„Indianie to chyba indios? Dlaczego używasz tego słowa, skoro jest dyskryminujące?” – komentuje kolega z Meksyku pod linkiem do mojego artykułu.
Chcę od razu mu odpisać, że w Polsce to słowo wciąż uznawane jest za neutralne. Ale wtedy myślę: dlaczego my w jakiejś Polsce mamy decydować, co jest, a co nie jest obraźliwe po drugiej stronie oceanu. Tym bardziej że tam sprawa od lat jest już jasna.
We wrześniu tego roku w Internecie w Meksyku rozpętała się burza. Wszystko przez jedno słowo. Na stołecznym osiedlu Condesa pracownicy miejscy przycinają gałęzie drzew przy jednej z ulic. Działanie nie podoba się parze Argentyńczyków mieszkających obok. Krzyczą, wyzywają pracowników od ignorantów. Zdarzenie zaczyna kręcić komórką sąsiadka. Agresja krzyczącej kobiety zwraca się ku niej. I wtedy z ust Argentynki pada to właśnie słowo: india, Indianka.
Nagranie staje się wiralem. Kobieta, szybko ochrzczona Lady Argentina, staje się jedną z najbardziej nienawidzonych osób w kraju. W sprawę włącza się nawet ambasada Argentyny. Wydaje komunikat, w którym potępia rasistowską wypowiedź swojej obywatelki. Afera jest na tyle głośna, że angażuje się w nią Instytut Migracyjny. Dowiaduje się, że para – dająca w mieście Meksyk lekcje tanga – przebywa w kraju nielegalnie. Argentynka opuszcza kraj przy aplauzie rozwścieczonego Internetu.
W komentarzach pod nagraniem nikt nie ma wątpliwości. Słowo india, „Indianka”, jest rasistowskie. Jego użycie powoduje oburzenie, złość najwyższego kalibru. W Ameryce Łacińskiej proces odchodzenia od użycia słowa indio, czyli „Indianin”, trwał kilkadziesiąt lat. Teraz w dyskursie publicznym jest ono już całkowicie wyparte przez słowo indigena – pochodzące z łaciny i oznaczające „osobę stąd”. Czasem mówi się też o pueblos originarios, czyli ludach rdzennych.
W Stanach Zjednoczonych i Kanadzie słowo to również jest już reliktem przeszłości. I o ile jest ono czasem używane przez samych rdzennych mieszkańców (chociażby w nazwach niektórych ich organizacji), to oficjalnie mówi się już o nich Native Americans, „Pierwsi Amerykanie” (w USA) albo First Nations, „Pierwsze Narody” (w Kanadzie). Używa się też słowa indigenous. Ale źle widziane będzie, jeśli określimy ich jako Indians, „Indianie”.
Przedłużenie kolonializmu
Słowo „Indianin” powstało w wyniku błędu Krzysztofa Kolumba, który, przybywając na ziemie nieznanego mu dotąd kontynentu, był pewien, że właśnie odnalazł drogę morską do Indii. „Użycie określenia indio, poza tym, że jest przecież nieprecyzyjne, niesie za sobą skojarzenie wyraźnie pejoratywne” – odnotowuje pisarz Francesc Relea. Nazwa, którą nadali Hiszpanie rdzennym mieszkańcom Ameryk, wkrótce zaczęła bowiem mieścić w sobie cały ładunek emocjonalny. Kryły się w nim wszystkie uczucia, jakie kolonizatorzy nosili wobec podbitych ludów: pogarda, poczucie wyższości, czasem wręcz dehumanizacja – jako poganie rdzenna ludność nie była z początku uważana w ogóle za ludzi.
„Słowo indio niejako reprodukuje w języku spojrzenie białego i konkwistadora” – podsumowuje chilijski dziennikarz Manuel Délano. Niektórym słowo indios kojarzy się z hiszpańskim zwrotem sin Dios, czyli „bez Boga”, co dla współczesnych przedstawicieli ludów rdzennych, w dużej części gorliwych chrześcijan, brzmi tym bardziej obraźliwie.
„Słowo indio stało się synonimem osoby biednej, gorszej” – donosi z Bogoty pisarka Pilar Lozano. Verónica Yuquilema Yupangui, ekwadorska aktywistka z korzeniami w rdzennych ludach Kichwa i Puruwa, nieraz w swoim życiu słyszała pod swoim adresem uwagi, żeby „nie zachowywała się jak Indianka” albo że „wychodzi z niej Indianin”. W określeniach tych za słowem indio stoi cały zestaw niesprawiedliwych cech, gdzie do niskiego poziomu materialnego i gorszej pozycji społecznej dochodzi także grubiańskie zachowanie, ignorancja, niski poziom edukacji. „Kiedy byłam mała, słowo india mnie wykluczało, raniło, dokuczało, upokarzało i dlatego walczyłam, walczę i będę walczyła, by nikt nie używał go w pogardliwy sposób” – pisze. – „Oczywiście, ten, kto nie urodził się, czując się Indianinem w kraju, gdzie Indianin był do ubiegłego stulecia traktowany jak zwierzę i dzikus, nigdy nie zrozumie wymiaru tej walki”.
