Jadąc do… ? Jadąc do… ?
Przemyślenia

Jadąc do… ?

Jan Błaszczak
Czyta się 2 minuty

Po Šulinys oczekiwałem wiele. Były przecież ku temu przesłanki. Po pierwsze, bardzo przyjemny debiut zespołu z 2012 r. Po drugie, skład towarzyszący Oli Bilińskiej przy pracach nad drugą płytą. Obok świetnej wokalistki słyszymy tu wybitnego perkusistę Huberta Zemlera, wszechstronnego Igora Nikiforowa oraz specjalistę od sound designu Sebastiana Witkowskiego na syntezatorach. Całości dopełniają trzy siostry Kriščiūnaitė – wokalistki, które odpowiadają za ludowy, litewski komponent albumu. Tradycyjne sutartinés – wielogłosowe pieśni z kraju naszych północnych sąsiadów – są bowiem jednym z motywów przewodnich Šulinys. Wreszcie, przekonująca była sama opowieść towarzysząca pracom nad tym albumem. Wygłaszany z perspektywy Sejn, dla których Bilińska zostawiła Warszawę, zachwyt nad siłą, mistycyzmem oraz baśniowością przyrody, a także fascynacja bliskimi topograficznie, a jednak zupełnie odmiennymi kulturą i językiem Litwy. Naprawdę po Šulinys spodziewałem się wiele. A dostałem więcej, niż jestem w stanie przyswoić.

Po kilku seansach z Šulinys mam nieodparte wrażenie, że zespół próbuje tu złapać zbyt wiele srok za ogon. Inspiracje Babadag nie kończą się na wymienionych wyżej ludowych, pogranicznych inspiracjach. Mroczne, psychodeliczne Sycamore Tree może i brzmi jak baśń, ale raczej z amerykańskiego, naznaczonego bluesem i psychodelią, Midwestu. Potraktowany efektami głos wokalistki w towarzystwie pochmurnych, melancholijnych akcentów gitary i syntezatorowych plam w Kani przypomina o innych, bardziej miejskich, zespołach Bilińskiej czy Witkowskiego. Pomiędzy tymi dwoma utworami znajduje się zaś Snaudala – eksponująca ludowość, tradycję, śpiewana na głosy i na języki, bo słyszymy tu zarówno litewski, polski, jak i angielski. I tak już będzie do końca: raz po polsku, raz po angielsku, raz po litewsku; raz ludowizna, raz syntezatorowa kołysanka, raz psychodela. Trudno za tym wszystkim nadążyć, trudno w to uwierzyć.

Niewykluczone zresztą, że poszukiwanie autentyzmu jest z góry skazane na powodzenie. Wspomniana „baśniowość” objawia się nie tylko rozpoczynaniem opowieści od fraz pokroju „za górami, za lasami”. Bilińska śpiewa z emfazą, emocjonalnym przerysowaniem charakterystycznym dla snujących podobne opowieści. Kiedy śpiewanym przez nią historiom towarzyszy dynamizujący je puls, słucha się tego dobrze. Jak w Żurawiach czy The Well, gdzie zespołowi – niezależnie od obranej stylistyki – udaje się rozkręcić, osiągnąć groove, wprowadzić w trans. Kiedy ten rytm chowa się za plamami syntezatora i wyeksponowanymi interpretacjami w trzech językach, temperatura spada do poziomu warsztatów z fonetyki. Wyjątkiem jest Ej Toli, Toli/So Far Away, które nie potrzebuje instrumentów, by zachwycać.

Miejscami zachwycające Šulinys zostawia z poczuciem zdezorientowania wynikającego z przesytu. Do Mickiewiczowskiego pytania: „Skąd Litwini wracali?” można tu więc dodać Gauguinowskie: „Kim byli?” i „Dokąd zmierzali?”.

 

Czytaj również:

Negatywy z kredensu Negatywy z kredensu
i
okładka albumu „Augustis 2.0”, Białystok 2018
Opowieści

Negatywy z kredensu

Joanna Kinowska, Grzegorz Dąbrowski

My też mamy swoją Vivian Maier. Tylko nasza była facetem, rzemieślnikiem i prowadziła zakład fotograficzny przed wojną w Białymstoku. Czas, płeć, rodzaj zdjęć, doświadczenie – nic się nie zgadza z Maier. Poza tym, że najlepsze jego klatki, wspaniałe archiwum, poznaliśmy po jego śmierci. I podobnie jak amerykańska amatorka, tak i nasza Maier ma swojego promotora, który od pierwszego wejrzenia zafascynował się tymi kadrami i przez lata robi wszystko, by świat też mógł je obejrzeć.

Ze zdjęciami Bolesława Augustisa mogliście się już zapoznać w 2004 r. Szczególnie jeśli jesteście z Białegostoku. Lokalny oddział „Gazety Wyborczej” publikował odnalezione fotografie. Czytelnicy masowo pomagali w lokalizacjach na nich ujętych, rozpoznawali znajome twarze. Wiele rozmów i prawdziwe śledztwo. Potem była wystawa w Galerii Arsenał, dalej w Berlinie podczas Europejskiego Miesiąca Fotografii. W 2010 r. powstała książka Augustis, w której znalazła się prawie setka zdjęć. Dobry start. Do dziś zdjęcia zjeździły kawał świata.

Czytaj dalej