Pamiętacie Lato Kiriłła Sieriebriennikowa? Kwas jest typowym filmem zrobionym przez młodych ludzi, takich jak ci z Lata, ale 30 lat później i z tą poprawką, że tamtym o coś chodziło, a tym nie wiadomo, o co chodzi. Tak wszyscy na świecie mówią dziś o młodym pokoleniu. Tylko czy nie z każdym młodym pokoleniem jest tak, że nie wiadomo, o co mu chodzi?
Reżyserem Kwasu jest Aleksandr Gorchilin, który zresztą zagrał w Lecie postać Panka. Skeptik z tamtego filmu, czyli Aleksandr Kuznetsov gra Pietyę, a drugiego z głównych bohaterów, Sashę gra Filipp Avdeev, w Lecie Leonid. Mamy więc komplet. To za nimi chodzimy i z nimi poznajemy życie młodych ludzi w Moskwie. I co widzimy? To, co w takim filmie o młodych ludziach powinno być, czyli imprezy z alkoholem i narkotykami, marzenia o byciu artystą, młodzi chłopcy i młode dziewczyny uprawiają seks w różnych konfiguracjach albo odkrywają swoją fizyczność, jest dynamiczna muzyka (za mało), są modne ciuchy, słuchawki na uszach, smartfony i laptopy. W tym filmie znalazło się wszystko, jakby reżyser-debiutant bał się, że nie zrobi więcej filmów i chciał wszystko powiedzieć naraz. Mamy zatem wątek policyjny, wątek polityczny z pseudoartystycznym aktem niszczenia rzeźby pioniera, wątek nierówności społecznych, wegetarianizm, religię oraz lęki, emocje, pytania bez odpowiedzi i akty brawury wycelowane w przeżywanie tak intensywne, jak to tylko możliwe, by doświadczyć wszystkiego, bo przecież młodzi są nieśmiertelni. To się wszystko ze sobą bardziej plącze, niż przeplata, powpychane w scenariusz emocjami, a nie logiką. Twórcy filmu tak bardzo chcą coś powiedzieć, coś wykrzyczeć, że zapominają, iż warto byłoby, by ich odbiorca załapał, co i po co krzyczą. A oni są jak Sasha w jednej ze scen, który, wkurzony i zrozpaczony, „trochę” uderza ręką o ścianę, „trochę” krzyczy, „trochę” płacze, „trochę” osuwa się na ziemię, ale ostatecznie niczego nie rozwala. Pewnie zaraz mu przejdzie, hormony się uspokoją, znowu założy kurtkę i wyjdzie na miasto, by paląc papierosa, iść ze wzrokiem wetkniętym w płytki chodnikowe.
Głównym tematem filmu zdaje się fakt, że rodzice nie rozumieją swoich dzieci. Więcej – nie znają ich. Po śmierci młodego chłopaka – zdarzeniu, które buduje fabułę – matka na cmentarzu lamentuje, żeby nie żartował i wstał, bo ona mu w słoiku żurawinę przyniosła, a Pietya krzyczy, że jaką żurawinę i że ona go w ogóle nie znała, że wie, kiedy wyszły mu pierwsze zęby i ile ważył przy narodzinach, ale na tym koniec, bo nie wie, jakiej muzyki słuchał, gdzie bywał i kogo posuwał. W drugiej dekadzie XXI w. rodzice nie rozumieją i nie znają młodego pokolenia swoich dzieci, tak jak nie znali go w latach XX w. To boli, ale jest mało odkrywcze. Choć może każde pokolenie potrzebuje to powiedzieć, może młodzi Rosjanie potrzebują to usłyszeć. Tak, pewnie każde potrzebuje na swój sposób i czasem drze się, jak Ginsberg w Skowycie, czy skacze po scenie jak punki i buduje idee na lata, ale częściej powstają dzieła, które do bycia manifestem pokolenia tylko aspirują. Jak Kwas.
I wyszło tak, jakby Gorchilin zrobił dyplom w szkole filmowej, skrzyknął znajomych, z których każdy dorzuci coś do scenariusza z własnych doświadczeń i burzliwych emocji, zaprosił sprawnego operatora, który nakręci bliskie plany, bo w końcu to film o psychice tych ludzi, i znajomego animatora (chyba tylko z sympatii, bo ta krótka animacja na końcu jest absurdalna), paru aktorów i na plan. Jest tu bunt, jest gniew, jest ta dobra scena, w której Sasha krzyczy do matki i ojca koleżanki, że jest bardziej wściekły od nich wszystkich. No pewnie, że jest. Brakuje jednak młodzieńczej energii, fantazji, tego błysku, brakuje prawdziwego wk*******a, którego nie zastąpi ciągłe palenie papierosów. A może faktycznie po prostu nie wiadomo, o co temu pokoleniu chodzi. Ale że pewnie nie był to ostatni film Gorchilina, ja – choćby z ciekawości – pójdę na kolejny. Może się dowiem, o co chodzi im i o co chodzi jemu.