Rasizm to ludzie, nie słowa
Verónica Yuquilema Yupangui przyznaje jednak, że samo słowo nie byłoby obraźliwe ani rasistowskie, gdyby nie to, że wciąż wymawiane jest z pogardą. Określenie indio jak w soczewce gromadzi cały rasizm współczesnych społeczeństw latynoamerykańskich.
Mimo że Meksyk jeszcze w XIX w. miał pierwszego w Amerykach rdzennego prezydenta, wywodzącego się z Zapoteków Benita Juáreza, dzisiaj prawie 55% społeczeństwa wciąż doświadcza tu zniewag spowodowanych kolorem skóry. Według Krajowej Rady Zapobiegania Dyskryminacji (Consejo Nacional para Prevenir la Discriminación – Conapred) 40% badanych miało z tego tytułu problemy ze znalezieniem pracy. Mimo działania tej organizacji, licznych antyrasistowskich kampanii społecznych, a także otwarcia w stolicy Muzeum Pamięci i Tolerancji, rasizm wciąż jest tu instytucjonalny, a 70% ludności rdzennej żyje w biedzie, nie mogąc wyrwać się z jej błędnego kręgu. Ciemna karnacja kojarzy się ze złymi cechami, a konotację tę pielęgnuje film i telewizja – osoby o niebiałym kolorze skóry grają często złoczyńców. Poza tym, najczęściej wcieląją się w postać pomocy domowej.
Rasizm jest widoczny w języku. Żeby wyśmiać popełnioną przez kogoś głupotę, wciąż mówi się ¡Ah, como eres indio!, czyli „Ale z ciebie Indianin”. Z kolei popularne powiedzenie: Trabajo como negro para vivir como blanco znaczy „Pracuję jak czarny, by żyć jak biały”. Młodym dziewczynom mówi się: Cásate con un güero para mejorar la raza – „Wyjdź za białego, żeby ulepszyć rasę”. Kiedy zaś maluch ma ciemniejszy odcień skóry, mówi się na pocieszenie: El niño es morenito, pero está bonito – „Dziecko jest śniade, ALE jest ładne”.
To nie jest jednak tak, że skoro problemu nie stanowi język, a rasizm w ludziach, to kampania przeciwko używaniu słowa indio jest tylko czczą cenzurą, która nie przyniesie żadnych rezultatów. Odchodzenie od tego słowa to raczej właśnie jeden z kroków walki z rasizmem. To otworzenie się na ludność rdzenną, a także nauka szacunku wobec nich. Język to jeden z najłatwiej dostrzegalnych, a także najłatwiejszych sposobów, by ten szacunek okazać.
Jeśli nie „Indianin”, to kto?
Do niedawna używałam tego słowa, aż roi się od niego w mojej książce. Tłumaczyłam to sobie rzekomą neutralnością tego słowa w języku polskim oraz trudnością przy znalezieniu zamienników, które byłyby tak stylistycznie plastyczne jak „Indianin” i jego derywaty. No bo czym tych „Indian” zastąpić? Hiszpański zamiennik w słowie indigena w Polsce będzie niezrozumiały poza środowiskiem akademickim. Pojawia się też problem wymowy – „g” czytane jest w tym słowie jak „h”, co sprawiałoby dodatkowe trudności. Wydawać się więc może, że wyeliminowanie z języka „słowa na I” łatwym nie będzie… Ale czyżby?
Spójrzcie na dotychczasową część tego artykułu. Czy zauważyliście, że słowa „Indianin” użyłam tylko w kontekście wymowy tego słowa? Poza tym poradziłam sobie przy użyciu takich zamienników jak „ludność rdzenna”, „rdzenni mieszkańcy Ameryk”, „rdzenne ludy”, „rdzenne społeczności”. Można też powiedzieć „ludy tubylcze”. Uważałabym jednak ze słowem „tubylec” w niektórych kontekstach – mimo swojej absolutnie przepięknej etymologii (to w końcu człowiek, który jest „tu”, czyli jest „stąd”), może nabrać deprecjonującego zabarwienia. Jednoznacznie pejoratywne konotacje niosą z kolei takie słowa jak „czerwonoskóry” (w przeciwieństwie do „ciemnoskórego” czy „czarnoskórego” – form, które są akceptowane przez Afropolaków) oraz „dziki”, które jest niedopuszczalne, kiedy mówimy o człowieku – lepiej powiedzieć o ludziach „żyjących w kulturach tradycyjnych” albo „w grupach izolowanych”.
