Kradzież choinki Kradzież choinki
i
ilustracja: Igor Kubik
Doznania

Kradzież choinki

Viktor Arnar Ingólfsson
Czyta się 7 minut

Przed świętami Bożego Narodzenia często robimy zakupy na ostatnią chwilę. Ale choinkę naprawdę lepiej kupić nieco wcześniej…

Niebieskie światła dwóch policyjnych radiowozów i karetki wyglądały niemal świątecznie na białym pustkowiu. Pojazdy zaparkowano przy mało uczęszczanej drodze, z dala od zabudowań, a na zachodzie majaczyła blada poświata miasta. Było bezwietrznie, bezchmurnie, ale dość mroźnie. Śnieg, księżyc i zorza polarna zapewniały niezłą widoczność na miejscu wypadku.

Okutany w kurtkę policjant szedł poboczem i analizował okoliczności. Na ostrym zakręcie duży dżip wjechał w tył niewielkiego pikapa, który wypadł z drogi, kilkakrotnie dachował i zatrzymał się na wielkiej skale. Ciąg zdarzeń oczywisty, ale przygotowanie raportu pewnie trochę zajmie. Niezbyt wymarzone zakończenie służby w dzień wigilijny.

Sanitariusze zajmowali się spoczywającym już na noszach kierowcą pikapa, którego za chwilę odniosą do karetki. Spędzi swoje święta w szpitalu, jeśli przeżyje.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Policjant ostrożnie stąpał po oblodzonej, stromej drodze. Dobiegał sześćdziesiątki, dlatego poruszał się raczej sztywno po nierównej powierzchni. Poza drogą śnieg był głęboki i mężczyźnie marzły stopy, kiedy brnął przez zaspy w półbutach. Wreszcie udało mu się dotrzeć do noszy i przyjrzeć poszkodowanemu.

Był to młody człowiek, duży i gruby, ubrany w wytarte dżinsy, glany i czarną, skórzaną kurtkę zdobioną rozmaitymi emblematami. Włosy czarne, podfarbowane miejscami na czerwono, policzki gładko wygolone. Kolorowy tatuaż nad uchem, drugi policzek niewidoczny z powodu krwi broczącej z wielkiej rany ciętej na czole. Nos zmiażdżony, zakrwawiony. Funkcjonariusz nie mógł pozbyć się wrażenia, że kiedyś już widział tego człowieka.

– Co my tu mamy? – zapytał.

– Nieprzytomny, ale tętno stabilne. Prawdopodobnie złamana ręka i kość obojczykowa, ale chyba uniknął obrażeń wewnętrznych. Urazy głowy. Musimy szybko odwieźć go na OIOM – odpowiedział jeden z sanitariuszy.

Korzystając z pomocy dwóch funkcjonariuszy, podnieśli nosze i ruszyli. Zanim znaleźli się na łatwiejszym odcinku, prowadzącym do stromej drogi, mieli do przejścia spory kawałek. Poszkodowany ważył swoje, a głęboki śnieg utrudniał chodzenie. W końcu jednak udało im się wejść na szosę i nosze zniknęły w karetce, która wnet odjechała w stronę miasta.

Policjant wrócił do dżipa i przyjrzał się masce auta. Była mocno powyginana na skutek zderzenia. Kierowca stał obok samochodu i podtrzymywał dwumetrowy świerk, który również wyraźnie ucierpiał podczas wypadku. Ścięty czubek, połamane gałązki.

– Hermann jestem – przedstawił się policjant. – To ja prowadzę czynności dochodzeniowe na okoliczność tego wypadku.

– Ólafur – odpowiedział kierowca. Był niskiego wzrostu, miał na sobie płaszcz koloru kawy, ciepłą czapkę, a na nosie okulary.

Hermann przyglądał się drobnemu mężczyźnie i zastanawiał, czy to możliwe, że jego twarz przybrała wyraz… triumfalny?

– Jak to się stało? – zapytał. – Czy ten samochód stał, kiedy pan w niego uderzył?

– Nie, jechał wolno.

– Nie mógł się pan zatrzymać, kiedy go zobaczył?

– Mogłem, ale wjechałem w niego z premedytacją. Zapobiegłem w ten sposób kradzieży.

– Kradzieży?

