Lekcje współistnienia
Doznania

Lekcje współistnienia

Julia Fiedorczuk
Czyta się 3 minuty

Może dwa tygodnie temu, kiedy życie toczyło się mniej więcej normalnie, pierwszy raz, witając się ze znajomą, zapytałam: „ściskasz się czy unikasz kontaktu?”. Był to jeszcze prawie żart, zagrożenie wydawało się bardzo odległe, potencjalne raczej niż rzeczywiste, całkiem abstrakcyjne, wyolbrzymione i rozdmuchane przez media. Kilka dni później kolega przywitał mnie słowami: „uściskałbym cię, ale koronawirus…” niezręczność zamaskowaliśmy śmiechem, utrzymując przy tym bezpieczną odległość, „na wszelki wypadek”. Dosłownie po kilku dniach takie rytuały stały się normą – nową formą grzeczności, uwzględniającą ewentualny dyskomfort drugiej osoby o innym niż nasz progu niepokoju albo odporności. „Rozumiem, że nie podajemy sobie rąk” – to wariant sprzed dwóch dni, zaraz po ogłoszeniu przez Światową Organizację Zdrowia stanu pandemii, czyli takiego, w którym uznaje się, że każda osoba na świecie może ulec zarażeniu. Tempo, w jakim ewoluowały te grzecznościowe formuły, odzwierciedla przytomność, z jaką reagujemy na szczególny stan zagrożenia, w którym większość z nas może potencjalnie stać się źródłem niebezpieczeństwa dla tych mniej licznych, dla których zachorowanie będzie tragiczne w skutkach. I owszem, trochę panikujemy. Ale też szczerze przejmujemy się sytuacją, w której bardzo dużo zależy od tego, czy zechcemy działać solidarnie.

Szybko rozprzestrzeniający się wirus uzmysławia nam niewygodny fakt, iż nie jesteśmy oddzieleni od innych ani od środowiska, że nikt i nic nie gwarantuje nam stuprocentowego bezpieczeństwa, choć właśnie tego, dość arogancko, oczekujemy w codziennym życiu. Nasze żywe, inteligentne i bez ustanku podlegające zmianom ciała przynależą do świata, w którym wszystkie procesy i zjawiska są ze sobą powiązane – biologiczne i społeczne, ekonomiczne i ekologiczne, materialne i duchowe. Nawet perfekcyjnie działające państwo, nawet najskuteczniejsze ludzkie instytucje nie wyeliminują nieuchronnie wpisanej w nasz cielesny los nietrwałości. Sytuacja pandemii konfrontuje nas z tą prawdą w sposób szczególnie dobitny, uzmysławia nam także, iż w obliczu dotyczącego wszystkich zagrożenia nie wszyscy jesteśmy równi. Zdrowotne i ekonomiczne skutki pandemii nie rozkładają się sprawiedliwie, dlatego wszyscy musimy teraz myśleć o innych: o słabszych, starszych, mniej odpornych, bardziej przestraszonych, a także o tych, którzy z dnia na dzień stracili środki do życia w związku z wprowadzonymi środkami ostrożności. W dodatku – paradoksalnie – tylko myśląc o dobru innych, możemy w tej chwili wpłynąć na zwiększenie własnego bezpieczeństwa. Bo im skuteczniej uda się spowolnić epidemię, tym większa szansa, że potrzebując pomocy – z powodu koronawirusa albo jakiejkolwiek innej przypadłości – będziemy mogli na nią liczyć.

Koronawirus i wywołana pandemią konieczność szybkiej mobilizacji to lekcja, którą warto solidnie, przytomnie odrobić – i wyciągnąć wnioski. Bo okazuje się, że jesteśmy zdolni do wprowadzenia radykalnych zmian w stylu życia – w krótkim czasie. Rządy nie są niezdolne do działania, a w ludziach uruchamiają się pokłady dobrej woli. To daje nadzieję, że także w obliczu innych, nie mniej poważnych zagrożeń, obudzimy się i zaczniemy działać adekwatnie i skutecznie. Działacze organizacji 350.org, walczącej o ratowanie klimatu, apelują do naszej wyobraźni: co by się stało, gdybyśmy równie energicznie zmobilizowali się do walki z katastrofą klimatyczną? Gdyby rządy zaczęły działać? Gdyby obywatele, na masową skalę, zgodzili się z koniecznością zmiany – rozumiejąc, że podobnie jak w przypadku koronawirusa, działamy w pierwszym rzędzie dla dobra innych – innych ludzi, innych istot – ale także po to, aby zabezpieczając ich los, zabezpieczyć własny?

Istnieją liczne analogie pomiędzy obiema sytuacjami: i w przypadku pandemii, i w przypadku katastrofy klimatycznej naukowcy dają nam jasne i jednoznaczne wytyczne co do właściwych form działania. Oba zagrożenia dotyczą zdrowia publicznego – ludzie już umierają z powodu ocieplania się klimatu, na skutek fal upału i innych ekstremalnych zjawisk pogodowych. Istnieje poważne ryzyko rozprzestrzenienia się malarii na tereny, na których dotychczas nie występowała, setki milionów ludzi będą zmuszone do uchodźctwa. W obu przypadkach to najsłabsi i najbiedniejsi najdotkliwiej odczuwają skutki kryzysu. „Gdyby świat reagował na zmiany klimatyczne tak, jak reaguje na koronawirusa – czyli słuchając naukowców, nawołujących do pilnego podjęcia działań – sytuacja wyglądałby dziś zupełnie inaczej” – mówi May Boeve. Pozostaje mieć nadzieję, że otwierając się na konieczność zmian, do których przymusza nas aktualny kryzys, otworzymy się jednocześnie na ten drugi problem, który nie zniknie, kiedy przeminie pandemia. Lekcja współistnienia, którą funduje nam wirus, nie jest i pewnie nie będzie łatwa – tym bardziej, nie zmarnujmy jej.

Czytaj również:

Przemyślenia

Miłość w czasach kwarantanny

Paulina Wilk

Podobno „Dżuma” Alberta Camusa sprzedaje się świetnie. Podobno nie ma mydła w Lidlu, papieru toaletowego w „biedrze”, a podawać ręki na powitanie już nie wypada.

„P” jak podobno. „P” jak paranoja i „p” jak plotka. Bo Dżumy brak na jakichkolwiek topkach, za to w kategorii bestsellerowych produktów książkopodobnych wciąż króluje Blanka Lipińska. Mydeł i rolek toaletowych zaś wciąż ci u nas dostatek. Swoją drogą intrygująca logika – co ma wspólnego globalny atak nowego wirusa z papierem toaletowym? Ano ma – budzi lęk, a ten zasila pragnienie zapanowania nad niekontrolowanym i ożywia dawne Polaków (i nie tylko!) niepokoje, nieuchronnie prowadząc do skojarzeń z PRL-em, wojną i kryzysem, czyli po prostu z czasami, gdy „w sklepach nie było niczego”. Najwyraźniej w pierwszym odruchu swych serc i rozumów przestraszyliśmy się nie samego wirusa, ale jego proceduralnych następstw, a w szczególności kwarantanny oznaczającej odcięcie od luksusu kupowania zbyt wielu (zbyt niepotrzebnych) rzeczy na przecenach, które to rzeczy będzie można następnie wyrzucić, oddać potrzebującym lub sprzedać na oeliksie, gdzie zaglądają tacy, co kupią wszystko, z papierem toaletowym włącznie. Bo dlaczego nie kupować, dopóki można? Polak, gdy może, to i potrafi.

Czytaj dalej