Filtrowanie przez ciało
i
Wioletta Grzegorzewska „Stancje”, WAB (okładka książki)
Przemyślenia

Filtrowanie przez ciało

Damian Piwowarczyk
Czyta się 4 minuty

„Tęsknota za Wielkim Światem, tak właściwa prowincji, jest modelem tęsknoty za transcendencją. Radości tego, kto wyrwał się z prowincji w Wielki Świat, są modelem radości mistycznej, radości tego, kto przekroczył (lub ma wrażenie, że przekroczył) zaklęte i przeklęte koło swojego bytu poszczególnego” –  ten cytat ze słynnego eseju Mrożka mógłby być niezłym wprowadzeniem do pracy licencjackiej albo magisterskiej na temat kolejnej książki Wioletty Grzegorzewskiej.

Przemyślenia Mrożka o życiu na uboczu wielkiego świata, o wyobrażeniach na jego temat i przeżyciu quasi-mistycznym okupionym wykorzenieniem z rodzinnych stron to wspólny mianownik dla całej twórczości Grzegorzewskiej. Jej „Guguły”, nie umniejszając maestrii tej książki, były właściwym rozbiegiem do „Stancji”, które potraktować można jako kolejne losy głównej bohaterki: starszej, dojrzalszej, ale dalej dziewczęcej i zagubionej, bogatszej o nowe doznania, ale i traumy. Wiola opuszcza swoją rodzinną wieś, gdzie życie w rytmie mitu i pór roku jest jeszcze możliwe, a zaczyna studia w wielkim mieście z jasnogórskim klasztorem w tle. Grzegorzewska snuje wielowymiarową poetycką, subtelną opowieść – mimo że tym razem zamiast zapachów ziemi, dojrzałych owoców i siana, jest brud, pstrokacizna i pełzające początki polskiego kapitalizmu lat 90. z inicjacją w tle.

Potraktowanie tej książki jako literatury inicjacyjnej byłoby niesprawiedliwe i redukujące. To poruszająca opowieść o wykorzenieniu, rozkoszy tęsknoty i melancholii oraz wiecznej, trochę napędzającej, a trochę czczej niespełnialności ludzkiego życia. Bohaterka zmienia miejsca zamieszkania, ale nie jest jak flaneur – często wychodzi, bo musi. Nie chce patrzeć na obskurny hotel robotniczy, mimo że zaprzyjaźnia się z jego lokatorami. Ma dość poplątanej relacji z matką przełożoną klasztoru, który ją gości. Przy okazji spacerów otumania się miastem, wącha je i smakuje, nakładając na nie wrażliwość dziecka wychowanego dziesiątki kilometrów od kina, restauracji i poczty. Wszystko tu jest przefiltrowane przez ciało, które – można przewrotnie powiedzieć – obok Wioli, jest głównym bohaterem  „Stancji”. Naddatek fizyczności, cielesność zaplątana w grzeszność i rozkosz, somatyczność, z którą nie bardzo wiadomo co zrobić. To także opowieść o potencjalności. Co tu jest prawdą, a co zmyśleniem? Zabieg wyświechtany, który łatwo zdegradować. Te miniaturki nanizane na poplątaną nitkę czasu zyskują tutaj jednak coś więcej. Siłą tej książki jest nie tylko jej plastyka i frenezja poszukującej młodości. To także duży ładunek filozoficzny, którego napór wytrzymuje literacka forma. Widać gdzieniegdzie szwy, ale one nie puszczają, konstrukcja dalej się trzyma. Grzegorzewska potrafi wyczarować i odmalować scenkę, które lepi się do wyobraźni i zostaje z czytelnikiem na dłużej, żeby wspomnieć choćby: „Księżyc przykleja się do jasnogórskiej wieży jak huba do pnia brzozy” lub „wiosenny poranek jest nabrzmiały światłem”.

Mam nadzieję, że „Stancje” to już bardziej skok do powieści niż rozpęd do niej, bo to książka, która zostawia czytelnika z apetytem na więcej. Tli się w niej erotyzm nieśmiałe podszyty metafizyką, dlatego cytat z dziennika Maraia wydaje się na miejscu: „Pisarz, który nie potrafi się zmobilizować do napisania powieści (…) jest podejrzany, jak zalotnik, któremu wystarczają pocałunki i nie pragnie niczego więcej. Może dlatego nie chce więcej, bo nie może? (…) Esej, monografia, te wszystkie stylizowane na literaturę hybrydy gatunkowe to ociąganie się z podjęciem wysiłku z napisaniem powieści, bo to już nie zaloty, lecz Akt”. Cokolwiek ryzykowne to stwierdzenie, ale jestem przekonany, że Grzegorzewskiej pocałunki nie wystarczą.

Czytaj również:

Dzień Dziecka na London Bridge
i
Widok Londynu, ok. 1856 r. / Zasoby Narodowej Biblioteki Irlandzkiej (źródło: Wikimedia Commons)
Doznania

Dzień Dziecka na London Bridge

Wioletta Grzegorzewska

We włoskiej restauracji „Bella Italia”, pachnącej rozmarynem, czosnkiem i duszonymi pomidorami, udaje mi się nieco stłumić niepokój. Przysłuchuję się rozmowie dwóch starszych panów, którzy jedząc z apetytem suto posypane parmezanem spaghetti, dyskutują o polityce. „Obyśmy zdążyli umrzeć przed Brexitem” – wznosi toast jeden z nich.

Gdy nieco później jedziemy kolejką metra, do naszego przedziału wpada mężczyzna w zakrwawionej koszuli i wykrzykuje gardłowym oraz pełnym rezygnacji głosem, że wszyscy zgnijemy.

Czytaj dalej