– Tak, on chciał ukraść moją choinkę. Ale krzywdy nie chciałem mu robić. To stało się przypadkiem. W obronie własnej znaczy.

Policjant patrzył z niedowierzaniem to na niewysokiego człowieka, to na drzewko.

– Coś mi tu śmierdzi. Proszę ze mną do samochodu. Muszę usłyszeć wszystko od początku do końca.

Usiedli w radiowozie, tym, który miał włączony silnik, dlatego w środku było dosyć ciepło.

Hermann wyciągnął notes i długopis.

– No – powiedział – nie wygląda to dobrze. Co dokładnie się wydarzyło?

Ólafur zdjął czapkę, ujawniając łysinę.

– Po południu wyjechałem z do­mu, żeby kupić choinkę dla rodziny. Wszystko w tym roku jakoś tak na ostatnią chwilę. Nie od razu znalazłem odpowiednie drzewko i musiałem odwiedzić kilka punktów sprzedaży, ale wreszcie mi się to udało w szkółce poza miastem. Zapłaciłem, ale chciałem jeszcze rzucić okiem na bombki, na które dawali rabat, piętnaście do dwudziestu procent w zależności od wielkości. A potem, kiedy podniosłem głowę, drzewko zniknęło. Zacząłem się rozglądać i zauważyłem, jak ten gość biegnie z choinką na parking. Sprzedawca gdzieś się zapodział, więc nie mogłem go poprosić o pomoc. Ruszyłem za tym człowiekiem i krzyczałem, że zabrał moją choinkę. Ale on wrzucił ją na pakę i zachowywał się jak cham.

– To znaczy? – zapytał policjant.

– Po prostu pokazał mi palec – odparł Ólafur i wyprostował środkowy palec prawej ręki. – O tak.

– Nic nie powiedział?

– Coś tam się wydzierał, ale tak niewyraźnie, że nie zrozumiałem.

– Dobrze, a co było dalej? – zapytał policjant.

– Jak to? Ruszył, a ja za nim moim samochodem. Nie było opcji, żebym mu pozwolił odjechać z moją choinką, której się tyle naszukałem.

– A dlaczego nie zadzwonił pan na policję?

– Miałem wyłączoną komórkę i nie pamiętałem numeru alarmowego. To się zdarza, kiedy się zdenerwuję.

– Może pan dzwonić pod numer alarmowy, nie wstukując go z klawiatury.

– Nie wiedziałem. Słabo się znam na tych telefonach.

– Rozumiem. Proszę mówić.

– Zatrzymał się na czerwonym na skrzyżowaniu. Wtedy wyskoczyłem z wozu i zdążyłem ściągnąć choinkę z paki, zanim ruszył. Wrzuciłem ją do mojego dżipa, po czym zauważyłem, że on zawraca. Musiał zauważyć brak drzewka. Zawracając, złamał wszystkie możliwe przepisy drogowe, ale ja szybko wskoczyłem do samochodu i odjechałem. Jechał za mną, więc bałem się wracać do miasta, bo musiałbym się zatrzymywać na światłach. Skierowałem się więc w drugą stronę, żeby mu uciec na krajówce. Wiem, że mój samochód jest szybszy od jego.

Policjant z drugiego radiowozu zapukał w szybę auta. Hermann ją opuścił.

– Wiemy już, kim jest poszkodowany – powiedział policjant. – Niedawno został zwolniony warunkowo z więzienia i mieszka w domu przystosowawczym. Dali mu pieniądze i wysłali, żeby kupił choinkę.

– Chciał sobie przyoszczędzić i zwinąć drzewko za darmo – rzucił Hermann, zamykając okno. – Co było dalej? – spytał Ólafura.

– Jechałem tak szybko, na ile mi starczyło odwagi, ale on nie odpuszczał. Długo widziałem go w lusterku. Wreszcie zniknął. Zatrzymałem się i odczekałem chwilę. Nikt nie nadjechał. Wtedy zawróciłem i pojechałem do miasta. Zrobiło się już późno, więc się spieszyłem. Nagle z bocznej drogi wyjechał na mnie ten pikap i musiałem ostro dać po hamulcach, żeby na niego nie wpaść. Silnik zgasł i nie chciał odpalić. Facet wyskoczył z auta, dopadł do moich drzwi, ale zdążyłem je zablokować. Wtedy w nie kopnął i stąd to wgniecenie. Niech pan zobaczy – Ólafur wskazał palcem dżipa.

