Przemyślenia

Felieton, który nie dotyczy polskiej polityki*

Tomasz Stawiszyński
Czyta się 6 minut

Dwie naczelne reguły kierują naszym zachowaniem i doświadczeniem, twierdził Zygmunt Freud. Zasada przyjemności i zasada rzeczywistości. W myśl tej pierwszej, nasze pragnienia dążą do jak najszybszego i bezwarunkowego zaspokojenia. W myśl tej drugiej, psychika stara się rozróżniać sytuacje, kiedy owo zaspokojenie może faktycznie nastąpić oraz takie, w których nic podobnego nie ma szansy się wydarzyć. Chodzi o to, mówiąc w skrócie, żeby nie tracić nadmiernie energii i nie szukać gratyfikacji tam, gdzie nie ma na nią nadziei.

Oczywiście, tak to działa wyłącznie w świecie idealnym. Na co dzień nasze aparaty psychiczne, wskutek rozmaitych traum, fiksacji i innych zaburzających ich działanie procesów, przyjmują kształty mniej lub bardziej odbiegające od tego, jakie mogłyby być. A co najważniejsze – i tutaj psychoanaliza oraz współczesne neuronauki mówią jednym głosem – nie są bynajmniej zainteresowane tym, co dzieje się na zewnątrz nich samych. Innymi słowy, nie zależy nam wcale  na poznaniu świata, zależy nam raczej na maksymalizowaniu własnej przyjemności. Nie powinno się skądinąd pojmować tutaj przyjemności w sensie bezpośrednim – jako dążenie do zmysłowych uciech i życiowych radości. Przeciwnie – niekiedy maksymalizowanie przyjemności może prowadzić do zachowań konwencjonalnie uważanych za autodestrukcję, albo cierpienie. Ale to już zupełnie inna historia.

Rzecz w tym, że naszym umysłom czy też naszym psychikom zależy głównie na tym, żeby obraz świata i siebie uspójniać, nie zaś dążyć do jego jak największej adekwatności. Zasada rzeczywistości – mimo swojej szumnej nazwy – nie rozstrzyga zatem, co jest rzeczywiste naprawdę, ale tylko, co jest w danym momencie rzeczywiste dla mnie. Czy raczej: co może, a co nie może zapewnić mi realizacji mojego pragnienia.

I to jest właśnie kwestia kluczowa.

***

Cokolwiek by bowiem nie powiedzieli o tym współcześni filozofowie – a powiedzieliby za starożytnymi sceptykami, że istnienia świata zewnętrznego nikt dotąd nie udowodnił – z dużym prawdopodobieństwem można zaryzykować twierdzenie, że poza umysłem (poza umysłem każdego człowieka) rozciąga się całe ogromne uniwersum, w którym wszyscy uczestniczymy, i które jest zupełnie niezależne od wszelkich naszych pragnień, chęci, lęków oraz pożądań.

Żyjąc i prowadząc aktywność mentalną możemy się do tego uniwersum albo zbliżać, albo też od niego oddalać. Psychoanalitycy i neuronaukowcy twierdzą, że „z natury” mamy raczej tendencję do oddalania. Przybliżanie wymaga systematycznego wysiłku i nieustannego przezwyciężania tendencji do zakrzywiania, interpretowania na własną modłę, zniekształcania i przerabiania rzeczywistości na coś, co odpowiadać ma logice naszych wewnętrznych pragnień i poruszeń. Emil Cioran – wybitny XX-wieczny rumuński filozof i aforysta, przez większość życia piszący po francusku – nazywał ten wysiłek „myśleniem przeciwko sobie”.

Myśleć przeciwko sobie to tyle, co nieustannie podważać wszystkie oczywistości, z dystansem i brakiem zaufania podchodzić do poglądów, z którymi najmocniej się identyfikujemy, a także uwzględniać – w działaniu i doświadczeniu – że podobnie jak inni popełniamy błędy, zakrzywiamy rzeczywistość oraz ulegamy uwodzicielskim podszeptom zasady przyjemności.

