Oniryczny, erotyczny horror wampiryczny sprzed stu lat. Oślepiony pożądaniem Jerzy Szamota odkrywa wdzięki i udręki miłości do najpiękniejszej kobiety stolicy.
Y zbudował P. Bóg z żebra, które wyjął z Adama,
białogłowę, y przywiódł yą do Adama. Y rzekł Adam: To
teraz kość kości moich y ciało z ciała mego: tę będę zwać
Mężyną, bo z męża wzięta jest. Przetoż opuści człowiek
oyca swego i matkę, a przyłączy się do żony swey y będą
dwoye w yednem ciele…
Z „Księgi Rodzaju”, rozdz. 2, w. 22–24.
Od sześciu dni chodzę pijany szczęściem i nie śmiem w nie uwierzyć. Od sześciu dni wstąpiłem w nowy okres życia, odcinający się od tego, co poprzedziło, tak silną linią, że zdaje mi się, iż przeżywam jakiś olbrzymi kataklizm.
Otrzymałem list od n i e j…
Od czasu jej wyjazdu za granicę przed rokiem, gdzieś w stronę nieznaną – ten pierwszy, cudowny znak od niej… Nie mogę, naprawdę nie mogę, dać wiary! Omdleję ze szczęścia!
List od niej do mnie! Do mnie, nieznanego jej zupełnie, skromnego wielbiciela z oddali, z którym jej nigdy przedtem nie łączyły towarzyskie stosunki, choćby przelotna znajomość! A jednak tak jest istotnie. Noszę go wciąż przy sobie, nie rozstaję się z nim na chwilę. Adres wyraźny, niepodlegający wątpliwości: Jerzy Szamota. To przecież ja. Dawałem kopertę do odczytania kilku znajomym, nie dowierzając własnym oczom; każdy patrzył na mnie nieco zdumiony, uśmiechał się i zapewniał, że adres czytelny i podaje moje nazwisko…
Więc wraca do kraju, wraca już za dni parę, a pierwszym, który ją powita na progu jej domu, będę ja – ja, który ledwo śmiałem podnieść na nią oczy pijane uwielbieniem podczas przypadkowych spotkań w miejscach publicznych, w jakiejś alei parkowej, w teatrze, na koncercie…
Gdybym przynajmniej mógł się poszczycić dawniej jednem spojrzeniem, jakimś przelotnym uśmiechem jej dumnych warg – lecz nie! Zdawała się mnie zupełnie nie dostrzegać. Aż do tej chwili byłem pewny, że nic nie wie w ogóle o mojem istnieniu. Chyba nie zauważyła, jak wlokłem się za nią od lat, niby cień daleki, nieśmiały? Byłem tak dyskretny, tak mało natrętny! Tęsknota moja okrążała ją przecież tak odległym, tak delikatnym promieniem. Więc chyba wyczuła mnie – wyczuła miłość moją i uwielbienie pokorne, bez granic instynktem wrażliwej kobiety. Niewidzialne nerwy sympatii, rozpięte między nami od lat spotężniały znać na odległość i teraz ją niewolą w moją stronę.
O, bądź mi pozdrowiona, najpiękniejsza Ty moja! Oto dzień mi się kłoni pod wieczorną godzinę w rozblaskach jasny, pogodny, i pieśń moją nucę z podniesionem czołem, w łaskę Twą bogaty – Pani moja przedziwna!…
Dzisiaj już czwartek. Pojutrze o tej samej zachodu godzinie mam ją ujrzeć. Nie wcześniej. Taka jej wyraźna wola. Biorę do ręki jej list, tę bezcenną, koloru lila ćwiartkę papieru, z której ulatnia się subtelna woń heliotropu i odczytuję po raz nie wiem który:
„Drogi! Zajdź w sobotę, 26. koło 6 wieczor