Zach Woods, amerykański aktor i komik, wyznaje Arturowi Zaborskiemu, że w przeciwieństwie do granych przez siebie postaci jest człowiekiem analogowym. I wierzy, że przez najbliższe 40 lat świat raczej się nie zmieni.
35-letni Zach Woods to przedstawiciel nowego pokolenia amerykańskich aktorów, który sławę zdobywał nie dzięki rolom w gorących hitach Hollywoodu, tylko w jakościowych serialach. Widownia pokochała go zwłaszcza za kreacje zamiłowanego w komputerach nerda w Dolinie Krzemowej i cynicznego rzecznika firmy turystycznej oferującej międzygwiezdne podróże w futurystycznym Avenue 5 (oba dostępne na HBO GO). Gdyby zaczynał w czasach Marlona Brando, Ala Pacina albo nawet Brada Pitta, pewnie przepadłby bez reszty. Kiedy spotykamy się w hotelu Four Seasons w Los Angeles, nie sili się na mądrzejszego, niż jest, nie próbuje zaskarbić sobie mojej sympatii, robiąc show. Gdybym nie wiedział, jak wygląda, nie pomyślałbym nawet, że może być aktorem. W wygodnych ciuchach, z trzydniowym zarostem i rozczochraną fryzurą gubi się w tłumie. Paradoksalnie w czasach nadmiaru bodźców i niezdrowego skupienia na indywidualizmie to właśnie skromność czyni go wyjątkowym. Wielu agentów i coachów tego zawodu jest przekonanych, że właśnie tak będą wyglądać i zachowywać się aktorzy w przyszłości.
Artur Zaborski: Wyobraźmy sobie, że – podobnie jak w serialu Avenue 5, którego jesteś gwiazdą – przenosimy się 40 lat w przyszłość, skąd możesz zabrać jeden wynalazek do współczesności. Co byś wybrał?
Zach Woods: Nic,