Słuchając najnowszej płyty Kaza Bałagane zaliczyłem transfer do początków poprzedniej dekady. Nie dlatego, że Narkopop odgrzewa patenty z tamtego okresu. Pomyślałem po prostu, że tak musieli się czuć fani „prawdziwego” ulicznego rapu, włączając S.P.O.R.T czy Voluminy Tedego. Bałaganowi charyzma miesza się z chamstwem, a scena z obscenami. Jego zapiski ze świata narkomanii i nimfomanii dochodzą momentami do takich ekstremów, że trudno nie traktować ich w kategorii żartu. Zresztą sam raper zdradza w wywiadach, że nie należy raczej do absolwentów szkoły Karabasza – bliżej mu do Łozińskiego, bo inspiracji dostarcza mu nie tylko obserwacja, ale również wyobraźnia i kreatywność, objawiające się przede wszystkim w operowaniu słowem.
Nie pisałbym przecież o Narkopopie, gdybym za jego wartość uznawał przekaz. Tutaj Bałagane również idzie śladami Tedego, który w świetnym Nie Banglasz naigrywał się z tych, którzy wierzą w posłannictwo czy też edukacyjną rolę rapu („Przekaz, to przekaz o tym, że masz przekaz / Co ty nie wiesz? Kurwa na tym to polega”). Bałagane odwiedzają dziewczyny i kumple – chłopaki wciągają koks, a dziewczyny robią różne inne rzeczy oraz wciągają koks. Jeśli z tych opowieści dowiedziałem się czegoś nowego, to tego, że duże ilości kokainy śmierdzą chrzanem (Trendsetter). Zawsze to jakaś wiedza. Zostawmy jednak treść, bo na poziomie tworzenia opowieści, budowania rymów i porównań, sprzedawania żartów i punchline’ów Kazek gra w Polsce w swojej własnej lidze.
Szczególnie dobrze wychodzą Bałaganowi wycieczki poza klasyczny zestaw pojęć balującego cwaniaka z dużym portfelem. Nie zgrywa jednak przy tym ani myśliciela, ani doświadczonego życiem weterana ulicznej zawieruchy. To mieszanie porządków wychodzi mu bardzo naturalnie. Jak w świetnym Prosciutto Crudo, gdzie rapuje: „to nie usos, loguję się na rejon, czeka tu sos”. Zabawne są również jego kulinarne wycieczki (obok prosciutto crudo pojawiają się udon i kalafior romanesco), którymi Bałagane ciekawie przełamuje stereotyp osiedlowego gangstera i bezczelnego playboya. Raper robi to zresztą nie tylko za sprawą swoich „kuchennych rewolucji”, ale także poprzez wspominanie swoich wizyt na solarium. Ryzykownie? Na pewno świadomie. W kawałku Stara Bida Bałagane nabija się właśnie ze swoich starszych kolegów po fachu, którzy od dawna nie mają już nic do powiedzenia poza atakowaniem wszystkiego, co nowe („O czym tu nawiniesz, o lolkach na bojkach? / Że pora się ogarnąć, że nowy rap to pedałówa?”). Przyznam, że sam uderzam czasem w podobne tony, słuchając kolejnych nieudolnych polskich kopii amerykańskiego trapu czy cloudu. I dlatego cieszę się, że pojawił się Narkopop, bo mam dowód, że tamto kręcenie nosem to nie było zrzędzenie zgreda, tylko czekanie na coś, co będzie nie tylko nowe (Bałagane ma szczęście do podkładów), ale w tej swojej nowości przekonywające.
Oczywiście, są na tej płycie momenty słabsze czy po prostu słabe (Modlitwa), ale generalnie „wszystko fituje mi jak parma do rukoli”. I tylko czasem, w środkach komunikacji miejskiej, kiedy Bałagane uprawia aktualnie swoją werbalną pornografię, trzymam kciuki, żeby nagle nie wypięły mi się słuchawki. No bo przecież nikt mi nie uwierzy, że słucham go ze względów zawodowych. „Recenzja do «Przekroju»? Taaa, jasne!”.