Dom dla nudy Dom dla nudy
i
„Leniwy zakątek”, 1894 r., Carl Larsson, Nationalmuseum, Sztokholm/WikiArt
Przemyślenia

Dom dla nudy

Aleksandra Kędziorek
Czyta się 7 minut

Z Aleksandrą Gordowy, architektką i autorką książki Codzienność nudy. Dom jako przestrzeń produktywna i nieproduktywna, rozmawia Aleksandra Kędziorek

Aleksandra Kędziorek: Jak zaprojektować dom, by dobrze i wygodnie się w nim nudzić? To pytanie stawiasz w swojej książce. Podczas pandemii nabrało ono nowego wymiaru: wielu z nas doświadczyło na własnej skórze, co to znaczy, gdy praca wprowadza się nam do domu lub gdy dopada nas bezgraniczna nuda, przed którą nie ma jak się obronić. A może nudy wcale nie powinniśmy się bać?

Aleksandra Gordowy: Nudę można różnie rozumieć. Czasem jest zupełnym brakiem aktywności, innym razem – znudzeniem powtarzalnością. Dobra nuda jest trudna. Zazwyczaj nudzimy się, nie dlatego, że to sobie zaplanowaliśmy, tylko dlatego, że w takiej znaleźliśmy się sytuacji. Ale załóżmy, że nuda jest procesem rozpoczętym świadomie. Przystąpienie do niej, do nudy, byłoby w takim wypadku świadomie wyrażoną zgodą na spotkanie z własną bezsilnością, bezradnością, brakiem satysfakcji. Ale też ograniczeniami i pojemnością naszego umysłu, ciężarem naszego ciała i jego fizycznością. Niektórzy na takie spowolnienie, chwilowy brak bodźca reagują lękiem. Nagle nie ma zadań, bodźców, czynności, które powierzchownie regulują nasz codzienny lęk. W trakcie pandemii ograniczyły się zewnętrze bodźce, które nas na co dzień stymulują: to, że trzeba gdzieś być, coś załatwić, gdzieś pędzić. I nawet jeśli pracy nadal mieliśmy dużo, to ciężar bytu stał się bardziej odczuwalny, a czas intensywniejszy i bardziej namacalny. Takie spowolnienie może czasem wywoływać panikę, bo wydaje się, że nic się nie dzieje. Doświadczenie go i zatrzymanie się – czy, jak mówił Anthony de Mello, „przebudzenie” – potrafi być bolesne, obnaża wiele rzeczy. Można usłyszeć własne myśli, poczuć własne ciało, może się nagle okazać, że w tym świecie jest nam z różnych powodów niewygodnie, a różne umowy społeczne wcale nie działają.

Dla mnie najciekawsze w projekcie architektonicznym, który za tą książką stoi, jest zetknięcie współczesnego człowieka produktywnego z możliwością nieprodukowania. Teraz praca i produktywność określają nas i naszą wartość. A gdyby to odwrócić i powiedzieć: nie muszę produkować, moja wartość nie zależy od tego, co wyprodukuję, tylko, na przykład, od tego, o czym myślę, jakie nawiązuję relacje z otoczeniem, jak spędzam czas z bliskimi? Staram się przez to pokazać, że nuda to też umiejętność: zatrzymania, spowolnienia i takiego pełniejszego, niemalże cielesnego doświadczania czasu i bycia samego w sobie.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Czy, przymierzając się do projektowania dla nudy, prześledziłaś również jej historię? Kiedy nuda pojawiła się w dziejach ludzkości?

Towarzyszyła nam chyba od zawsze. W starożytnym Rzymie posługiwano się parą pojęć: otiumnegotium. Enniusz w Ifigenii opisał żołnierzy, którzy wracali z wojny, ale nie mogli jeszcze wrócić do domu. Ten stan oczekiwania, bezczynności, trwania w zawieszeniu określił jako otium (negotium było jego przeciwieństwem – pracą, zajęciem). To chyba jedna z pierwszych prób uchwycenia nudy jako osobnego zjawiska. Przewijała się również na średniowiecznych obrazach, na których ziewali znudzeni mnisi i święci.

Ale największe zainteresowanie nudą przypada na czasy nowoczesne. Z jednej strony, mamy robotników w przerwie od pracy – malarze-realiści portretują ich jako znudzonych powtarzalnymi czynnościami, patrzących tępo w dal. Z drugiej strony, znudzoną burżuazję, która celebruje swoją nudę jako luksus, wyższe uczucie, oznakę nobilitacji. Dla takiej nudy jest nawet osobne słowo: l’ennui. Na współistnienie i współzależność tych dwóch rodzajów nudy zwrócił uwagę Walter Benjamin – jedna nie mogła istnieć bez drugiej. Perspektywa feministyczna uzupełniła je później o jeszcze jedną nudę – nudę gospodyń domowych, których czynności koncentrowały się na pracy niezarobkowej, niewidzialnej, powtarzalnej i często niewdzięcznej. Pokazuje ją na przykład fenomenalny film belgijskiej reżyserki, Chantal Akerman, Jeanne Dielman, Bulwar Handlowy, 1080 Bruksela.

