Oto najnowsza, intrygująco zatytułowana publikacja słynnego historyka literatury, przekonanego o tym, że współcześnie książek się już nie czyta, lecz tylko kupuje.
I że nie ma w tym nic złego.
Bloom, uzupełniając argumentację autobiograficznymi doświadczeniami, twierdzi z całą mocą, że w czasie Internetu i portali społecznościowych, czyli czynników, które rozrywają ludzką świadomość i uniemożliwiają koncentrację wymaganą podczas lektury, żyjemy w epoce postczytelniczej.
Nie znaczy to bynajmniej, że mamy do czynienia z końcem kultury książki, przeciwnie. Współcześnie książek publikuje się więcej niż kiedykolwiek w historii. Książka stała się jednak przedmiotem, którego działanie ogranicza się do inspirowania okładką, tytułem, ewentualnie losowo wybranym fragmentem, ale nic ponadto.
Zdaniem Blooma ważna jest sama obecność książki w mieszkaniu, obecność półki z książkami: pisarze powinni dać sobie spokój z nadmierną dbałością o treść, a w szczególności ci wszyscy, którzy fetyszyzują doskonałość fabularnej struktury. Według literaturoznawcy, gdyby w dzisiejszych czasach opublikowano Imię róży, nikt nawet nie byłby w stanie docenić kompozycyjnego kunsztu tej powieści (jeśli dziś ktoś to robi, to tylko dlatego, że powtarza opinie sprzed epoki postczytelniczej). Niewykluczone zresztą, twierdzi Bloom, że książki, stojąc na półce nieruszane, oddziałują na nas w sposób nieuświadomiony, „telepatyczny” – a jeśli to prawda, czytanie od deski do deski zaprawdę nie jest koniecznością.
Czytelnik rozprawy Blooma zastanawia się jednak, dlaczego została napisana, jeśli autor jest faktycznie przekonany co do słuszności swoich tez. Mielibyśmy do czynienia z żartem uczonego? Z prowokacją?
Niezależnie od odpowiedzi na to pytanie faktem jest, że uwagi Blooma dają do myślenia.