Woody Guthrie mógł być sławny i bogaty – tylko, że bardzo tego nie chciał. Genialny naturszczyk, włóczęga i folkowy pieśniarz z lat wielkiego kryzysu i II wojny światowej żył, tak jak tworzył – zawsze w drodze.
„Zawsze lubiłem sobie maszerować i oglądać to, co mijam przy drodze. Za dużo we mnie ciekawości, żebym miał tylko stać i czekać, aż ktoś mnie podwiezie. Za dużo nerwów, żeby siąść i odpocząć. Gorączka podróży zbyt silna, żeby pozwolić na zwłokę” – słowa, którymi Woody Guthrie opisuje swoje podejście do jazdy autostopem można odnieść do całej kariery pioniera amerykańskiego folku. Urodzony w 1912 r. artysta swoją przygodę z muzyką zaczął późno, ale kiedy już zaczął, właściwie bez ustanku pisał piosenki. Nie czekał na wenę, na precyzyjnie ułożony w głowie tekst, a tym bardziej na audytorium.
Łapał piosenki w płuca niczym pył spowijający Oklahomę lat 30. Guthrie tworzył w ciągłym w biegu, albo może lepiej powiedzieć „w drodze” – jak napisałby Jack Kerouac, którego najsłynniejsza powieść wydaje się zadłużona w wypromowanej przez pieśniarza kulturze hobo, czyli nieśmierdzącego groszem podróżnika, który bez konkretnego celu pakuje się do sunących ociężale pociągów towarowych. By zobaczyć, co dzieje się tam.
By uciec, od tego, co tutaj.
Fabularyzowana autobiografia Guthrie’ego została wydana po raz pierwszy