Jaki jest przepis na dobre życie i czy dizajn może pomóc je osiągnąć? W natłoku wystaw i wydarzeń skupionych wokół katastrofy ekologicznej tegoroczna edycja Łódź Design Festival (17–26 maja) wyróżniała się zaskakująco pozytywnym przekazem. I zdecydowanie wyszło jej to na dobre.
Przez 10 majowych dni na ostatnim piętrze łódzkiej Fabryki Sztuki działała nietypowa siłownia. Zamiast bieżni – drewniana dłoń do wspólnych spacerów o zachodzie słońca. Zamiast orbitreka – maszyna do ćwiczenia przyklęków podczas wręczania kwiatów. Przygotowane przez projektantów Adiego Zaffrana i Bine Roth Miłosne reżimy z przymrużeniem oka zwracały uwagę na potrzebę ćwiczenia się w budowaniu międzyludzkich relacji – kwestii, która była jedną z kluczowych podczas tegorocznej edycji festiwalu.
Na Łódź Design Festival, odbywający się w tym roku pod hasłem „Dobre życie”, składało się kilkanaście niewielkich ekspozycji i bogaty program wydarzeń towarzyszących. Organizowany od 13 lat, jedno z pierwszych takich wydarzeń w Polsce, miał już swoje górki i dołki. Pomiędzy udanymi edycjami zdarzały się takie, które dryfowały niebezpiecznie w stronę targów z produktami sponsorów, i takie, gdzie zabrakło kuratorskiej ręki (jak w zeszłym roku, gdy w kolejnych sekcjach wystawy powtarzały się te same wytwory, a całość wypadła blado, zwłaszcza w porównaniu z konkurencyjnymi dniami dizajnu w Gdyni). W tym roku było nieźle – może bez przesadnych odkryć, ale spójnie i na poziomie. I to przy temacie, w którym łatwo można było popaść w banał.
Organizatorzy festiwalu nigdzie wprost nie podali przepisu na tytułowe „dobre życie”, ale między wierszami – a dokładnie między wystawami – dało się wyczytać jego oczekiwane składniki: dążenie do prostoty, praktykowanie uważności, zwolnienie tempa, skupienie się na budowaniu relacji. W realizacji tych postaw mają nas wspierać przedmioty – piękne, funkcjonalne i trwałe, wyprodukowane ze świadomością właściwości różnych materiałów, pracy ludzi zaangażowanych w ich tworzenie oraz ich wpływu na środowisko.
Poszczególne ekspozycje splatały się w spójną historię. Przygotowana przez Agatę Nowotny wystawa Zasoby. Od materiałów do produktów skupiała się na podstawowych surowcach oraz materiałach: porcelanie, szkle, metalu i drewnie, a także procesie wytwarzania z nich codziennych przedmiotów. Sprawdzała, jak z tego samego materiału powstają różne rzeczy: jak w kolejnych fazach obróbki pyliste glinki kaolinowe przeobrażają się w delikatne filiżanki i mniej finezyjne sedesy oraz jak ze ściętego drzewa powstają gięte ręcznie thonetowskie krzesła i maszynowo produkowane regały. Opowieść o materiałach świetnie uzupełniała wystawa Robić/rzeczy Ewy Klekot i Olgi Milczyńskiej przyglądająca się procesowi produkcji od strony wytwórców. Tu, niemal jak w opisanych na początku Miłosnych reżimach, zwiedzający mogli sprawdzić za pomocą sprzętów do ćwiczeń fizycznych, jakiego zaangażowania ciała wymagają poszczególne dziedziny rzemiosła i związane z nimi wielogodzinne, rytmiczne powtarzanie tych samych czynności. Samym wytwórcom można było spojrzeć w oczy tuż obok na niewielkiej wystawie fotografii Jacka Marczewskiego.