Sztuka uwidoczniła też inną nudę. Artyści pop-artu kręcili wielogodzinne filmy, w których jedyną akcją było spanie czy jedzenie. Miały one widownię bezgranicznie znudzić po to, by sprawdzić jej rzeczywiste zaangażowanie. Taką samą rolę może mieć współczesna nuda – możemy jej użyć jako sposobu na sprawdzenie, czy żyjemy tak, jakbyśmy chcieli. Nuda tworzy przestrzeń do zadawania pytań. Ma też wpływ na naszą produktywność. Duże firmy, takie jak Google, płacą dziś za nudzenie się swoich pracowników, bo wiedzą, że w nudzie powstają dobre pomysły. Wolałabym jednak nie patrzeć na nudę jako na czynnik, który sprawi, że będziemy lepiej produkować. Nuda jest potrzebna po to, żeby zadawać więcej lepszych pytań, żeby być twórczym, ale też po to, żeby po prostu umieć się zatrzymać i zwrócić uwagę na to, jak coś robimy. I dostrzec, na przykład, co w naszym własnym życiu, a także w społeczeństwie, źle działa.

To, jak moglibyśmy zaprojektować miejsce dla nudy w naszych domach, pokazujesz na przykładzie konkretnej kamienicy w Łodzi. Dlaczego wybrałaś akurat ten typ budynku i to miasto?

Łódź wydała mi się skrótem współczesności. Jako miasto powstała z potrzeby produkowania, pracy. Najpierw jako miejsce wytwarzania, potem powtarzalnej, wielozmianowej pracy na taśmach. Łódź swoją hiperaktywność w okresie świetności fabryk przypłaciła konsekwentnym zmęczeniem. Nuda objawiła się tu jako znużenie i monotonia. W latach 80. i 90. fabryki upadają i Łódź zaczyna doświadczać kolejnej nudy – już nie nudy miasta aspirującego, nie nudy miasta produkującego, tylko nudy miasta degradującego się. Na moment wpadła w marazm, straciła z oczu perspektywę zmian. Bo dobra nuda to komfort – gdy możemy się tym spowolnieniem cieszyć, mieć do niego dystans, ale nie musimy zamartwiać się, na przykład, o kwestie ekonomiczne. Teraz Łódź rozkwita i próbuje zdefiniować siebie na nowo, może się więc znaleźć w niej miejsce i dla tej dobrej, twórczej nudy.

Kamienica to jedna z głównych typologii w Łodzi. W trakcie moich poszukiwań, gdy sprawdzałam, jak nuda się tam materializuje i czym jest architektonicznie, odwiedziłam Galerię Wschodnią, galerię sztuki, która działa od lat 80. i mieści się w prywatnym mieszkaniu. Pan Adam Klimczak dwa pokoje ze swojego mieszkania oddał artystom, a swoje „życie domowe” ścisnął w kuchni i maleńkiej sypialni. To był dla mnie niecodzienny, fascynujący obraz, ale równocześnie chyba bliski temu, co teraz wszyscy robimy: pracujemy w mieszkaniu, łączymy w jednej przestrzeni różne sfery naszego życia, poświęcamy domowy komfort i prywatność na rzecz produktywności i pracy.

Codzienność nudy. Dom jako przestrzeń produktywna i nieproduktywna”, Aleksandra Gordowy, Fundacja Bęc Zmiana i PFR Nieruchomości, 2020
Codzienność nudy. Dom jako przestrzeń produktywna i nieproduktywna”, Aleksandra Gordowy, Fundacja Bęc Zmiana i PFR Nieruchomości, 2020

Gdy zaczęłaś używać nudy jako perspektywy projektowej, okazało się, że podziały, do których jesteśmy przyzwyczajeni – na kuchnię, łazienkę, pokój dzienny itd. – mają już niewiele sensu. Znacznie bliższe życiu i ciekawsze okazało się myślenie przez pryzmat naszych czynności i relacji: zaprojektowanie przestrzeni do pracy i rozmowy, wspólnego gotowania i jedzenia, samotnego rozmyślania, wpatrywania się w sufit. W jaki sposób proponujesz przekształcić wybraną kamienicę, by otworzyć ją na doświadczenie dobrej nudy?

To zmiany nie tylko wewnątrz jednego mieszkania, ale i w ramach całej kamienicy – a nawet dwóch, trzech kamienic, bo ta zmiana się wydarza gdzieś pomiędzy nimi. Zaczęłam od poprawienia jakości tej przestrzeni: doświetlenia jej, lepszej wentylacji, bo bez tego trudno mówić o przyjemnej nudzie.

