W marcu kosy wołają mnie na dwór.
Jak chłopaki z podwórkowej drużyny.
Chodź, chodź – wygwizdują.
Będziemy znowu grać w zmysły.
Pomiędzy liśćmi. Prześwitami.
Rzucimy ci odległość. Skrzydłami
w runie. W podszycie. W koronach.
W bio- ornito- i w logiach.
Tuż nad grawitacją. Z przekleństwem.
Z gracją. Na wysokości istnienia.
Jest świat. I nie ma. Jest ptak. I nie ma.
Jak wtedy, kiedy wszystko było
takie bardzo duże. I wierzyłeś mocno,
że kosy też mogą mówić.