Śniło mi się, że jechałam pociągiem. Kiedyś takich podróży odbywałam wiele. Był czas, gdy przez prawie dwa lata jeździłam pociągiem kilka razy w tygodniu.
Zimą w przedziale było albo za gorąco, albo zbyt zimno, szyby były zaparowane, czuło się zapach mokrego metalu framug okien i wilgotnych ubrań współpasażerów. Pamiętam drzemanie z głową wtuloną w kurtkę i patrzenie przez okno na niekończącą się mgłę, szron i wszystkie możliwe odcienie szarości, na zamarznięte pola, czarne lasy, ślady zwierząt na śniegu, rdzewiejące maszyny rolnicze. Cisza. Ziąb. Kilka razy pociągi się psuły, czekaliśmy długo, żeby ruszyć dalej, ale nigdy nie zdarzyło się, żeby trzeba było wysiąść i ruszyć przed siebie. Przez mróz, błoto, obce drogi… a gdyby było trzeba?
W pewnym sensie przyśniło mi się właśnie to pytanie. Wysiąść z pociągu w zimowej pustce – i co dalej? Pierwsze myśli: czy działa telefon? Google Maps? Dokąd iść? I od czego zależy, czy dotrę bezpiecznie dokądkolwiek? Jeśli mam ciepłą kurtkę i buty… jestem czysta, najedzona, jeszcze nie zmarznięta, jeszcze nie nieludzko zmęczona i zdesperowana, pewnie ktoś po drodze zgodzi się mi pomóc – podwieźć do najbliższego miasteczka, autobusu, użyczyć telefonu lub schronienia. Ale czy na pewno trafię na życzliwych ludzi? Tego chciałabym się spodziewać.
Aż do nocy, kiedy przyśniła mi się przerwana podróż pociągiem, nie pomyślałam nigdy, że mogę trafić, będąc w potrzebie, na nieżyczliwość. Na obojętność. Agresję. Okrucieństwo. W moim śnie pociąg zatrzymał się w polu, a ja nie wiedziałam, gdzie jestem. W jakim kraju i czasie? Czy znam język, w jakim tutaj mówią? Skąd jadę? I dokąd? Czułam tylko niepokój i to wcale nie związany z tym, że bałam się nieprzyjaznej przyrody, zimna, perspektywy zapadającego wcześnie zmroku. Jako dziecko czytałam książki Jamesa Curwooda o wilkach – opowieści o zwierzętach, pisane z ich perspektywy. Nie bałam się zimy, miałam nadzieję, że sobie poradzę, jak wilki. Albo jak Baśka Wołodyjowska, która brnąc przez śniegi, w końcu doczołgała się do Chreptiowa.
Bałam się tylko, że spotkam kogoś, kto będzie chciał zrobić mi krzywdę. Bezinteresownie, ot tak. Może dla zabawy. We śnie wydawało mi się, że jestem w pociągu sama. Stałam w jego otwartych drzwiach, zastanawiając się, czy lepiej samotnie w nim zostać, czy wysiąść i iść przed siebie, nie wiedząc, kogo spotkam.
Psychoanalityk pewnie powiedziałby, że to symboliczna wizja odgrywająca terapeutyczną rolę, którą przypisywał snom Freud: dopuszczenia do funkcjonującej na prawach snu świadomości tych trudnych uczuć, lęków, myśli i fantazji, które na co dzień tłumimy.
Byłby to zatem sen, który przyśnił mi się jako odreagowanie tego, czego doświadczamy na co dzień w naszym społeczeństwie, obserwując bezradnie, jak radykalizuje się ono, zamyka. Jak wybuchają w nim bezpodstawna i bezinteresowna agresja i nienawiść, które mają twarze konkretnych ludzi, imiona i nazwiska. Jak naruszanie kolejnych społecznych norm daje rosnące przyzwolenie tym, którzy, już wcale nie anonimowo, życzą innym, których nawet nigdy nie spotkali, by ginęli jak robactwo.
Czy złowroga cisza białych pól i szarego nieba przyśniła mi się jako obraz końca człowieczeństwa? Tego, że w środku mroźnej zimy – metafory międzyludzkich relacji – to drugiego człowieka boję się o wiele bardziej niż tego, że zamarznę gdzieś przy drodze albo rozszarpią mnie wilki?