Ze słowa „Indianie” zrezygnowałam też z innego powodu. Powiedzieć „Indianin”, chcąc określić czyjeś pochodzenie kulturowe, to tak naprawdę nie powiedzieć nic. Słowo to jest bowiem bardzo niekonkretne: może oznaczać jednocześnie Mapuczy z Ameryki Południowej, jak i Kri z Ameryki Północnej, których różni nie tylko ogromny dystans geograficzny, ale także kultura i sposób życia. Co więcej, członkowie rdzennych społeczności w pierwszej kolejności czują przynależność do swojej konkretnej grupy etnicznej, a nie do ogromnej panamerykańskiej grupy „Indian” obu kontynentów. Dlatego, zamiast mówić „Indianin” używam określeń: „mężczyzna z grupy etnicznej Tsotsil” albo „kobieta z ludu Rarámuri”. Dziennikarz Manuel Délano zauważa też, że nazwy konkretnych grup etnicznych są zazwyczaj językowo neutralne, nie niosą pejoratywnych skojarzeń jak słowo „Indianin”.
Eskimosi, Taraskowie i inne językowe skamieliny
Kolejną kwestią jest nazywanie grup etnicznych. Często dany lud określa się dwoma nazwami: endogeniczną (tak, jak nazywają sami siebie) oraz egzogeniczną (nadaną przez kogoś z zewnątrz). Ja, przez szacunek dla danej społeczności, staram się używać tej pierwszej nazwy, a jeśli nie jest ona dobrze znana, to po prostu w jednym z pierwszych zdań piszę coś w stylu: „Oni sami nazywają się Wixáritari, ale w Meksyku i na świecie znani są jako Huiczole”, a potem już konsekwentnie używam określenia „Wixáritari”.
Podobnie robię z innymi grupami etnicznymi z Meksyku: Purepecha (znanymi jako Taraskowie), Rarámuri (znanymi jako Tarahumara) czy też z Meszikami, którzy poza Meksykiem wciąż określani są Aztekami. Dawni Meszikowie pewnie pogniewaliby się za taką pomyłkę. Lud ten oficjalnie zmienił swoją nazwę z Azteków w momencie przybycia do centralnego Meksyku i zbudowania swojego państwa. Od jego nazwy nazwali się Meszikami, nie chcąc być już kojarzeni z miejscem swojego pochodzenia – Aztlánem.
Czasem bywa też tak, że nazwa nie dość, że jest egzogeniczna, to jeszcze uważana za obraźliwą. Tak jest chociażby z wciąż popularnymi w Polsce „Eskimosami”. Mieszkańcy Grenlandii i Kanady nazywani tym słowem wolą słowo „Inuici”. Niektórzy wskazują na deprecjonujące (choć nie wiadomo, czy do końca prawdziwe) korzenie słowa „Eskimosi” – ma ono według nich pochodzić z języków algonkińskich i oznaczać „zjadaczy surowego mięsa”.
Najlepiej zapytać
Czasem staram się rezygnować w ogóle z mówienia o czyimś pochodzeniu etnicznym, jeśli nie jest to kluczowe dla treści wypowiedzi. Wolę powiedzieć po prostu „kobieta” albo „mężczyzna”, a najczęściej po prostu pytam o imię. Portrety osób ze społeczności rdzennej staram się zazwyczaj podpisywać imieniem osoby na zdjęciu, zamiast jedynie „kobieta z grupy etnicznej Mixe”. Staram się również pytać o pochodzenie. Może się przecież okazać, że dana osoba wcale nie ma wyłącznie korzeni rdzennych i określa się jako Metyska lub Metys.
Rozmowa jest zawsze dobrym rozwiązaniem. Nie czuję, by coś złego było w pytaniach: Jak o tobie pisać? Jak poczujesz się, gdy określę cię takim słowem? To ostatnie pytanie może być kluczem do odpowiedzi na pytanie, które postawiłam w tytule tego artykułu. Bo tak naprawdę ten tekst mógłby się skończyć po jednym zdaniu. Podobnie jak każda dyskusja na temat nazywania kogoś tak, a nie inaczej. To zdanie to: Bo ludzie określani tym słowem w większości sobie tego nie życzą.
I tak, uważam, że to trochę jest tak, że Polska wciąż tkwi w językowym kolonializmie, podczas gdy świat już dawno ruszył do przodu. Ale nie krytykuję, nie poprawiam i nie oceniam. Zdaję sobie sprawę z tego, że słowo „Indianie” nie zniknie z użycia z roku na rok. Ale wiem też, że język tworzymy my sami. Dlatego tę zmianę zaczynam od siebie.