. Baśń zaczyna się od rozmowy rozczarowanych wróbli: jest koniec stycznia, na ulicy szaleje śnieżyca, a przecież niedawno świętowano koniec roku: „Tak, ludzie biegali w kółko i strzelali, aż wystrzelali ten nowy rok – powiedział mały, zmarznięty wróbelek. – Rzucali w drzwi garnuszkami i cieszyli się jak szaleni, że stary rok odszedł”, a z przypisów dowiaduję się, że sztuczne ognie i garnuszki z popiołem rzucane w drzwi domów miały trzymać trolle i inne podziemne istoty z dala. Nie dziwi już, że i współcześnie świętujemy przede wszystkim z hukiem – zwierzęta domowe mają sporo stresu, lecz ile lęków najedlibyśmy się wszyscy, gdyby cały kolejny rok uprzykrzały nam chtoniczne monstra.
Baśniowe wróble są tymczasem oburzone, że ludzie żyją zgodnie z kalendarzem, a nie prawami natury. Postanawiają udać się na wieś, tam pierwsze oznaki wiosny będą bardziej widoczne. Na wsi zima okazuje się jednak jeszcze bardziej dotkliwa niż w mieście. Wróble nie mogą się doczekać wiosny, a rozglądając się po białych, mroźnych polach i niebie przecinanym ostrym wiatrem, dostrzegają starca, który mimo mrozu siedzi na szczycie zaspy. Kruk wyjaśnia im, że to Zima – „starzec z ubiegłego roku, nie umarł, jak mówi almanach, jest jakby opiekunem tej młodej księżniczki, Wiosny, która nadchodzi. Tak. Zima panuje. Hu!”. Teraz następuje opis przemian czterech pór roku tak piękny, że nie mam śmiałości go streścić; powiem tylko, że na wiosnę na świecie pojawia się dwoje dzieci, chłopiec i dziewczynka, a wraz z nimi wszędzie pojawiają się kwiat i nadlatują ptaki (proszę tylko wyobrazić sobie satysfakcję wróbli!); dzieci dorastają i zostają parą narzeczonych, którzy całują się, kiedy „kropla deszczu zlała się ze łzą szczęścia”. Zieleń zieleni się, a ciepło staje się coraz cieplejsze, gdy dziewczyna staje się dojrzałą kobietą Lata, „silnego mężczyzny” – i jest to czas gwałtownych burz, po których przyroda odradza się z jeszcze większą siłą. Jesienią z kolei siły naszej dwójki opadają, w melancholię popada zwłaszcza królowa roku, tęskni za dzieciństwem, leży w liściach i patrzy w gwiazdy. Kiedy znika, zostaje po niej motyl, „ostatni tego roku”. Król pozostaje sam, aż w końcu zamienia się w siwego starca z początku opowieści. Jego także ogarnia zmęczenie, kiedy więc słyszy dzwony bijące na Boże Narodzenie, ma nadzieję, że zapowiadają nadejście nowej pory roku. Zima chce już odejść. W tym właśnie miejscu, kiedy zadymka przesłania nieco zamęt świąt i pomieszanie czasów, spróbujmy znaleźć odpowiedź na pytanie o sens zaczynania roku w środku zimy.
Pragnienia starca powściąga sam anioł Bożego Narodzenia: „A jednak to do ciebie należy władza (…) Władza, nie odpoczynek! Niech śnieg ogrzewa młody siew, naucz się znosić to, że kogoś innego się opiewa, a jednak to ty jesteś panem, naucz się być zapomnianym, a jednak żyć. Czas twojej wolności nadejdzie z przyjściem wiosny”. Zima zgadza się z nakazem anioła i czeka, by wypełnić swoje zadanie i stać się opiekunem Wiosny. Jakie stąd dla nas wnioski?
Zwykle dostrzegamy początek wtedy, kiedy dana rzecz lub zjawisko zaistnieje już, kiedy coś stanie się widzialne, niewątpliwe, oczywiste. Prawdziwy początek zaczyna się znacznie wcześniej. Wszystko, co nastanie, czeka najpierw w ukryciu, a ktoś cierpliwie i w cierpieniu pracuje, by tak się stało.
Nikt go nie widzi, nikt go nie chwali – chwali się innych, ale to właśnie ta osoba kształtuje teraz przyszłą rzeczywistość. To ona ma władzę, tę dobrą władzę, która nie służy splendorowi; ta władza to przyjęcie do wiadomości, że i my nad czymś panujemy i musimy przyjąć tę odpowiedzialność. Ciekawe, że Andersen tak ustawia sytuację, pisząc o przemianie pór roku, która wydaje nam się samorzutna. Tymczasem nawet w naturze pojawia się ktoś, kto weźmie los przemian w swoje ręce – jakże aktualna nauka w czasach, gdy los przyrody jest w naszych rękach.
Wróćmy jednak do ludzkiej egzystencji. Baśń sugeruje tu, że jeśli chcemy coś zmienić, musimy odnaleźć nasz cień, przestrzeń niewidoczną, ukrytą, jeszcze nie całkiem obecną. Być może wypartą, być może upragnioną. Musimy zaufać temu, co ledwie przeczuwamy, mimo mrozu i braku wiary, bo ta intuicja dochodzi do głosu właśnie w takim pustym, depresyjnym czasie, kiedy chcielibyśmy już właściwie odejść na zawsze, kiedy nie ma sił, by trwać dalej. I właśnie w tym czasie trzeba wypełnić swój obowiązek wobec… Cóż, po prostu wobec samych siebie i naszych osobistych potrzeb rozwoju, wzrostu. To nie znaczy, że wyobrażenie takie obejmuje jedynie jednostkowe życie psychiczne; tylko tyle, że także wejście w szerokie procesy społeczne wymaga najpierw naszej własnej przemiany i indywidualnej decyzji.
Wiele pisano o zmianach, ale nie znam dzieła, które dokładnie opisywałoby ten moment albo które obejmowałoby całość procesów prowadzących do zmian. Pewnie dlatego już od samego początku mity i metamorfozy posługują się językiem poezji, baśni, a to przejście pomiędzy dwoma porządkami daje o sobie znać w samej możliwości posługiwania się metaforą. U Andersena moment przejścia pomiędzy starcem a parą dzieci został w każdym razie przesłonięty gęstą mgłą, odbywa się w chmurze. Przypominają się mistyczne chmury niewiedzy, spowijające właśnie to, o czym mówić się nie da. I tu kolejna ważna lekcja: nawet jeśli do zmian prowadzi nas świadoma praca nad nieświadomością, i nawet jeśli wsłuchanie się w intuicję nie ma zbyt wiele wspólnego z mistyką, zachowajmy ostrożność, wskazując na przyczyny zjawisk i daty początków, ich przejrzyste nazwy bywają bowiem złudne i arbitralne. Narodziny zjawiska, rzeczy, dzieła lub osoby to sprawka wielu czynników i sił, na które mamy zresztą tylko częściowy wpływ. Nikt nam nie może obiecać, że i dla nas nastanie zaraz piękna wiosna, lecz czekać po nic, bez wiary w przesłanie wspomnianego anioła, byłoby jeszcze trudniej – utknęlibyśmy w wiecznym lutym.
Korzystałam z Baśni i opowieści Hansa Christiana Andersena w przekładzie Bogusławy Sochańskiej.