Kochanka Szamoty Kochanka Szamoty
i
"Józef i żona Potifara", Guido Reni, ok. 1630 r., Getty Center/Wikimedia Commons (domena publiczna)
Opowieści

Kochanka Szamoty

(Kartki ze znalezionego pamiętnika)
Stefan Grabiński
Czyta się 21 minut

Oniryczny, erotyczny horror wampiryczny sprzed stu lat. Oślepiony pożądaniem Jerzy Szamota odkrywa wdzięki i udręki miłości do najpiękniejszej kobiety stolicy.

Y zbudował P. Bóg z żebra, które wyjął z Adama,

białogłowę, y przywiódł yą do Adama. Y rzekł Adam: To

teraz kość kości moich y ciało z ciała mego: tę będę zwać

Mężyną, bo z męża wzięta jest. Przetoż opuści człowiek

oyca swego i matkę, a przyłączy się do żony swey y będą

dwoye w yednem ciele…

Z „Księgi Rodzaju”, rozdz. 2, w. 22–24.

Od sześciu dni chodzę pijany szczęściem i nie śmiem w nie uwierzyć. Od sześciu dni wstąpiłem w nowy okres życia, odcinający się od tego, co poprzedziło, tak silną linią, że zdaje mi się, iż przeżywam jakiś olbrzymi kataklizm.

Otrzymałem list od n i e j…

Od czasu jej wyjazdu za granicę przed rokiem, gdzieś w stronę nieznaną – ten pierwszy, cudowny znak od niej… Nie mogę, naprawdę nie mogę, dać wiary! Omdleję ze szczęścia!

List od niej do mnie! Do mnie, nieznanego jej zupełnie, skromnego wielbiciela z oddali, z którym jej nigdy przedtem nie łączyły towarzyskie stosunki, choćby przelotna znajomość! A jednak tak jest istotnie. Noszę go wciąż przy sobie, nie rozstaję się z nim na chwilę. Adres wyraźny, niepodlegający wątpliwości: Jerzy Szamota. To przecież ja. Dawałem kopertę do odczytania kilku znajomym, nie dowierzając włas­nym oczom; każdy patrzył na mnie nieco zdumiony, uśmiechał się i zapewniał, że adres czytelny i podaje moje nazwisko…

Więc wraca do kraju, wraca już za dni parę, a pierwszym, który ją powita na progu jej domu, będę ja – ja, który ledwo śmiałem podnieść na nią oczy pijane uwielbieniem podczas przypadkowych spotkań w miejscach publicznych, w jakiejś alei parkowej, w teatrze, na koncercie…

Gdybym przynajmniej mógł się poszczycić dawniej jednem spojrzeniem, jakimś przelotnym uśmiechem jej dumnych warg – lecz nie! Zdawała się mnie zupełnie nie dostrzegać. Aż do tej chwili byłem pewny, że nic nie wie w ogóle o mojem istnieniu. Chyba nie zauważyła, jak wlok­łem się za nią od lat, niby cień daleki, nieśmiały? Byłem tak dyskretny, tak mało natrętny! Tęsknota moja okrążała ją przecież tak odległym, tak delikatnym promieniem. Więc chyba wyczuła mnie – wyczuła miłość moją i uwielbienie pokorne, bez granic instynktem wrażliwej kobiety. Niewidzialne nerwy sympatii, rozpięte między nami od lat spotężniały znać na odległość i teraz ją niewolą w moją stronę.

O, bądź mi pozdrowiona, najpiękniejsza Ty moja! Oto dzień mi się kłoni pod wieczorną godzinę w rozblaskach jasny, pogodny, i pieśń moją nucę z podniesionem czołem, w łaskę Twą bogaty – Pani moja przedziwna!…

Dzisiaj już czwartek. Pojutrze o tej samej zachodu godzinie mam ją ujrzeć. Nie wcześ­niej. Taka jej wyraźna wola. Biorę do ręki jej list, tę bezcenną, koloru lila ćwiartkę papieru, z której ulatnia się subtelna woń heliotropu i odczytuję po raz nie wiem który:

„Drogi! Zajdź w sobotę, 26. koło 6 wieczor

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Lis i Borsuk Lis i Borsuk
i
zdjęcie: McGill Library/Unsplash
Opowieści

Lis i Borsuk

Tomasz Sitarz

Dwaj przyjaciele porzucają bezpieczne nory i ruszają w podróż, podczas której spotkają różnych nauczycieli (całkiem jak w jednej z powieści Hermanna Hessego). Jakie prawdy poznają o sobie i świecie?

Lis dorastał nad brzegiem rzeki, gdzie nie kołysały się żadne łodzie, w chłodzie lasu, w norze w pobliżu korzeni Wierzby. Tuż obok mieszkał Borsuk, jego przyjaciel, również syn lasu. Ruda kita młodzieńca błyszczała oświetlona letnim słońcem, gdy hasał z kolegami przy wejściu do norki, i chłodnym światłem księżyca, gdy nocami łowił z ojcem małe gryzonie. Mądre oczy chłonęły falowanie targanych wiatrem traw i mowę ciała starszych osobników. Potrafił już słuchem lokalizować ofiarę i zakradać się na odleg­łość skoku. Rozpoznawał dojrzałe jagody oraz czereśnie i udawał martwego, by łapać padlinożerne ptaki.

Czytaj dalej