Każdemu zdarzyło się pomylić posąg z żywą osobą, a artyści od tysiącleci marzyli o takim efekcie. Historie „ożywających” dzieł sztuki wiele mówią o najskrytszych ludzkich pragnieniach.
Ujrzawszy jałówkę Myrona, zakrzyknąłbyś zaraz: czyż to natura, której odjęto życie, czy też sztuka życiem wypełniona”. Do dziś dzieła sztuki oceniamy podobnie jak w tym starożytnym epigramie: najdoskonalsze zdają się żywe, odnosimy wrażenie, że model wodzi za nami wzrokiem, uśmiecha się, mruga, po prostu zaraz wyskoczy z ramy. Przypisujemy artyście talent imitacji tak doskonałej, że wizerunek przypomina postać, ukrywa swoją nieożywioną, materialną powłokę. Wydaje się ruchliwy i pełen życia, gotowy zastąpić żywą osobę. Greccy filozofowie stwierdzili, że zadaniem artysty jest doskonałe naśladowanie natury. Słynna jest opowieść o pojedynku Zeuksisa z Parrasjosem: ten pierwszy przedstawił winogrona, które ptaki przylatywały dziobać. Jego rywal namalował zasłonę tak trójwymiarową, że Zeuksis próbował ją odsunąć, by sprawdzić, co jest pod spodem. Obaj malarze wyćwiczyli się w iluzji i ukryli „szwy” swojej pracy – ich dzieła sprawiają wrażenie prawdziwych. Ale już sama grecka mitologia podsuwa artystom ambitniejsze zadanie: mają nie tyle naśladować naturę i stawać z nią w szranki, ile ją zastępować i stwarzać.
Władca Cypru Pigmalion żył samotnie, ponieważ otaczające go kobiety uważał za ladacznice. Jak zapisał Owidiusz w Przemianach, wybredny król „pewnego razu wyrzeźbił ze śnieżnego marmuru posąg wielkiej piękności. Nadał mu kształty tak nieskazitelne, że nie dorówna im żadna kobieta. Artysta zakochał się we własnym dziele, napatrzeć się nie może jej piękności”. Widząc szalone uczucie do martwego posągu, Afrodyta przemieniła ułudę w rzeczywistość: „[…] wraca rzeźbiarz, śpieszy do swojej dziewczyny z kamienia, całuje. Czuje ciepło ciała. Znowu całuje, do piersi przyciska. Czuje, że kamień mięknie, łagodnieje, poddaje się dłoniom. Jak od promieni słońca