Jeśli ktoś jednak tego rodzaju uważności nie posiada – a zdarza się tak dosyć często, niektórzy twierdzą wręcz, że coraz częściej – może popaść w stan, w którym obcuje już właściwie wyłącznie z tworami własnej imaginacji. To znaczy – rzeczywistość niezależna od jego umysłu uległa w tym umyśle tak daleko idącemu przetworzeniu, że wygenerowany w ten sposób jej obraz nie ma już praktycznie nic wspólnego z pierwowzorem. Ktoś taki traktuje innych ludzi, jakby byli wewnętrznymi obiektami, wyobrażeniami, służącymi zaspokajaniu jego pragnień. Świat zewnętrzny zdaje mu się plastyczną masą, którą może układać tak, jak mu się podoba, ona zaś bez najmniejszych oporów będzie podporządkowywać się perswazyjnej sile jego dłoni. Przekonany jest zatem – i chodzi o przekonanie naprawdę fundamentalne – że wszystko ma dziać się dokładnie tak, jak on chce.

***

Ludzie o tego rodzaju cechach – jeśli wyposażeni są dodatkowo w inteligencję oraz kilka innych atrybutów – potrafią w dzisiejszym świecie zajść całkiem daleko. Osiągają stanowiska kierownicze, stają się postaciami eksponowanymi, wysoko uplasowanymi w hierarchii społecznej. Sprawiają często wrażenie bardzo pewnych siebie i charyzmatycznych, a ich głębokie przekonanie o własnej racji udziela się innym. Bywają też znakomitymi uwodzicielami, potrafiącymi sprawnie aplikować komplementy i pochlebstwa, ale też skutecznie operować groźbami czy szantażem emocjonalnym.

Wszystko to jednak ma podstawowy cel: kontrolę. Bo mimo tego fundamentalnego przekonania, że rzeczywistość jest taka, jaka chcą, żeby była, czai się w nich nieustanny lęk, że nie jest. Wkładają więc mnóstwo energii w to, żeby samych siebie przekonać, że jednak jest.

Dopóki się to udaje – mniej lub bardziej – dopóty taka jednostka, albo grupa (wszystko, co tu piszę dotyczy w równym stopniu jednostek, jak i grup), funkcjonuje w miarę sprawnie. Ale kiedy rzeczywistość, ta niezależna, rozciągająca się poza umysłem i wyobraźnią, daje o sobie znać – bo w końcu musi – konfrontacja z nią może okazać się bardzo bolesna. Świat składa się bowiem z takiej ilości nieznanych, nieprzewidywalnych i niepoddających się kontroli czynników, że nikt nie jest w stanie kontrolować go w pełni.

Podmiot, który takiego oporu ze strony rzeczywistości nagle zaczyna doświadczać – bo ktoś postąpił inaczej, niż on się spodziewał, bo napotyka na przeszkody, bo inni nie chcą bezkrytycznie podporządkować się jego życzeniom – ulega często głębokiej konfuzji. I w myśl rządzących nim reguł, stara się sobie tę sytuację zracjonalizować, czyli tak ją wytłumaczyć, żeby jego podstawowych przekonań nie naruszała, i żeby w związku z tym nie musiał ich zmieniać. Zamiast więc uznać, że się pomylił i skorygować swoje stanowisko, może raczej wskazywać winnych. Tajne agendy, ośrodki zagraniczne zainteresowane zniszczeniem go, albo też międzynarodowe lewactwo, które stosując astroturfing dąży do zniszczenia zrębów cywilizacji białego człowieka.

Wytłumaczeń może być wiele, nic to jednak nie zmieni. Czynniki nieprzewidywane – czarne łabędzie, jak to niedawno określi Nassim Taleb, amerykański ekonomista i filozof – prędzej czy później rozmontowują wszelkie zapędy do pełnej kontroli nad sobą i innymi. Po prostu – rzeczy wydarzają się w czasie, a cechą czasu jest zmienność. Nawet najbardziej autorytarnym władcom nigdy nie udało się nad tym zapanować. I nigdy nie uda. Co skądinąd jest pocieszające, ale i przerażające. Bo przecież pragnienie zapanowania nad zmianą i rozpadem jest jednym z najbardziej oczywistych ludzkich pragnień. Próby jego zaspokojenia nieodłącznie prowadzą jednak do poważnych kłopotów. O czym wciąż się zresztą od nowa przekonujemy – co niezbyt dobrze świadczy o naszej zdolności uczenia się na błędach.

* Wszelkie podobieństwa do zdarzeń polityczno-społecznych, których jesteśmy właśnie świadkami, mogą być najwyżej przypadkowe.

Czytaj również:

Filozofia: młot na dogmatyzmy
Marzenia o lepszym świecie

Filozofia: młot na dogmatyzmy

Tomasz Stawiszyński

Dlaczego od bez mała 30 lat nie udało się wpisać filozofii na listę obowiązkowych przedmiotów szkolnych?

W czyim to jest interesie: żeby filozofii w szkołach nie było?

Czytaj dalej