Może uwierzymy sobie nawzajem, kiedy każde z nas opowie swoją historię, a może dojdziemy do różnych wniosków. Nawet z silnej niezgody może się wyłonić ciekawa rozmowa.
Julia Fiedorczuk: Na początek chcę zapytać po prostu, jak się masz? Jak sobie radzisz z dziwną sytuacją, w której znaleźliśmy się z powodu dystansowania społecznego?
Jonathan Safran Foer: No cóż, wydaje mi się, że tydzień czy dwa tygodnie temu miałem silniejsze wrażenie stanu wyjątkowego. Przez cały czas było słychać syreny. Teraz sytuacja nie odbiega za bardzo od normy. Jasne, wszyscy noszą maseczki, restauracje są zamknięte i w ogóle, ale moje życie w sumie i tak przypominało stan kwarantanny, więc sama rozumiesz (śmiech).
W pełni rozumiem. Ja też jestem trochę pustelniczką… Jakie według ciebie będzie pokłosie tej sytuacji? Niektórzy twierdzą, że ludzie staną się bardziej świadomi spraw związanych ze środowiskiem. Czy twoim zdaniem obecne dziwne doświadczenie pozwoli nam lepiej zrozumieć, jak bardzo kruchymi jesteśmy istotami, jak bardzo zależnymi od świata, który nas otacza i od siebie nawzajem?
Mam taką nadzieję. Trwające teraz wydarzenia jednoznacznie dowodzą jednego: potrafimy szybko przeprowadzać ogromne zmiany – aczkolwiek Amerykanie radzą sobie z nimi gorzej niż rozmaite inne kraje. Minął zaledwie miesiąc, a ludzie już protestują. I to w imię czego? Nie umiem nawet wyobrazić sobie odpowiedzi. W każdym razie ciekawie jest zastanowić się, dlaczego możemy przeprowadzać te zmiany. Zewsząd słychać głosy: „To budujące, że chronimy szczególnie narażone osoby. Że zdecydowaliśmy się zupełnie zmienić nasz tryb życia, aby uratować starszych i chorych”. Moim zdaniem to nieprawda. Wydaje mi się, że ludzie chcą chronić samych siebie. Gdyby twój rząd ogłosił: „Wszyscy muszą poddać się kwarantannie, bo inaczej mieszkańcy Bangladeszu zachorują na koronawirusa” – czy ktokolwiek by się