Uważam, że do dobrej nudy potrzebujemy dwóch rodzajów przestrzeni: umożliwiających nam bycie samemu i bycie z innymi. Dobrą jakość życia w mieście możemy osiągnąć tylko wtedy, gdy nauczymy się w nim dobrze żyć razem. I ten wątek łączy się ze wspomnianą wcześniej nudą gospodyń domowych. Anna Puigjaner zrobiła kilka lat temu wspaniały projekt Kitchenless (z ang. „Bez kuchni”), który był dla mnie inspiracją – chodziło w nim o wyjęcie kuchni z domu, by uwolnić go od pracy. Ja pytam: dlaczego te ciężkie, niewdzięczne prace mamy wykonywać samotnie w domu, pogrążeni w złej nudzie, rutynie, powtarzalności, jeżeli możemy je robić w towarzystwie. Z innymi, którzy mają podobny rytm życia, moglibyśmy przekuć tę złą nudę w coś dobrego. Potrzebujemy do tego przestrzeni wspólnych. Tak samo może być z inną pracą wykonywaną w domu, którą nie jest już tłuczeniem w gary, ale tłuczeniem w klawiaturę. Ta praca też może być monotonna i być może łatwiej i przyjemniej wykonywać ją w towarzystwie.

Do dobrej wspólnoty potrzebna jest jednak dobra indywidualność, dobra samotność. Żeby była możliwa, potrzebujemy mieć też możliwość wyciszenia się, odosobnienia. Wiadomo, że to, że często gnieździmy się w jednym pokoju, wynika z warunków ekonomicznych. Ja na przykładzie tej łódzkiej kamienicy zastanawiam się, czy możemy uwolnić więcej przestrzeni w mieszkaniach, które już mamy, kompensując to przestrzeniami wspólnymi. Chodzi też o to, żeby rozdzielić pracę i wypoczynek, żeby ta granica była mocniej zarysowana, żebyśmy nie musieli z łóżka widzieć naszego komputera lub wypoczywać w przestrzeniach, w których cały dzień pracujemy. Wspólna pralnia, kuchnia, miniprzedszkole, w którym mieszkańcy kamienicy mogą wspólnie opiekować się dziećmi, zamiast siedzieć z nimi każdy osobno, mogłoby uwolnić mieszkanie od pracy, od ciężaru produktywności i zostawić przestrzeń na nieproduktywność i bycie samo w sobie.

Granice, które w tej kamienicy ustanawiasz, nie są sztywne – ruchome ścianki pozwalają nam za każdym razem definiować przestrzeń trochę inaczej, w zależności od tego, czy w danym momencie chcemy pobyć z kimś, czy sami.

I tu ważny jest wątek komfortu, o którym pisał Witold Rybczyński w książce Dom. Krótka historia idei. Nam komfort kojarzy się dziś z obrazkami z Instagrama: pluszowa kanapa, kolorowe kwiaty. Tymczasem komfort w architekturze to coś więcej niż ładne obrazki. To tworzenie przestrzeni otwartych na różne scenariusze, na kreatywność. Przestrzeni, które mogą być katalizatorami czegoś dobrego: myśli, spotkania, odpoczynku, pracy. Mnie chodzi o to, żeby stworzyć w architekturze przestrzenne warunki do praktykowania dobrej nudy – takiej, która będzie matką nowych twórczych myśli, zgodą na świadome i powolne spotkanie ze samym sobą i ze światem, na doświadczanie czasu i siebie w czasie. Dobrej nudy, która może być twórcza, ale która uwolni nas od wszechobecnego dogmatu produktywności.

Czytaj również:

Wszystkie fałdy świata – rozmowa z Timem Ingoldem Wszystkie fałdy świata – rozmowa z Timem Ingoldem
i
ilustr. z książki Tima Ingolda "Splatać otwarty świat"
Opowieści

Wszystkie fałdy świata – rozmowa z Timem Ingoldem

Aleksandra Kędziorek

Mur jest zbudowany z cegieł i można pomyśleć, że to jest sterta cegieł, usadowiona trwale na powierzchni ziemi. Ale tym, co rzeczywiście trzyma mur, jest zaprawa w szczelinach pomiędzy cegłami. Więc jeśli pomyślimy o murze jako o stercie cegieł, to zapomnimy o zaprawie. A gdybyśmy tak pomyśleli, że mur zasadniczo tworzy zaprawa, a cegły po prostu znajdują się pomiędzy nią? Jeśli pomyślisz o cegłach jako tym, co znajduje się pomiędzy zaprawą, a potem wyjmiesz wszystkie cegły, to zostanie ci niekończący się splot zaprawy, który tworzy coś w rodzaju tkaniny

Aleksandra Kędziorek: A co gdyby miasto było oceanem, a budynki – statkami? Postawił Pan to pytanie w tytule swojego wykładu, który odbył się 15 października w Warszawskim Pawilonie Architektury ZODIAK.

Czytaj dalej