Hermann spojrzał w tamtą stronę i zauważył wgniecenie na drzwiach kształtem przypominające but.

– Przyłożył się.

– Tak. Ja się oczywiście śmiertelnie wystraszyłem, bo tylne drzwi miałem otwarte. Ale on po prostu wyciągnął choinkę ze środka i wrzucił do siebie na pakę. I odjechał.

– Wtedy też nie przyszło panu do głowy, żeby skontaktować się z policją? – zapytał Hermann.

– Miałem taki zamiar, ale udało mi się odpalić auto, a on nie zdążył jeszcze odjechać daleko. Jechał wolno, jakby specjalnie mnie tym prowokował. Raz-dwa go dogoniłem, a on wystawił rękę przez okno i znów pokazał mi palec. Wtedy miarka się przebrała. Nie mogłem pozwolić, żeby takie bydlę okradło mnie w samą Wigilię. Przed nami był ostry zakręt i gdy do niego dojechaliśmy, wjechałem mu w tył, a on wypadł z drogi i dachował. Najpierw gość nie ruszał się w aucie, ale kiedy zabierałem drzewko, wypadł z wrzaskiem z szoferki. Czoło mu krwawiło i chciał się na mnie rzucić. Wtedy walnąłem go pniakiem choinki w nos i go znokautowałem. Dalej wszystko pan wie.

Hermann zanotował najważniejsze punkty, a teraz odłożył notes.

– Nie wiem, jak ta sprawa zostanie zakwalifikowana – powiedział – ale na pewno poniesie pan jakieś konsekwencje. Miejmy nadzieję, że poszkodowany nie jest w ciężkim stanie.

– Ale przecież to kryminalista!

– Tak, ale mimo wszystko moim zdaniem dokonał pan bardzo brutalnego czynu.

– Mogę zadzwonić do żony? – spytał Ólafur. – Pewnie już się o mnie niepokoi.

– Tak, proszę bardzo – odpowiedział Hermann, wskazując telefon w radiowozie.

Ólafur wybrał numer. Rozległ się głośny sygnał. Telefon nastawiony był na głośnomówiący.

– Halo? – odezwał się kobiecy głos.

– Sigríður, kochanie, to ja, Ólafur.

– Ólafur! Gdzie ty się właściwie podziewasz?

– Trochę mi to zajęło, ale już wracam do domu z choinką.

– Z choinką? Dzwonili ze szkółki i powiedzieli, że odjechałeś i zostawiłeś ją u nich.

– Nie, Sigríður, nie. Mam ją ze sobą.

– Niemożliwe. Zabrali drzewko, żeby obciąć dolne gałęzie, ale jak je przynieśli z powrotem, już cię nie było. A że zamykali, chcieli ją oddać przed świętami. Odnaleźli twoje dane na wydruku z karty i zadzwonili. Mój brat podjechał do nich i ją odebrał. Właśnie ją stroimy.

Na chwilę zapadło milczenie.

– Halo… Halo… Jesteś tam?


Tłumaczył Jacek Godek

Czytaj również:

Życie z lodowca Życie z lodowca
i
W „czarnym lesie”, pośród czarnych piramid pozostawionych przez topniejący lodowiec Skeiðarárjökull, czoło lodowca Vatnajökull. Lodowiec ten zniknie przed rokiem 2070; zdjęcie: Andri Snær Magnason
Ziemia

Życie z lodowca

Andri Snær Magnason

Islandzkie legendy głoszą, że świat miał powstać dzięki zamarzniętej krowie. Z jej wymion wypłynęły cztery rzeki, które wykarmiły całą Ziemię.

Dzieciństwo spędziłem w Ameryce i kiedy wróciliśmy do domu, widoki wydały mi się wręcz powalające. Rozmaite elementy krajobrazu robiły na mnie ogromne wrażenie, choć nie potrafiłem ubrać tego w słowa. Były tylko pamiętne uczucia i obrazy, i rzeczy, które zrozumiałem dopiero znacznie później.

Czytaj dalej