Efekt Pigmaliona
i
Antonio Canova, „Psyche budzona przez pocałunek Kupidyna”, 1787 r. (Luwr)
Doznania

Efekt Pigmaliona

Anna Arno
Czyta się 13 minut

Każdemu zdarzyło się pomylić posąg z żywą osobą, a artyści od tysiącleci marzyli o takim efekcie. Historie „ożywających” dzieł sztuki wiele mówią o najskrytszych ludzkich pragnieniach.

Ujrzawszy jałówkę Myrona, zakrzyknąłbyś zaraz: czyż to natura, której odjęto życie, czy też sztuka życiem wypełniona”. Do dziś dzieła sztuki oceniamy podobnie jak w tym starożytnym epigramie: najdoskonalsze zdają się żywe, odnosimy wrażenie, że model wodzi za nami wzrokiem, uśmiecha się, mruga, po prostu zaraz wyskoczy z ramy. Przypisujemy artyście talent imitacji tak doskonałej, że wizerunek przypomina postać, ukrywa swoją nieożywioną, materialną powłokę. Wydaje się ruchliwy i pełen życia, gotowy zastąpić żywą osobę. Greccy filozofowie stwierdzili, że zadaniem artysty jest doskonałe naśladowanie natury. Słynna jest opowieść o pojedynku Zeuksisa z Parrasjosem: ten pierwszy przedstawił winogrona, które ptaki przylatywały dziobać. Jego rywal namalował zasłonę tak trójwymiarową, że Zeuksis próbował ją odsunąć, by sprawdzić, co jest pod spodem. Obaj malarze wyćwiczyli się w iluzji i ukryli „szwy” swojej pracy – ich dzieła sprawiają wrażenie prawdziwych. Ale już sama grecka mitologia podsuwa artystom ambitniejsze zadanie: mają nie tyle naśladować naturę i stawać z nią w szranki, ile ją zastępować i stwarzać.

Władca Cypru Pigmalion żył samotnie, ponieważ otaczające go kobiety uważał za ladacznice. Jak zapisał Owidiusz w Przemianach, wybredny król „pewnego razu wyrzeźbił ze śnieżnego marmuru posąg wielkiej piękności. Nadał mu kształty tak nieskazitelne, że nie dorówna im żadna kobieta. Artysta zakochał się we własnym dziele, napatrzeć się nie może jej piękności”. Widząc szalone uczucie do martwego posągu, Afrodyta przemieniła ułudę w rzeczywistość: „[…] wraca rzeźbiarz, śpieszy do swojej dziewczyny z kamienia, całuje. Czuje ciepło ciała. Znowu całuje, do piersi przyciska. Czuje, że kamień mięknie, łagodnieje, poddaje się dłoniom. Jak od promieni słońca

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Król Krakowskiego Przedmieścia
i
Portret Andrzeja Partuma, zdjęcie: Zbigniew Rytka, 1974 r., Biuro Poezji, Warszawa (dzięki uprzejmośc Bożeny Biskupskiej oraz galerii Monopol)
Opowieści

Król Krakowskiego Przedmieścia

Libera wybiera, czyli subiektywny poczet polskich artystów
Zbigniew Libera

Wagabunda, prowokator, przeciwnik etatowej awangardy. Sztukę rozsyłał pocztą, w galerii wystawił smród. Według Przybosia – chory psychicznie. Według niektórych – wybitny artysta. Nazywał się Andrzej Partum.

„Król Krakowskiego Przedmieścia”, jak nazywany był w latach 70. wśród stołecznej bohemy, urodził się w 1938 r. w Warszawie. O jego ojcu historia milczy, o matce zaś, Marii z domu Mikiewicz, wiemy, że była artystką malarką. Zginęła na warszawskiej ulicy w sierpniu 1944 r. podczas jednego z bombardowań, podobno na oczach swoich dzieci – Kariny i Andrzeja właś­nie. Brat Marii, poeta Konstanty Mikiewicz, jeszcze przed wojną, w 1935 r., powołany do służby wojskowej popełnił samobójstwo w Wyższej Szkole Podchorążych w Zambrowie. Nieco starsza od Andrzeja Karina zmarła tuż po wojnie, w roku 1946. Wychowaniem małego Partuma zajęła się zatem siostra matki – Krystyna Artyniewicz, autorka scenariuszy do przedstawień teatralnych dla dzieci. Niestety, także ona ostatecznie osierociła chłopca w wyniku śmiertelnego zatrucia grzybami w lipcu 1953 r.

Czytaj dalej