W opowieść o roli przedmiotów w tytułowym „dobrym życiu” włączyli się również studenci. Wspólna wystawa warszawskiego Wydziału Wzornictwa Akademii Sztuk Pięknych i Muzeum Warszawskiej Pragi podsumowywała trzyletnią współpracę studentów z praskimi rzemieślnikami. Pokazywała potencjał, jaki drzemie w połączeniu wieloletniej praktyki z dogłębną znajomością materiału, nowoczesną formą i niestandardowymi pomysłami. Piętro wyżej studenci poznańskiej School of Form pytali, czy wszechobecny kult produktów ma jeszcze sens. Stworzyli trzy minimalistyczne, pozbawione przedmiotów przestrzenie, w których można było poczuć się komfortowo i bezpiecznie, skupić na własnym ciele oraz relacjach z innymi ludźmi. Abstrakcyjne myślenie musieli uruchomić również studenci wzornictwa Akademii Sztuki w Szczecinie, którzy pod kierunkiem Bartosza Muchy pracowali nad niestandardowymi projektami zegarów – odmierzających czas dla konkretnych czynności i w fascynujący sposób pokazujących jego względność.
To wszystko, jak co roku, uzupełniały wystawy pokonkursowe Make me! i Must have. Pierwsza z nich pokazywała najlepsze, gotowe do wdrożenia projekty studentów i absolwentów kierunków projektowych, wśród nich m.in. rewelacyjne One Dollar Glasses studia projektowego Haus Otto, pozwalające na samodzielną produkcję drucianych okularów w krajach rozwijających się, czy wymyśloną przez Mateusza Mioduszewskiego ASHkę – metodę produkcji ceramiki z popiołu stanowiącego odpad przemysłowy. Druga wystawa prezentowała najlepsze produkty już dostępne na polskim rynku.
Tłumnie odwiedzana była również strefa dziecięca. W przypominającej mieszkanie przestrzeni „Ekoeksperymentatorium”, przygotowanego przez Małgosię Żmijską i Joannę Studzińską z kolektywu Mamy Projekt, najmłodsi uczestnicy festiwalu mogli się przekonać, w jaki sposób poprzez drobne zmiany codziennych nawyków można dbać o środowisko (a później namówić do tych zmian rodziców).
Jedynym zgrzytem w tej całkiem spójnej festiwalowej opowieści była wystawa Korale koloru koralowego Agnieszki Jacobson-Cieleckiej. Z jednej strony dobrze uzupełniała ekspozycje o materiałach zwróceniem uwagi na kolor jako ważną cechę otaczających nas przedmiotów, z drugiej – raziła powierzchownym ujęciem wynikającym z różnicy pomiędzy skalą podjętego tematu a przedstawioną treścią. Każda z wcześniej opisanych festiwalowych wystaw była oparta na ciekawym, acz prostym pomyśle, dającym się dość łatwo wybronić po dobrym zgłębieniu danego tematu. Tu jednak, żeby nadać wystawie walory czegoś poważniejszego od czysto estetycznej zabawy (w której nie ma przecież nic złego), doszyto do niej pełną rozmachu tezę o kolorystycznej tożsamości Europy Środkowej. Brzmi intrygująco? Owszem i zapowiada fascynujący projekt, dopóki nie wytrąci nas z równowagi asekuracyjne stwierdzenie z kuratorskiego tekstu: „[…] wystawa niczego nie dowodzi, a próba, w której bierze udział 20 projektantów i około 40 przedmiotów, nie daje nawet pozorów obiektywizmu”. Pełne rozmachu tezy wymagają pełnych rozmachu badań, a jednym z kluczowych aspektów „dobrego życia” jest przyzwolenie sobie na nieuczestniczenie w nadprodukcji wydarzeń, gdy jeszcze nie jesteśmy gotowi, niekorzystanie z wymówek „że to taka luźna formuła festiwalu, więc sklecę coś naprędce” oraz danie pomysłom czasu na to, by dojrzały. I tego kuratorce wystawy bardzo życzę, bo temat ma potencjał, szkoda, że niewykorzystany.