Kiedy się obudziłam, pomyślałam, że ważne byłoby, gdzie się zatrzymał ten pociąg. Czy jestem w Unii Europejskiej, która kojarzy mi się z poczuciem bezpieczeństwa… czy w Rosji, przed którą lęk… jest tak samo wielką ułudą i projekcją stereotypów jak przekonanie o bezpieczeństwie europejskiej równiny pod niebieskim sztandarem w gwiazdki. Dlaczego próbuję się przekonywać, że w Polsce jestem bezpieczna? Przecież to moi sąsiedzi spalili swoich sąsiadów w stodole. To moi krajanie, dziś, nie zakrywając swych twarzy, życzą wysiadającym z pociągów przybyszom powtórki z ludobójstwa i komór gazowych.
Co mi się śniło? Lęk przed tym, że pociąg zatrzymał się w Polsce. Dziś.
W Polsce, gdzie po raz kolejny Inny, którym może być dziś każdy z nas, jednoczy członków społeczności w wyrażaniu niepokoju, frustracji i lęku przez agresję i przemoc, nie tylko symboliczną, skierowaną na niego. Mechanizm kozła ofiarnego zapewnia zbiorowości pogrążonej w kryzysie, zagrożeniu i dezintegracji powrót do równowagi przez wyładowanie nagromadzonej agresji na wybranej ofierze. René Girard, antropolog i teoretyk tego mechanizmu, dowodził, że poszczególne kultury różnią się między sobą stopniem skłonności do stosowania tego mechanizmu. Te najbardziej zamknięte, nietolerancyjne wobec odmienności i niezdolne do zagospodarowywania jej w swojej społecznej strukturze, a jednocześnie najbardziej niepewne swojej zbiorowej tożsamości stosują ten mechanizm najczęściej i na największą skalę…
Nie wiem, co spotkałoby mnie, gdybym wysiadła z pociągu i ruszyła przed siebie. Co przydarzyłoby mi się w Polsce, w Danii, w Niemczech, na Litwie, w Rosji? Co by było, gdybym nie miała pieniędzy, telefonu, nie znała języka? Gdybym miała ze sobą przestraszone dziecko? Życzę wszystkim moim sąsiadom takich snów od czasu do czasu. Takiego niepokoju, który nie znika od razu, tylko ćmi gdzieś w tyle głowy, przez cały dzień prowokując absurdalne pytania. Może absurd tych pytań to dziś dla nas jedna z nielicznych świadomych, bo wypływających z naszego własnego niepokoju okazji, by pomyśleć o tym, jakimi jesteśmy ludźmi, jak byśmy się zachowali, gdybyśmy znaleźli się sami, daleko od domu albo gdybyśmy spotkali kogoś, kto idzie sam polami zimą? Czy to ktoś groźny? Czy może obawia się nas bardziej niż my jego? Przystanąć i zapytać, czy mu nie pomóc, czy przejść obojętnie? Czy lepiej zrobić wszystko, żeby go nie minąć, skręcić gdzieś w bok? A może ostrzec przed nim sąsiadów?
Dziś każdy każdemu jest Obcym. Społeczeństwo, na którym wydawało się, że można się oprzeć, przestaje być ostoją umiaru, kultury, opanowania, porządku i rozsądku, a staje się hordą dzikich psów. Żyją jeszcze świadkowie Zagłady, a na polskiej ulicy płonie kukła Żyda.
Co zrobię z moim snem? Zapamiętam ten lęk. Przefiltrowany i zintensyfikowany przez senną logikę. Im więcej wokół brutalności, tym więcej potrzeba uwagi, uprzejmości, łagodności, patrzenia w twarz innych tak, jak o to apelował Emmanuel Levinas. Twarz drugiego człowieka to wezwanie do wzięcia odpowiedzialności za niego. Jego bezbronność to dla nas wyzwanie. Apel o szacunek, opiekę, braterstwo. Nie mam innych recept na wyjście z tego, w czym się znaleźliśmy. Tylko zobaczenie w Innym samego siebie może sprawić, że będę mieć nadzieję i we śnie, i na jawie, że kiedy pociąg stanie w polu, dotrę bezpiecznie do domu.